"Parenteza" to spolszczone francuskie słowo oznaczające nawias. Francuzka Élodie Durand żyła przez jakiś czas poza świadomością, poza czasem i sobą samą. W nawiasie. Kiedy odzyskała zdrowie i jaźń, narysowała autobiograficzny komiks zatytułowany „Parenteza".
Bohaterska czy przeciętna
Historia tyleż poruszająca co optymistyczna. Trudna do obiektywnej oceny. Bo Durand, doświadczona śmiertelną chorobą, z której udało jej się wyjść, jest nadzieją dla wszystkich osób dotkniętych „rak-wyrokiem". Nie dziwi mnie, że słyszę cmokania nad tym szczególnym dziełkiem. Jak rewelacyjnie autorka poradziła sobie z chorobą; jak brawurowo ją zneutralizowała biorąc za motyw graficznej opowieści. Jakie to odważne i nowatorskie!
Nie podzielam tych zachwytów. Od sztuki (którą bywa też komiks) oczekuję więcej niż relacji z przebiegu choroby. Chcę czegoś uniwersalnego, ogólnego, dotyczącego człowieka w ogóle, człowieka chorego. To makrokosmos! Tymczasem bohaterka „Parentezy" nie wzbudza mojego zainteresowania, raczej wkurza skupieniem na własnym pępku. Jasne, nowotwór w tak młodym wieku ? niewiele ponad dwadzieścia lat ? jest tragedią. Ale bytowo panna ma się nieźle. Cały czas pozostaje pod czułą opieką rodziny, nie troszczy się o zdobycie środków do życia, nie ma problemu z ubezpieczeniem, nie płaci za kosztowne kuracje. Ona tylko choruje. To przywilej, z którego mało kto mógł, i nawet dziś może korzystać.
Kiedy czytam „Parentezę", pamięć podsuwa mi o wiele bardziej dramatyczne życiorysy ? Katarzynę Kobro, borykającą się z nowotworem wobec całkowitego braku wsparcie z jakiejkolwiek strony, zmuszonej oddać nieletnią córkę do domu dziecka; Alinę Szapocznikow, beznadziejnie operowaną i świadomą umierania, tworzącą sztukę o ponadindywidualnym znaczeniu, do ostatniej kropli krwi; Fridę Kahlo, Édith Piaf, Virginię Woolf... Lista genialnych kobiet trafionych nieszczęściami długa. Pamiętamy o nich nie dlatego, że poprzez kreacje artystyczne zapoznawały nas ze szczegółami zmagań z chorobą, lecz z powodu wznoszenia się ponad. Ponad cierpienie, strach, ból.
Terapia poprzez rysowanie
Postawmy sprawę jasno: Durand potrzebowała „Parentezy", żeby odczynić traumę po przejściu raka mózgu. Nie dla nas, odbiorców sztuki, napisała i narysowała swą rysunkową retrospekcję. Zrobiła to dla siebie. Żeby zrekonstruować czas, kiedy jej zmysły, pamięć, świadomość nie funkcjonowały. Z pomocą najbliższych odtworzyła to, co działo się przed, i po operacji usunięcia nowotworu mózgu metodą Gamma Knife. Supernowoczesną, we Francji podejmowaną jedynie w szpitalu w Marsylii (szczęściara, mało komu dana taka szansa). Kto ciekaw, może dowiedzieć się ze szczegółami, na czym zabieg polega ? Durand zilustrowała go wiernie, jak na potrzeby folderu informacyjnego.
To spory fragment opowieści, lecz znacznie większą część dotyczy zapadaniu autorki w chorobę i jej długiej rekonwalescencji. Kluczem do odtworzenia całości wydarzeń stała się matka, która poświęcił pracę zawodową (nie wiadomo nawet, jaką), by w jak największym wymiarze czasowym zająć się dotkniętą chorobą córką. Ta nie dostrzega w tym niczego nadzwyczajnego. A ja owszem. Dla mnie to matka jest bohaterką. Chciałabym dowiedzieć się o niej czegoś więcej; o ojcu, o siostrze. Tymczasem panna Élodie (w komiksie Judith) uważa pomoc rodziców za ich psi obowiązek i nawet nie raczy im poświęcić większej uwagi ? a im właśnie to by się należało.