Wolność od eufemizmu

Nikt ostrzej od Tadeusza Korzeniewskiego nie ocenił tego, co się stało z nami w ostatnim ćwierćwieczu. Może dlatego jego opowiadanie „W Polsce” pozostaje znane tylko w wąskim kręgu wtajemniczonych

Aktualizacja: 06.08.2010 18:35 Publikacja: 06.08.2010 18:34

Tadeusz Korzeniewski „W Polsce” , Bellona SA, Oficyna Wydawnicza Volumen

Tadeusz Korzeniewski „W Polsce” , Bellona SA, Oficyna Wydawnicza Volumen

Foto: Rzeczpospolita

Gdy w 1976 roku Tadeusz Korzeniewski zaczął pisać „W Gdańsku”, publikacja tego opowiadania – ze względów cenzuralnych – była niemożliwa. Po bezskutecznych próbach przełamania bariery druku ukazała się ona dwa lata później w drugoobiegowym „Zapisie” pod tytułem „W Polsce”. Wzbudzając zachwyt, z konieczności nielicznych czytelników, zainteresowanie osobą 27-letniego wtedy autora, uznanie salonu warszawskiego.

Salon zawył jednak ze zgrozy, kiedy Tadeusz Korzeniewski postanowił wytłumaczyć, dlaczego napisał „W Polsce”. Zauważył bowiem wówczas, niejako mimochodem, że od czasu powstania w Polsce tzw. opozycji demokratycznej „wszystko się w naszym kraju pokiełbasiło. Gęgacze stali się rewolucjonistami, dotychczasowi rewolucjoniści (typ Machejek) ni stąd, ni zowąd stali się gęgaczami, przy czym gęgać zaczęli na gęgaczy, którzy przecież nie są już gęgaczami tylko rewolucjonistami (typ Kuroń), w ogóle jaja – jeden tylko Gierek z Wyszyńskim pozostali na swoich miejscach, a nawet przysunęli z lekka fotele”.

I nic dziwnego, że następne teksty Korzeniewski publikował już w „Pulsie” czy „Opinii”. Salon nie skreślił jednak ostatecznie niepokornego pisarza i we wrześniu 1981 r. podziemna NOW-a, w której – nawiasem mówiąc – Korzeniewski pracował jako drukarz, wydała „W Polsce”, w którym to tomie znalazła się również nowela „Primaaprilis” z towarzyszącym jej komentarzem. Znów szyderczym – bynajmniej nie tylko wobec komuchów, bo to było już całkiem „po linii i na bazie”, ale i opozycjonistów. Cóż miał jednak począć autor, skoro – jak twierdził – miał dość „wszystkich już 150 na krzyż dysydenckich twarzy, które jak wesoła procesja krzyżowa przewalały się przez 15 na krzyż dysydenckich salonów”.

Korzeniewski w swoich niesłychanie ożywczych i odświeżających tekstach używał zupełnie innego języka niż ten, którym opisywał rzeczywistość areopag peerelowskiej literatury. To co najważniejsze w tej prozie, tkwi w samej adekwatności słów do ich desygnatów. To dlatego bohater „Portretu rewolucjonisty” (fragmentu „W Polsce”), gdy w barze mlecznym Obywatelski natknie się w zupie na mysie gówna, z uporem będzie utrzymywał, że to nie żadne fekalia, żaden kał czy nieczystości – „tylko gówno! Gówno! Gówno!”.

Bartosz Kalicki w posłowiu do tomu „W Polsce”, wydanego teraz w „Kanonie literatury podziemnej”, pisze o Korzeniewskim, że dopominał się „o wolność od mętnego eufemizmu i wymuszonej państwową bądź towarzyską cenzurą peryfrazy (...). Inny outsider tamtych lat, Piotr Wierzbicki, przyrównywał go do kota, który chadza własnymi drogami”.

[srodtytul]***[/srodtytul]

W listopadzie 1981 r. Tadeusz Korzeniewski wyjechał do Francji, gdzie wystąpił o azyl polityczny. Przez dwa lata pracował w Bibliotece Polskiej w Paryżu, w 1984 r. za „W Polsce” otrzymał Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Następnie wyemigrował do Ameryki, gdzie mieszka do dziś – od 1998 r. w Seattle. Nie starał się o obywatelstwo amerykańskie, choć od lat pisze już po angielsku. Jego przygotowywana do druku książka „To Wyoming” (fragment drukowaliśmy w „Plusie Minusie” w 2008 roku) będzie efektem podróży po Ameryce, jaką w latach 1991 – 1998 odbył „w celu znalezienia tego, czego się szuka”. Niemniej, czytając jego teksty w Internecie (a zabiera głos w wielu ważnych sprawach), nie sposób nie odnieść wrażenia, że wciąż – jak przystało na autora „W Polsce” – żyje sprawami polskimi.

Tymczasem „W Polsce” jak było w kraju prozą znaną jedynie wtajemniczonym, tak i taką pozostaje. W 1996 r. – o czym Korzeniewski pisze w „Po słowiu” do obecnego tomu – odnalazł go w Ameryce Marian Terlecki i kupił od niego prawa filmowe do tego opowiadania. Z filmu nic nie wyszło, nie znalazły na niego pieniędzy ani Komitet Kinematografii, ani telewizja. Ale czy to był dobry czas dla „W Polsce”?

W „Po słowiu” padają mocne sformułowania. I prawdziwe, choć bezlitosne w ocenie nas wszystkich, często bezrefleksyjnie dumnych z tego, że „Solidarność” narodziła się w Gdańsku, a Wałęsa przeskoczył płot, zanim runął mur w Berlinie.

„Solidarność – pisze Korzeniewski – wkrochmaliła się w tektoniczny proces politnarodowy wielokrotnie ogromniejszy od Polski. Jak dzieciak o 6 rano powiedziawszy Słońcu »wzejdź« – dziś samołudzi się, że była primus movens. Kiedy w latach 90., jadąc przez Amerykę, zobaczyłem pożar prerii, myśl popruła mi właśnie prosto do polskiej Solidarności. Której ani w sierpniu 1980, ani nigdy potem nie czułem – i poszedłem z tym do druku, ponieważ uważałem, że czułem (nie czując) cząstkę ważnej prawdy. Z punktu widzenia tego, o co mi chodzi, myślę, że rejestrowałem prawidłowo. Solidarność na Placu Zwycięstwa AD 1979 od »Ducha Twego« jak trawa prerii od pioruna się zajęła, ochotą podeschłego patriotyzmu polubownie maluczkich wszechrozbuchała, a kiedy przyszło pierwsze większe gradobicie, zadymiła gasnąco i siadła, posykując tu i tam w kępkach. A potem wiadomo. Sowiety się samozapadły i Historia znowu wrzuciła Polakom do ich kataryny z »Jeszcze Polska« czerwońca wolności. Tak, świnkę, niestety. (...) My musimy – są różne sposoby – jeszcze nasz rok 1920 mieć. Nie wiem jak reszta; ja przynajmniej tego tak nie zostawię”.

?

A co dziś pisze Korzeniewski? Oto jego całkiem świeży, prosto z sieci, krótki „kawałek” zatytułowany „Nie wierzcie Warszawie”. I o wczoraj, i o dziś, i o jutrze.

„W filmiku »Errata do biografii« o Stanisławie Dygacie jest sekwencja, jak zarzucono mu niedługo przed śmiercią antypolskość. Reżyser Poręba i kulturfunk Wilhelmi na kolaudacji filmu według scenariusza Dygata pojechali po nim na gruncie lekceważenia polskości. Ostro, bo chodziło o nasz kręgosłup podziemny, okupację. I w filmiku niektórzy sugerują, że to dotknęło Dygata głęboko i prawdopodobnie przyśpieszyło jego śmierć.

Zgadzam się, że dotknęło – pamiętam chyba w 1979 czytałem w którejś drugoobiegowej bibule transkrypt z tamtej kolaudacji. Dygat rzeczywiście wybuchnął defensywnie patriotycznie, włącznie z wyliczaniem powstańczych przodków (miał francuskie korzenie biologiczne). Uważam, że dotknęło to Dygata głęboko, ponieważ on był uczciwszy wewnętrznie niż ogromna większość ówczesnych pisarzy warszawskich, w sumieniu wiedział, że w sumie to jednak zboczył, dał się warszawce nie tylko w tamtym ostatnim czasie, ale w ogóle przez całość kariery stopniowo ściągnąć na ironizująco-polskie pobocze. Podległ grawitacji.

W 1978 na biurku jednego z liderów opozycji tzw. narodowej stała maszyna do pisania, na której wystukiwał on kolejne numery bibułowego pisma. Maszyna była od Dygata. Dygat miał takie życzenie, żeby tę maszynę po jego śmierci tej grupie przekazać i żona według woli tak uczyniła. Tak mi powiedziała osoba z tego kręgu. Przyjmuję, że prawda. To było o Stanisławie Dygacie i o wczoraj. Dziś jest nie lepiej.

Nasza Warszawa ciągle jest bardzo niezdrowa dla polskości. (...) Przeciętnego medialnego jajogłowego chcącego utrzymać się z pracy swojego 115 – 125 IQ ściąga jurgieltniczo na pozapolskie pobocza, skutecznie poddaje obcopolskim grawitacjom. Ja to odbieram tu, w Seattle, jak antena, jak kiedyś ci astronomowie, co wyliczyli z orbity dalszej planety naszego układu, że tam musi być jakiś dodatkowy księżyc, bo orbita podlega fluktuacji. Więc ja ten księżyc, te księżyce obcych pozapolskich interesów w was medialnych i intelektualnych warszawskich niby przejętych interesem polskim i »Polską« wyczuwam jak leci, kiedy zakłamujecie, kiedy robicie owale, pętle i ósemki wokół prostych tak-tak nie-nie prawdy polskiej, ze strachu, z autodecepcji, tam w Warszawie.

Kiedyś się z tym w sobie spotkacie. Będziecie starali się to w sobie zagłaskać, jak Stanisław Dygat przedśmiertnie maszyną do pisania”.

Wydaje mi się, że nikt ostrzej od Tadeusza Korzeniewskiego nie ocenił tego, co się stało z nami w ostatnim ćwierć (pół?) wieczu. Cholera, wygląda na to, że z dala – rzeczywiście – lepiej widać.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski