Tego rodzaju rozważania można by jeszcze bardziej rozbudowywać, jednak przeczy im sytuacja, w której wiersz powstawał. Poeta, wówczas już bardzo chory, nie wstawał z łóżka, pisał wsparty na łokciu, na którym robiły się odleżyny. Nie wykluczało to próby żartowania, ale przecież nie po to podejmował ów trud naznaczony całkiem realnym cierpieniem. Analizowany utwór to „hymn dziękczynny” dla nestorki „korpusu” wszystkich preceptorów Pana Cogito. Tak więc ów hołd nie może być składany komuś anonimowemu, lecz osobie konkretnej. No i rzeczywiście w spisie nauczycieli lwowskich szkół powszechnych odnajdujemy panią Janinę Bombową, urodzoną w 1895 r., która pracą pedagogiczną trudniła się od 1 XI 1915 r., z tym że po jednym roku ją przerwała.
Wokół szalała wojna, niedawno skończyła się rosyjska okupacja Lwowa, a owa ledwie ponaddwudziestoletnia kobieta pewnie urodziła swe pierwsze dziecko. Ten ostatni fakt jest czystym tworem wyobraźni. Natomiast prawdą jest, że pani Bombowa powróciła do zawodu cztery lata później, tj. 7 X 1919 r., a więc po walkach o Lwów i oddaleniu – jak mogło się wówczas wydawać – wszelkiego zagrożenia dla miasta. Pokój ów został szybko zburzony, ale niewiasta owa pozostała już na swym posterunku do roku 1924, w szkole żeńskiej im. Czackiego mieszczącej się przy ul. Kochanowskiego 71. Nie ma powodów, by powątpiewać, że potem musiała się przenieść do szkoły, której patronował św. Antoni. Uczyła więc młodego Herberta, mając około 37 lat. Nie była młoda, ale jeszcze przez długie lata mogła być piastunką rozwoju intelektualnego setek dzieci, także już po repatriacji, za czasów PRL. Jednak raczej nie miała szans, by dożyć wolnej Polski.
Wracając do tematu głównego, wydaje się, że w szkole im. św. Antoniego Zbyś nie pozostał zbyt długo, a już z całą pewnością nie w jej murach zakończył swą edukację na poziomie „powszechnym”. Herbertowie po pierwszym roku nauki starszego syna zmienili mieszkanie. Być może uczyniliby to wcześniej, gdyby nie dwoje dzieci uczęszczających do szkół oraz pojawienie się najmłodszej latorośli, co sprawiło, że poprzedni lokal okazał się zbyt mały i niewygodny. W istocie bowiem rodzina dyrektora Małopolskiego Banku Kupieckiego żyła w dość skromnych warunkach i o żadnych luksusach nie tylko na Łyczakowie, ale i później nie mogło być mowy. Dość powiedzieć, że przed pierwszą w życiu dzieci przeprowadzką zajmowała ona trzypokojowe mieszkanie.
Jego centrum stanowił duży pokój stołowy, który posiadał wnękę częściowo wyodrębnioną ścianami, a po części kotarą, gdzie spała Babcia przyszłego Poety. Do sypialni Rodziców sukcesywnie wprowadzały się również ich pociechy. Tak więc jeszcze przed narodzinami Januszka w nogach małżeńskiego podwójnego łóżka stały kanapka córki i łóżeczko pierwszego syna. Potem Ojciec familii był zmuszony do wyemigrowania na kanapę do swego gabinetu, gdzie często pracował po powrocie do domu. Jego miejsce w sypialni zajęła Córka, Zbigniew przeszedł na kanapkę, a Januszek spoczął w łóżeczku pod dozorem Matki. Z oczywistych względów mieszkanie przy ulicy Łyczakowskiej okazywało się zbyt ciasne. Przeprowadzka stała się więc koniecznością.
[i]Niniejszy tekst pochodzi z książki „Zbigniew Herbert: kamień, na którym mnie urodzono…”. Została ona przygotowana na dziesiątą rocznicę śmierci Autora Pana Cogito, ale – jak dotąd – jej nie opublikowano. [/i]