Kolejny w Polsce, już 19. tom węgierskiego mistrza – tym razem nie wedle jego wyboru, lecz Teresy Worowskiej, wybitnej tłumaczki i znawczyni dorobku Máraia. Stworzyła swoisty kolaż, układankę z fragmentów „Dzienników" i innych autorskich (autobiograficznych?) zapisków.
Z tych króciutkich wyimków powstał portret pisarza. Psychologiczny, emocjonalny, intelektualny. Kto ciekaw, może ten obraz dopełnić za pomocą fotografii. Duma, smutek, pogarda, wykwint, smakoszostwo, klasa, intelekt – wszystko to maluje się na obliczu tego pana, który po przeżyciu prawie 90 lat targnął się na życie. Ze skutkiem śmiertelnym.
W latach 20. – 40. ubiegłego wieku Sándor Márai nie zdradzał objawów depresji. Owszem, odczuwał smutek, nie zaznając nigdy ukontentowania. Mimo to większość zjadaczy chleba takim jak on zazdrości. Jeździ sobie po Europie i Bliskim Wschodzie, gnany łakomstwem na życie. Niby emigrant, jednak obywatel świata, kosmopolita, władający kilkoma językami, o nienagannych manierach.
Niby idzie za głosem powołania – a uznaje za takie dziennikarstwo – lecz obok artykułów pisze notatki, zbyt osobiste, by drukowała je prasa, i zbyt finezyjne, by identyfikował się z nimi czytelnik masowych nakładów.