Jego wznowione w poszerzonej, dwutomowej edycji „Dziedzictwo Orła Białego" realizuje taki właśnie wzorzec opowiadania. I nie jest to sprawą samych tylko pasjonujących losów autora, lecz również świadomie wybranej konwencji. „Na wojnie, tak jak w życiu: dziewięćdziesiąt procent to czekanie i nuda, a tylko pozostałe dziesięć to czas ekscytujących akcji lub ciekawej pracy twórczej" – pisze Kulski i zaraz dodaje: „Przyznam się zresztą, że do tej pory jakoś nie umiem się z tym pogodzić". Westernowa nieomal narracja jego autobiografii wynika z tej niezgody.
Jego ojcem był Julian Spitosław Kulski, legionista i piłsudczyk, a w ostatnich latach przed wojną zastępca prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, którego po aresztowaniu zastąpił na stanowisku. Przez całą okupację ściśle współpracował z AK, unikając dekonspiracji. Kierowany przezeń magistrat zapewniał podziemiu dostęp do cennych informacji oraz papiery chroniące przed wywózką na roboty lub do obozu. Sam nazywany zakładnikiem ratusza, starał się minimalizować szkodliwość zarządzeń niemieckich dla miasta i jego mieszkańców. Ale jego delikatna misja nie obchodziła komunistów, którzy uważali go za kolaboranta i przeprowadzili nań nieudany zamach.
Syn, rocznik 1929, dorastał więc w oku dziejowego cyklonu. Kilka razy przekradał się do getta, gdzie wkrótce zginęła jego pierwsza młodzieńcza sympatia. Mając zaledwie 12 lat, został zaprzysiężony jako żołnierz Związku Walki Zbrojnej. Przeszedł areszt na Pawiaku i śledztwo w alei Szucha, wyrwany z rąk gestapo jedynie dzięki pozycji ojca. Wreszcie przez całe dwa miesiące powstania walczył na Żoliborzu. Z obozu jenieckiego Altengrabow w Saksonii, wycieńczony głodem, chorobą i niewolniczą pracą w kamieniołomach, wydostał się wraz z Amerykanami, nie chcąc pozostać w sowieckiej strefie wpływów. Trafił do Wielkiej Brytanii i jako 16-latek rozpoczął samodzielne życie, pozbawiony oparcia w bliskich, którzy zostali w kraju. Nie znalazł go także w stryju Władysławie Kulskim, dyplomacie rządu londyńskiego, u którego krótko gościł. W oczach emigranta bratanek akowiec ponosił winę za bezsensowną hekatombę i zniszczenie stolicy. Poświęcone stryjowi stronice należą do najbardziej gorzkich w całej książce.
Swoje późniejsze losy Kulski przedstawia jako historię Kopciuszka, który dzięki własnym wysiłkom i życzliwości obcych kształci się w Oksfordzie i Yale, zostaje wybitnym wykładowcą i ekspertem Banku Światowego, odnosi sukces jako architekt i urbanista. Pod koniec opowieści czytamy o tym, jak Zbigniew Brzeziński za pośrednictwem Jana Nowaka-Jeziorańskiego prosił autora o „zezwolenie na upolowanie jelenia w lasach jego posiadłości". Droga do zbudowania sobie wielkiego domu w stylu kolonialnym nad jeziorem w Wirginii prowadziła jednak przez lata trudów i... chciałoby się dodać: upokorzeń, ale to słowo nie występuje w języku Kulskiego. Dla niego nawet tak przykra okoliczność, jak pospieszna rejterada z balu, na którym okazał się jedynym szeregowcem noszącym battledress wśród brytyjskich arystokratów w szamerowanych mundurach oficerskich, to raczej impuls do jeszcze intensywniejszej pracy.
Wspomnienia z lat nauki w Anglii i Stanach Zjednoczonych przynoszą wiele barwnych anegdot o słynnych ludziach, których Kulski miał okazję spotkać. Są wśród nich jego dobroczyńcy: lady Ida Copeland i jej milczący mąż lord Roland („W ciągu całego lata nie słyszałem, by cokolwiek mówił, aczkolwiek nie był nieuprzejmy, po prostu wolał kwiaty od ludzi"), których letnia rezydencja w Kornwalii na młodym przybyszu ze Wschodu zrobiła ogromne wrażenie, choć – sądząc ze zdjęcia – przypomina bardziej co większe polskie dwory niż prawdziwy pałac. A także najwybitniejsi za oceanem architekci epoki modernizmu: niesłychanie arogancki i zadufany w sobie Frank Lloyd Wright oraz Philip Johnson, dla którego wznoszenie monumentalnych wieżowców było zabawą, kaprysem dziecka ze śmietanki towarzyskiej (tak w każdym razie portretuje ich autor).