Książka napisana pięknym, powściągliwym językiem opowiada o skrawku ziemi, przez który przewinęło się kilkanaście milionów ludzi. Sceną wielu dramatów stała się wysepka, która „leży płasko na wodach zatoki, jest mała jak liść”. W 1630 r. Indianie Lenni Lenape sprzedali ją Holendrom z Kompanii Zachodnioindyjskiej za „kilka paczek różnych towarów”. Tam właśnie w 1892 r. otwarto stację przyjmującą emigrantów.
Małgorzata Szejnert w zajmujący sposób pisze o jej załodze. Wyjaśnia, jak wyglądała kontrola nowo przybyłych i jakie warunki musieli oni spełniać, by zostać wpuszczeni na terytorium Stanów. Dowiemy się o nieuczciwych pośrednikach, tłumaczach i urzędnikach.
– W latach 70. przeczytałam „Listy emigrantów z Ameryki i Brazylii”, jedną z najbardziej poruszających książek, jakie znam – powiedziała „Rz” Małgorzata Szejnert. – Pod koniec XIX wieku ludność z ziem Imperium Rosyjskiego i Cesarstwa Austro-Węgierskiego zaczęła szeroką falą płynąć do Nowego Świata. W pewnej chwili władze carskie postanowiły zahamować ten proces. Jednym ze sposobów było zatrzymywanie korespondencji wysyłanej z Ameryki przez emigrantów do ich rodzin. Nigdy niedoręczone listy są świadectwem ludzkiej tragedii. Stanowią przy tym bogaty materiał etnograficzny i językowy.
W stanie wojennym autorka wyjechała do Ameryki i stanęła przed dylematem: „zostać czy wracać”. Wybrała Polskę, zwłaszcza że sytuacja polityczna w kraju zaczęła się zmieniać.
– Potem przyjeżdżałam do Stanów co pewien czas i, będąc na dolnym Manhattanie, widziałam zarys Ellis Island – mówi Małgorzata Szejnert. – Gdy dowiedziałam się, że otwarto tam muzeum, postanowiłam je zobaczyć. Było to silne przeżycie, zwłaszcza że pamiętałam „Listy emigrantów”.