Na ekrany polskich kin wchodzi właśnie film „Baader Meinhof” o Frakcji Czerwonej Armii (RAF) – niemieckiej organizacji terrorystycznej odpowiedzialnej za serię zamachów, w których śmierć poniosły cztery osoby, a 50 zostało rannych.
Skąd nagle ten renesans zainteresowania wydarzeniami sprzed 40 lat? Z jednej strony chodzi prawdopodobnie o światowy niepokój związany z zagrożeniem terrorystycznym; z drugiej zaś o falę społecznego niepokoju, który – zwłaszcza w dobie kryzysu – nasila się i może prowadzić do radykalnych antyrządowych wystąpień.
[wyimek]Czy historia RAF-u nie jest opowieścią o takiej walce z faszyzmem, w wyniku której sami stajemy się faszystami? [/wyimek]
Postać Ulrike Meinhof, którą zazwyczaj przytacza się w dyskusjach na temat źródeł terroryzmu, obrosła swoistą legendą. W kręgach anarchizującej lewicy stawia się ją w jednym rzędzie z Che Guevarą. Ulrike otacza mit romantycznej rewolucjonistki-intelektualistki, która przeszła od haseł (zaangażowane felietony w lewicowym piśmie „Konkret”, mające na celu zbudzić uśpione dobrobytem niemieckie społeczeństwo) do czynów.
Ostatni jej tekst opublikowany w prasie kończył się słowami: „Protest jest wtedy, gdy mówię, że tego nie zniosę. Opór jest wtedy, gdy kończę z tym, czego nie mogę znieść”. Tu właśnie przebiega cienka granica między racjonalnym oburzeniem i nawoływaniem do zmiany a sięgnięciem po środki siłowe, między bohaterstwem a zbrodnią. Romantyzm przerodził się w terroryzm.