Kmicic na emeryturze

Czy powieść historyczna umiera? W Polsce ze świecą szukać godnych następców Henryka Sienkiewicza

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Gatunki literackie mają to do siebie, że nigdy nie umierają, choć bywa, że wychodzą z mody na czas dłuższy, trafiają na pośledniejsze półki, emigrują do pokoju dziecinnego lub czekają w bibliotecznym kurzu na lepsze czasy. Niekiedy długo. Podobno nawet w podporządkowanej konwencji literaturze chińskiej zdarzył się okres rozkwitu powieści realistycznej, gdzieś w VII w. naszej ery, wszelako nie znalazł naśladowców.

Jednak są takie gatunki, o których mówić można, że są zagrożone. Kto widział ostatnio żywą epopeję albo zdolną do reprodukcji powieść epistolograficzną? Powieść mailograficzna chyba jeszcze się nie narodziła, a od „Wariacji pocztowych" Kazimierza Brandysa wkrótce minie pół wieku!

Oni to już historia...

Groźny uwiąd dotknął również powieść historyczną. Aż dziw!

W XIX w. był to najbujniej rozwijający się gatunek literatury popularnej – Walter Scott, Dumas, Sue, Feval – kryminał, horror czy fantastyka jeszcze się nie narodziły lub ledwie raczkowały. Powieści historyczne pisywali najwięksi autorzy i zgoła pośledni. Wydawano je w gazetowych odcinkach, broszurach i tomach obciągniętych skórą. Za pomocą tego literackiego specyfiku krzepił duszę Polaków Sienkiewicz, a zmuszali do narodowej refleksji Żeromski i Prus. W dziesiątkach tytułów Kraszewski dostarczał strawy historycznej szerokim warstwom społecznym. Miał szanse ścigać się z nim Zygmunt Kaczkowski, ale wyszło na jaw, że jest TW zaborcy. Target młodzieżowy zaspokajał nie mniej płodny Walery Przyborowski (od „Lelum Polelum" po „Szwedów w Warszawie"), nawet salonowa improwizatorka Deotyma popełniła „Panienkę z okienka".

I właściwie to jedno po niej zostało.

Gatunek trzymał się nieźle i w czasach nam bliższych uprawiał go z powodzeniem Jarosław Iwaszkiewicz, że wspomnę „Czerwone tarcze", poczciwy nudziarz Bunsch („Dzikowy skarb"), eksperymentator językowy Gołubiew („Bolesław Chrobry"), katolicka Zofia Kossak-Szczucka („Krzyżowcy") i komunistyczny Leon Kruczkowski („Kordian i cham"). Historiograficzne utwory Teodora Parnickiego, np. „Tylko Beatrycze", sięgnęły najwyższej literackiej półki... I się skończyło.

Ktoś może jeszcze cokolwiek pisze, ale nikt tego nie czyta. Na postsienkiewiczowskie naśladownictwa w wykonaniu Stojowskiego czy Komudy lepiej spuścić zasłonę milczenia. Paradoksalnie ów zanik zauważyliśmy w momencie, gdy pojawiła się możliwość wyplucia knebla, odkłamania historii...

Nasi pisarze zajęli się tym w minimalnym stopniu. Oczywiście ukazały się już powieści rozgrywające się w przeszłości (Wildstein, Holewiński, Twardoch), ale zwykle dotyczą one dziejów całkiem niedawnych i należą raczej do współczesnej literatury politycznej.

Nie przekonuje mnie argument kompletnego zaniku zainteresowań historycznych. Za wcześnie, aby oglądać efekty edukacyjnych reform pani Hall! Oczywiście fascynacja historią jest mniejsza niż w moim pokoleniu, gdzie nawet osiedlowe żule czytały tomiki z „żółtym tygrysem", a wśród kandydatów na wydziały humanistyczne większość chłopców znała „Trylogię" na pamięć.

To minęło. Dziś, wspominał pewien utytułowany kolega na studium dziennikarskim (sic!) podczas seminarium o islamskim terroryzmie, nikt nie przyznał się, że wie, kto zacz Azja Tuhajbejowicz...

Uboga wyobraźnia

Mimo wszystko zainteresowanie przeszłością ciągle jest żywe, czego dowodem popularność rozmaitych Targów Książki Historycznej czy gwałtowny rozwój grup rekonstrukcyjnych, wymagających od ich uczestników niemałych środków finansowych, ale i wiedzy.

Próbując znaleźć odpowiedź na taki stan rzeczy w literaturze, można wskazać na obfitość innych, łatwiej przyswajalnych gatunków powieściowych, w tym ogromną literaturę dla kobiet, zagarniającą niemałą część czytelniczek.

Kolejny powód to zmiana rytmu narracji. Film i media elektroniczne narzuciły sposób oraz tempo, przy którym najbardziej szybka i atrakcyjna fabuła wydaje się zbyt powolna i uboga. Niewykształcona wyobraźnia przegrywa w zderzeniu z gadżetami tworzonymi przez grafikę komputerową i efekty specjalne.

Co zresztą rodzi inne mankamenty. Film historyczny zawłaszczony przez komputerowców i facetów od FX coraz bardziej zatraca swój walor poznawczy. Pełno tam starożytnych Greków posługujących się technikami walk Wschodu, historyczni bohaterowie mają coraz częściej współczesną mentalność i odruchy. Wypada stylizacja językowa jako zbyt trudna do przyswojenia przez masowego widza. Ile zostało z Petroniusza w „Quo vadis" według Kawalerowicza?

Film można przyspieszyć pilotem, książkę trudniej. Można ją wprawdzie przekartkować, tyle że nie będzie to już ta sama książka.

Biorąc to pod uwagę, nie dziw, że historia zaczęła przegrywać na rynku. Dodatkowy cios zadały jej gatunki z niej wyrosłe i całkiem nieźle pasożytujące na swej rodzicielce – myślę tu o fantasy i baśniowym science fiction, czyli fantazji o przeszłości przesuniętej w przyszłość.

Napisałem kiedyś złośliwie, że fantasy to historia pisana przez półinteligentów dla ćwierć... I coś w tym jest. Choć wśród twórców nie brak ludzi z doskonałą wiedzą historyczną, jak Tolkien i Sapkowski, jednak obserwujemy powielanie dawnych opowieści, z wykorzystaniem schematów, kostiumów i rekwizytów z przeszłości (często dobranych dość przypadkowo) umieszczonych w jakiejś wymyślonej rzeczywistości, najczęściej zbliżonej do średniowiecza, z omastą zjawisk dziwnych, tajemniczych ergo nadprzyrodzonych – magii, potworów, cudów itp. Podobnie „space opery" to również nasze poczciwe średniowiecze czy raczej uproszczone wyobrażenie o nim, wystrzelone w kosmos, gdzie pojedynek na laserowe miecze lub zwyczajne mordobicie rozstrzyga o losie galaktyk, a przy okazji pięknych księżniczek.

Wspomniane gatunki nie wymagają od czytelnika żadnej wiedzy (choć są tacy, którzy znają określone cykle z najdrobniejszymi szczegółami), nie krępują inwencji autorów i zaspokajają potrzebę pochłaniania atrakcyjnych fabuł. Czy jest to wyraz dziecinnienia ludzkości? Być może.

Oczywiście bywają szlachetniejsze odmiany quasi-historii jak dzieje alternatywne, łączące wszystkie zalety edukacyjne powieści historycznej z dodatkową atrakcją, którą niesie zmiana. Ale o tym innym razem.

Znów winne pieniądze

Nie należy lekceważyć również literatury non fiction, która nie tylko w dziedzinie historii zdecydowanie rozpycha się na listach bestsellerów, a co za tym idzie – również na półkach księgarskich. W wypadku Polski sukces na tej niwie odniosło wielu pisarzy, przekazujących w autorski, często niezwykle atrakcyjny sposób wiedzę o historii i jej własną wizję. Do dziś królują tu dzieła Pawła Jasienicy, Mariana Brandysa ze swymi szwoleżerami, Jerzego Łojka (tego od „pięknej Bitynki") czy antycznego gawędziarza profesora Krawczuka. I jest oczywiście mistrz nad mistrze, szczególnie gdy idzie o czasy napoleońskie – Waldemar Łysiak, tyle że historyczne eseje pisze bardzo rzadko (ostatni był „Talleyrand"), a powieści historyczne (takie bez erudycyjnej publicystyki) jeszcze rzadziej. Wśród następców (Besala, Święch, Koper i mnóstwo innych) nie ma na razie piór ich miary, ale wiele wskazuje, że ilość wkrótce przejdzie w jakość. Tyle że nie są to powieści.

W dodatku widać jeszcze inny problem. Mimo zjawisk podkopujących powieść historyczną na świecie trzyma się ona całkiem dobrze. Po latach, kiedy królowali Robert Graves (ze słynnym „Ja, Klaudiusz"), Mika Waltari (wymieńmy choćby „Egipcjanina Sinuhe") czy autor erudycyjnej sagi o francuskich królach przeklętych Maurice Druon, do głosu doszła nowa generacja autorów, którzy odnosząc sukcesy na innych polach literatury popularnej, zwrócili się ku historii. Szczególnie wysoko cenię Roberta Harrisa, który obok rzeczy współczesnych, jak „Ghost writter", jest autorem znakomitej powieści o tragedii Pompejów, opisanej z punktu widzenia inżyniera od akweduktów, czy porywającej trylogii o Cyceronie. Przy okazji stworzył jedną z najbardziej udanych historii alternatywnych (dostępną również w wersji filmowej) – „Vaterland". Średniowieczna saga (cieszące się ogromną poczytnością np. „Filary ziemi") stała się drugą specjalnością giganta współczesnej sensacji – Kena Folletta. Z pewnością ważnym ukłonem w stronę powieści historycznej jest „Imię róży" Umberta Eco. W pobarokowej Europie ze swym kapitanem Alatriste grasuje zdolny Hiszpan Arturo Perez-Reverte...

Nie jak pisać, ale po jakiemu

Nie brak autorów piszących kryminały rozgrywające się w zamierzchłych czasach, thrillery z przeszłości, których bohaterami bywają Szekspir, Dante lub Kant. Oraz sagi rodzinne przypominające harlequiny. Ubrane w tuniki.

Dlaczego Polacy nie idą w ich ślady? Posucha na talenty? Bo o wyczerpywaniu tematów nie może być mowy. Podejrzewam, że na świecie rocznie ukazuje się parę powieści o Cezarze czy Napoleonie i ciągle jest miejsce na nowe.

Odpowiedź może zabrzmieć dosyć przykro – chodzi o pieniądze! Już jakiś czas temu zauważyłem, że w dziedzinie literatury popularnej prawdziwy sukces można odnieść jedynie, tworząc na potrzeby wielkiego rynku, pisząc w jednym ze światowych języków (Fin Waltari jest tu wyjątkiem). Czy Juliusz Verne osiągnąłby sukces, skrobiąc po holendersku, Wells po irlandzku, a Graves po serbo-chorwacku? Paradoksalnie sukces Henryka Sienkiewicza umożliwiło to, że był pisarzem imperium rosyjskiego. Nawiasem mówiąc, wiele przekładów jego dzieł dokonywano właśnie z wersji rosyjskiej. Czy odniósłby podobny sukces, debiutując dopiero w wolnej Polsce?

Polski rynek książki jest znacznie skromniejszy, niż wskazywałyby na to rozmiary kraju

Przy czym, zaznaczmy, ów wielki rynek jest szczególnie niezbędny jako generator zakrojonej z rozmachem powieści historycznej. Utwory kryminalne, fantastyczne czy sensacyjne można pisać szybko i łatwo nawet po albańsku, nie przejmując się, że nikt tego nie przetłumaczy. Powieść historyczna wymaga długotrwałych studiów, czytania pamiętników, kronik, nasiąkania klimatem epoki (tego nie zastąpi Wikipedia). Perspektywa poświęcenia kilku lat po to, żeby efekt poznało kilka, maksymalnie kilkanaście tysięcy czytelników, a osiągnięty zarobek umożliwił wczasy w Egipcie (no może wycieczkę do Meksyku) szczególnie pociągający nie jest. Wiem po sobie.

Chodził mi kiedyś po głowie pomysł napisania czegoś większego o pobycie Casanovy w Polsce z kulminacją w postaci pojedynku z Ksawerym Branickim (później zrobił to ktoś inny i położył temat), ale jak zacząłem żuć Kitowicza i inne memuary z epoki – zrezygnowałem.

Tu zauważmy, że polski rynek książki jest znacznie skromniejszy, niż wskazywałyby na to rozmiary kraju – zachowując poziom czytelnictwa Czech czy Węgier nasze nakłady powinny być od trzech do pięciu razy wyższe. Ot, i cała prawda! Popularyzować historię można na marginesie swojej pracy naukowej, w wypadku powieści historycznej należy poświęcić się jej bez reszty.

Oczywiście nie tracę nadziei, że pewnego dnia jakiś pracownik humanistycznego wydziału lub zgoła IPN poczuje pocałunek muzy i przekuje wiedzę zdobytą w trakcie doktoratu czy habilitacji w zapierające dech arcydzieło, ale chwilowo pozostaje jedynie czekać. Lub pisać samemu.

Tekst z tygodnika Uważam Rze

, marzec 2012

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Gatunki literackie mają to do siebie, że nigdy nie umierają, choć bywa, że wychodzą z mody na czas dłuższy, trafiają na pośledniejsze półki, emigrują do pokoju dziecinnego lub czekają w bibliotecznym kurzu na lepsze czasy. Niekiedy długo. Podobno nawet w podporządkowanej konwencji literaturze chińskiej zdarzył się okres rozkwitu powieści realistycznej, gdzieś w VII w. naszej ery, wszelako nie znalazł naśladowców.

Pozostało 96% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski