Daniel Passent zaczyna swoją rozmowę z Janem Ordyńskim od stwierdzenia, że jest to książka na koniec życia – podsumowująca i zamykająca. Autor porównuje ją do pudełka, w którym trzyma się rzeczy najważniejsze, żeby w razie czego były pod ręką. Wobec takiej deklaracji trudno jest zrobić cokolwiek innego, niż po prostu przyjąć historię długiego, złożonego, twórczego życia, które zamknięte jest w tym przepastnym pudełku książce. Zwłaszcza jeśli za sobą ma się o tyle mniej doświadczeń, podróży, zmagań, zmian politycznej rzeczywistości, wydrukowanych felietonów, zapisanych stron. Warto jednak do tej historii podejść w sposób refleksyjny i zakwestionować to, co (niekoniecznie słusznie) wydaje się i bohaterowi wywiadu, i rozmówcy oczywiste.
Holocaust
W tym dość przepastnym pudełku ze wspomnieniami znajdziemy mnóstwo historii, postaci, miejsc, opisanych szczegółowo i barwnie. Na samym dnie, na początku, niczym stary dokument wyciągnięty po latach ze stosu papierów, pojawia się historia uratowania młodego Daniela z Holocaustu i śmierci jego rodziców, których nie miał jak zapamiętać. Sam Passent przez długie lata nie wracał do tych bolesnych początków. W czasie wojny rodzice oddali go pod opiekę przyjacielowi o „dobrym wyglądzie" – Tadeuszowi Płońskiemu. Ukrywał się u kilku polskich rodzin, spędzając czas za szafą lub na podwórku, bawiąc się z dziećmi gospodarzy. Rodzice zostali zadenuncjowani i rozstrzelani w podwarszawskiej Radości. Autor z ciepłem i sympatią opisuje swojego opiekuna Płońskiego, a także spotkanie z nim po latach. Podziw budzi chłodna i rozważna ocena wydarzeń, spokój, z jakim Passent mierzy się z tematem zagłady, ostatnio często tak często poruszanym, że zamiast próbując zrozumieć niewyrażalną tragedię, bezwiednie posługujemy się zbiorem utartych frazesów.