Zabierałam się do lektury z nadziejami adekwatnymi do literackich osiągnięć samej Zadie Smith, redaktorki tej kolekcji opowiadań. Odkąd w 2000 r. debiutowała powieścią „Białe zęby”, stała się symbolem nowej prozy – autorką „gorącą”, kronikarką nowoczesnego społeczeństwa. Bohaterami jej pierwszej książki byli m.in. imigranci z Bangladeszu, drugiej – chiński Żyd. Smith, której korzenie sięgają Jamajki, urodziła się w 1975 r. w Londynie. Pisze o rasie, wielokulturowości, religijności i fanatyzmie. Otrzymała najważniejsze literackie wyróżnienia na Wyspach, m.in. nagrodę „Guardiana” i Whitbreda, regularnie publikuje w „New Yorkerze”.
Teraz podjęła się kierowania książkowym projektem charytatywnym, który ma wesprzeć młode talenty. Powiedziała znajomym autorom: „Zmyślcie kogoś”. I już, koniec instrukcji. Pomysł przypominał akcje podejmowane spontanicznie przez internautów – zaczynają się skromnie, a bywa, że owocują wydarzeniami o zasięgu globalnym (jak YouTube) albo przynajmniej chwilowym wybuchem jakiegoś fenomenu.
Mogły powstać wyraziste rysy, galeria osobliwych typów, może nawet mówiących coś o nas – ludziach tu i teraz. Opowiadania, które dobrze się czyta, a odpowiednio przez redaktorów ułożone – wzajemnie „zasilają” swą dramaturgię. Jednak to, co dostajemy do ręki, trudno nazwać antologią. Po pierwsze dlatego, że opowiadania nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie są ani portretami, ani nawet historiami, w których zawsze na pierwszy plan wysuwa się konkretna osoba. Ot, przypadkowe opowieści o jednym lub wielu bohaterach złączone wspólną okładką. Ta różnorodność mogłaby stanowić o atrakcyjności księgi, gdyby nie to, że wspaniałych opowiadań tu nie ma. Uda się wyłuskać kilka interesujących, ale niekoniecznie wartych zapamiętania. Połowa książki to zwykły literacki spam.
Choć autorzy różnie konstruują opowieści, rozmaicie budują narracje i sięgają do innych kodów językowych, tylko nieliczni osiągnęli to, co w krótkiej formie najważniejsze: rodzaj napięcia i intensywności wrażeń, dzięki którym czytelnik zostaje z postacią związany. „Księga innych ludzi” wydała mi się księgą mętnych twarzy, niezgrabnie czy nieudolnie zarysowanych. Jakby autorzy zatracili zdolność widzenia drugiego człowieka. Lektura przypomina brnięcie w szarym tłumie – mała szansa na wyłowienie kogoś, kogo chciałoby się bliżej poznać.
Dlatego polecam opuszczenie pierwszej połowy zbioru (z opowiadaniem autorstwa samej Smith włącznie – serwowana biograficznymi skokami historia ojca i syna „Hanwell Senior” wydała mi się koszmarnie nudna). Proponuję spotkanie z „Magdą Mandelą” Hariego Kunzru. Magda jest wariatką lub prorokiem, urządza światu karczemne awantury za to, że nie odwzajemnia jej miłości. Bardzo możliwe, że jej szaleństwo to barometr naszej nieczułości. W niepokojącym „Szczeniaku” George Saunders zderza dwie wizje matczynej miłości – tę ucywilizowaną, wielkomiejską i tę wyrastającą z biedy, z patologii. Godna uwagi jest wymyślona przez Heidi Julavits „Sędzina Gladys Parks-Schultz” – opowieść o tożsamości dziedziczonej z pokolenia na pokolenie, z zaskakującym i mrożącym krew w żyłach zakończeniem. „Rhoda” Jonathana Safrana Foera po prostu gada – całe opowiadanie to potok jej słów. Znakomicie napisany, sprawia, że stara kobieta staje nam przed oczami: uwięziona w swych przekonaniach i wciąż dość silna, by zabierać innym życiową przestrzeń.