Po co to jej? Pisarka na topie, z Nike w herbie. Po metafizycznym „Prawieku i innych czasach", brawurowej „Grze na wszystkich bębenkach", rewelacyjnych „Biegunach", fascynującym kryminale „Prowadź swój pług przez kości umarłych" — zgodziła się na rzecz nielicującą z jej klasą, ani wiekiem. Wyczyściła szuflady.
To, co znalazła (mniej więcej z ostatnich dwóch dekad), wrzuciła w zbiorek „Moment niedźwiedzia". Bury zwierz zamyka zestaw tekstów i może wstydzi się, że firmuje coś tak niezbornego. Co do niedźwiedzia — nie ma pewności, czy istniał. Może wymyśliła go mała Olga, może naprawdę stał w kolejce do kiosku, a może to figura symboliczna? Tak czy siak, to mini opowiadanie ma wymiar przypowieści o względności prawdy.
Oprócz wspomnianego szkicu do najlepszych momentów zbioru należą relacje Tokarczuk z wojaży po Europie i dalszym świecie. Ona patrzy inaczej, ponad zabytkami i banałem. W muzeach w Watykanie zwraca uwagę na parę punków; w Poznaniu — na ceny dworcowej toalety; w Szwajcarii — na tych, dla których rodzinny kraj stał się drogi; w Azji (nawet nie bardzo wiadomo, w jakim kraju) — skupia się na trudnościach przechodzenia przez jezdnię, którą nieprzerwanie płynie rzeka pojazdów.
Tokarczuk rzadko kiedy wymienia nazwę miejsca, gdzie jest. To nieistotne. Jej chodzi o ludzi, o ludzkie ponadnarodowe prawa, niesprawiedliwość na miniskalę, absurdy na co dzień, wynaturzenia, do których przywykliśmy we współczesności jak do skażonej atmosfery. Albo przeciwnie — o rozwiązania genialne w swej prostocie, o miliony lat świetlnych odległe od pretensji do Nobla, a ułatwiające ziemski byt bardziej niż nagłośnione wynalazki. Tę błyskotliwe spostrzeżenia pisarki, melanż rzeczy ważnych i imponderabiliów, składają się na rozedrganą mozaikę wrażeń (drukowaną w tygodniku „Polityka").