Podolska proza Juliana Wołoszynowskiego

Lektury kresowe

Publikacja: 18.08.2010 02:09

Julian Wołoszynowski

Julian Wołoszynowski

Foto: EAST NEWS

Nic lepszego nie napisał Julian Wołoszynowski od „Opowiadań podolskich” (1959), choć w swoim czasie bardziej był znany jako poeta i krytyk teatralny niż prozaik. Z tym że pisał również poematy prozą, niekoniecznie udane, jak „O Twardowskim, synu ziemianki, obywatelu piekieł, dziś księżycowym lokatorze” (1927).

Znacznie lepsze były jego książki powojenne, szkice o Warszawie – „Cóż to za nieznajome miasto?” oraz, przede wszystkim, „Opowiadania podolskie”, którymi zdobył mocną pozycję w, paradoksalnie, świetnie rozwijającej się przecież literaturze kresowej.

Niezwykłe są to opowiadania. „Kwiat mimozy”, na przykład, wręcz przesiąknięty jest prozą rosyjską, można go wywieść w prostej linii od Turgieniewa. Ale do czego Julianowi Wołoszynowskiemu potrzebna była taka paralela? Otóż opowiada tu o niewydarzonym poecie, spolszczonym Rosjaninie, Pantelejmonie Romanowie. Miał on kiedyś żonę, Polkę, po której odziedziczył mająteczek w Tarasówce pod Jaroszynką, dokąd przeniósł się z Odessy na stałe. Jeszcze przed śmiercią żony powtarzał: „Polacy to naród arystokratyczny. Nawet tufiel (pantofel) nazywa się u nich pan Tufiel. A u mnie szeroka rosyjska natura i morze dla mnie po kolano”.

Do Tarasówki przywiózł zgromadzoną przed laty kolekcję obrazów, trochę antycznych mebli i pamiątek. Wszystko to jego fornal z żoną sprzedali Jankielowi, w jednej osobie antykwariuszowi i karczmarzowi z Szarogrodu. Za coś trzeba było żyć, a Pantelejmonowi gospodarowanie nie szło, niedowidził zresztą, w końcu oślepł zupełnie. Nie doczekał swoich dni w Tarasówce ten tłumacz „Sonetów krymskich” Mickiewicza na rosyjski, które własnym sumptem wydał w Odessie. Musiał przenieść się do przytułku dla starców, gdzie często recytował po rosyjsku wiersz Narcyzy Żmichowskiej „O spać, spać, spać bez ustanku/ Od wieczora do poranku...”. Albo utwór innego polskiego poety, Maurycego Gosławskiego: „Gdyby orłem być!/ Lot sokoli mieć!/ Skrzydłem orlem lub sokolem/ Unosić się nad Podolem -/ Tamtym życiem żyć!”

Nic właściwie nie robił w życiu, tylko odpoczywał. Pamiętając jedynie o tym, że ożenił się z najpiękniejszą na Podolu Polką, po której śmierci nie związał się już z nikim. I jakoś tak, bez umierania, przestał żyć. „Jak w tym wierszu Lermontowa – kończył „Kwiat mimozy” Wołoszynowski. – „Idę sam – przede mną pusta droga”.

W innym opowiadaniu „Ze snu sen”, już tytułem odnoszącym się do Słowackiego, swoim bohaterem uczynił Julian Wołoszynowski młodego chłopca, któremu w rok po śmierci ojca umiera matka. Chłopak po jej ciało jedzie do Winnicy, gdzie zmarła, i wiezie je do rodzinnych Czerniowiec. Pomaga mu w tym furman wujostwa, Orzeszko, który przyjechał na Podole z Litwy i nie polubił ani tej ziemi, ani zamieszkujących ją ludzi. „Sam szlachcic zagrodowy (...) pogardzał chłopem. Gdy popił z chłopami na jarmarku w Winnicy, przygadywał im po szlachecku:

Ukraino, kraju żyzny,

Cóż ty poczniesz bez pańszczyzny?

Bez pańszczyzny i bez bata

Toś ty istny koniec świata!

A chłopi pijani śmiali się i mówili, że to święta prawda”.

Po drodze zatrzymują się w zajeździe. Jego właściciel, stary Eli, prowadzi taki dialog z synem, któremu przekazał warsztat zegarmistrzowski:

„– Uj, ty nie gadaj, Abramko, tylko weź się do roboty.

– Tatełe, tatełe, a czy ja nie pracuję?

– Czy ja mówię, że ty nie pracujesz? Ja wcale tego nie mówię, że ty nie pracujesz. Ja tylko mówię: ty popracuj.

– I co z tego?

– I co z tego, i co z tego, co za pytanie? – trząsł głową brodaty i pejsaty stary Eli.

– Ja si pytam, co z tego, tatełe?

– Ty nie lubisz być zegarmistrzem? – pytał po raz setny stary Eli.

– Czy ja mówię, że ja nie lubię być zegarmistrzem? Ja wcale tego nie mówię. Ja tylko mówię: co z tego jest? Pieniądz?

– Pieniądz nie tyle. Ale, jak by to powiedzieć, jak by to powiedzieć... – drapał się Eli za uchem.

– Ja już wiem – kiwnął głową Abramko i założył szkiełko na prawe oko, otworzywszy kopertę starego złotego zegarka.

Wtedy ktoś pociągnął za sznurek od dzwonka w bramie zajazdu. Syn i ojciec spojrzeli po sobie, a potem na cyferblaty kilkunastu tikających w izbie zegarów.

– Za pół godziny dwunasta! Aj-waj, kto to być może? Otworzyć? – zapytał Abramko.

– A czy można nie otworzyć? – powiedział Eli”.

Jaś tej nocy czuwając w karczmie przy zwłokach matki, po raz pierwszy w życiu spróbuje wódki, później nauczy się palić i pić dużo czarnej kawy. By w wieku 20 lat skonstatować, że „jakie to głupie siedzieć w tym starym domu i skończyć życie, zanim się je zaczęło”. „I nie wiadomo, skąd spłynęła na niego mądrość, że można wyzwolić się od tego, co otacza, nazywając rzecz każdą po imieniu i zapisując takie różne słowa”. I tak Jaś doczekał... stając się pisarzem.

Do historii literatury z przymrużeniem oka powinno natomiast wejść zdanie Juliana Wołoszynowskiego (1898 –1977) z opowiadania „Pan z Bahwy” o Podolaku, któremu otoczonemu przez wilki przychodzi taka myśl do głowy: „Jeśli zjedzą mnie teraz, to zjedzą kogoś swojego”.

[i]Krzysztof Masłoń, krytyk literacki „Rzeczpospolitej”

[mail=k.maslon@rp.pl]k.maslon@rp.pl[/mail][/i]

Nic lepszego nie napisał Julian Wołoszynowski od „Opowiadań podolskich” (1959), choć w swoim czasie bardziej był znany jako poeta i krytyk teatralny niż prozaik. Z tym że pisał również poematy prozą, niekoniecznie udane, jak „O Twardowskim, synu ziemianki, obywatelu piekieł, dziś księżycowym lokatorze” (1927).

Znacznie lepsze były jego książki powojenne, szkice o Warszawie – „Cóż to za nieznajome miasto?” oraz, przede wszystkim, „Opowiadania podolskie”, którymi zdobył mocną pozycję w, paradoksalnie, świetnie rozwijającej się przecież literaturze kresowej.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult
Literatura
Epitafium dla CK Monarchii: „Niegdysiejsze śniegi” Gregora von Rezzoriego
Literatura
Percival Everett „dopisał się” do książki Marka Twaina i zdobył Nagrodę Pullitzera