Bezmiar cierpienia

Zrusyfikowana polska szlachcianka Jefrosinia Kiersnowska spędziła w sowieckich obozach 20 lat. Jej wspomnienia mrożą krew w żyłach

Publikacja: 01.06.2012 21:44

Bezmiar cierpienia

Foto: Uważam Rze

Na półki polskich księgarni trafia coraz więcej tak zwanej literatury łagrowej. Monografii, albumów, ale przede wszystkim wspomnień. Pisanych przez ludzi sowieckich, którzy zostali uwięzieni podczas rozmaitych czystek, lub Polaków z ziem wschodnich Rzeczypospolitej, deportowanych przez bolszewików w latach 1939–1941 oraz po roku 1944. Każda z tych książek to cenne świadectwo czerwonego ludobójstwa.

Zobacz na Empik.rp.pl

Opublikowane właśnie wspomnienia Jefrosini Kiersnowskiej „Ile wart jest człowiek" to jednak dzieło wyjątkowe. Należy je postawić w jednym szeregu z najważniejszymi książkami o sowieckich zbrodniach. „Archipelagiem Gułag" Sołżenicyna, „Opowiadaniami kołymskimi" Szałamowa, „Innym światem" Herlinga-Grudzińskiego, „Rosją w łagrze" Sołoniewicza czy „Wielką czystką" Weissberga-Cybulskiego.

Olbrzymim atutem książki jest kilkadziesiąt kolorowych rysunków sporządzonych przez samą autorkę. Jej wspomnienia są jednak przede wszystkim oryginalne. Kiersnowska była właścicielką ziemską w rumuńskiej Besarabii. Jej relacja zaczyna się w czerwcu 1940 r., gdy – na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow – terytorium to znalazło się pod okupacją Armii Czerwonej.

Opisywane przez autorkę wydarzenia są w Polsce właściwie nieznane. Przypominają jednak bardzo to, co po 17 września działo się na naszym Wschodzie. „Drogą przez wieś jechały brudne samochody pancerne – wspominała. – Stały też tu i ówdzie na poboczu. Na pylistym trakcie widniały czarne kałuże smaru. Jeden pojazd zepsuł się niedaleko naszego domu. Kapało z niego coś czarnego i wiejscy chłopcy, trącając się łokciami, chichotali i dogadywali: – Jak owce: gdzie stanie, tam kałuża...

Szeptali, śmiali się i podbechtywali jakiegoś niemłodego chłopa, który wreszcie wystąpił naprzód i zapytał:

– Jakże to tak, chłopcy? Ledwieście przejechali granicę i już remont?".

Wygłodniali bolszewicy

Oczywiście „wyzwoliciele" z „mlekiem i miodem płynącego Kraju Rad" natychmiast rzucili się na sklepy, które ogołocili dosłownie ze wszystkiego. Władze okupacyjne musiały wydać specjalne zarządzenie dla tubylców, aby nie sprzedawać więcej czerwonoarmistom produktów żywnościowych. Wygłodzeni i zabiedzeni w Sowietach żołnierze tak się bowiem najadali, że gromadnie trafiali do szpitali.

Autorka była świadkiem charakterystycznej rozmowy pewnej – jak na warunki rumuńskie – ubogiej kobiety z sowieckim politrukiem. Wywiązała się ona, gdy bolszewik został zakwaterowany w besarabskim domu i zobaczył, jak odżywiają się tamtejsi ludzie.

„Myśmy przez 23 lata walczyli, głodowali, znosiliśmy wszelkie wyrzeczenia, żeby przynieść ludowi pracującemu całego świata wolność... A wy tu żrecie kiełbasę i biały chleb! – powiedział politruk.

– A czy myśmy was prosili, żebyście głodowali 23 lata po to, by nas wyzwolić od kiełbasy i białego chleba?".

Żarty szybko się jednak skończyły, bo bolszewicy zaczęli wprowadzać w Besarabii swoje porządki. Zapanowały strach i terror, a gospodarka rolna żyznego regionu została natychmiast w bezmyślny sposób zdewastowana. Wyrzucona z domu jako „obszarniczka" Kiersnowska z bólem serca obserwowała, jak sowieccy agronomowie niszczą jej narzędzia rolnicze, marnotrawią bydło i zbiory. Wzorowe gospodarstwo zamieniło się w ruinę.

Najgorzej we znaki dawało się jednak NKWD. „Strach. Strach, że na ciebie doniosą, że sam coś niepotrzebnie palniesz albo palnie ktoś w twojej obecności i to zmusi cię, żebyś sam doniósł, żeby nie doniesiono na ciebie, że nie doniosłeś! Brr! Donosy i strach oblepiały wszystkich jak pajęczyna, jak warstwa śliskiego błota!" – pisała Kiersnowska o sowieckiej atmosferze, która została przeniesiona do Besarabii.

Autorka spotkała pewną starszą Sowietkę, matkę majora Armii Czerwonej, która znakomicie pamiętała stare, dobre carskie czasy. Teraz syn sprowadził ją do Besarabii, w której stacjonował. Podczas jednej z rozmów kobieta się rozpłakała. „– Babciu, źle się czujecie? Co wam jest?

– Biedniście wy, biedni! Byliście tacy szczęśliwi... I co was czeka?".

Nie myliła się. 13 czerwca 1941 r. NKWD – tak jak na innych terytoriach okupowanych – przystąpiło do wielkiej operacji deportacyjnej. Wszelkie „elementy kontrrewolucyjne" miały zostać wywiezione w głąb Związku Sowieckiego. Jako była obszarniczka Kiersnowska oczywiście znalazła się na czarnej liście. Wsadzono ją do wagonu bydlęcego i w ten sposób rozpoczął się koszmar, który miał dla niej trwać 20 lat. Z Gułagu wypuszczono ją bowiem dopiero pod koniec lat 50. W sumie z całej Besarabii wywieziono wówczas 20 tys. osób.

Policzek dla wielkiego księcia

Rodzina Kiersnowskiej pochodziła z Wołynia, gdzie miała olbrzymie włości. Jej dziadek – hrabia Anton Kiersnowski – został posłany do korpusu paziów w Petersburgu. Tam przeszedł na prawosławie i został żołnierzem Jego Carskiej Mości. Jako bardzo młody, świeżo upieczony oficer został obrażony przez wielkiego księcia Michała. W odpowiedzi wymierzył mu siarczysty policzek, co oczywiście zakończyło wspaniale zapowiadającą się karierę.

Musiał prosić o przeniesienie do wojsk granicznych do Turkiestanu. Spędził tam ponad 20 lat, a gdy w 1863 r. wrócił do europejskiej części imperium, akurat rozpoczęło się powstanie styczniowe. Pewien starszy rosyjski generał, słysząc, że Kiersnowski jest z pochodzenia Polakiem, zakwestionował jego lojalność. Hrabia zachował się tak samo jak ćwierć wieku wcześniej i dał Moskalowi w zęby.

Tym razem musiał podać się do dymisji. Rodzina Kiersnowskich do 1919 r. mieszkała w Odessie, po dramatycznych przeżyciach podczas rewolucji bolszewickiej – szczegółowo opisanych przez autorkę w książce – uciekli do Besarabii. Sama Jefrosinia Kiersnowska nie uważała się już za Polkę. Najwyżej za Rosjankę polskiego pochodzenia. W swoją sowiecką „podróż" wzięła jednak tylko jedną książkę. Był to... „Pan Wołodyjowski".

Już w trakcie deportacji oglądany przez zakratowane okienko bydlęcego wagonu Związek Sowiecki wzbudził w autorce zdumienie. „Przywykliśmy do tego, że domy, nawet najuboższe, są czysto pobielone, okna oszklone, czysto umyte i pomalowane. A to, co widzieliśmy, było brudne, odrapane: jakby czort miotłą przygładził i grabiami przyczesał. Zamiast szyb kawałki dykty, kartonu albo po prostu szmaty. A im dalej – tym gorzej. Ukraino, piękna Ukraino, z wiśniowymi sadami i białymi domkami, gdzie jesteś?".

Po długiej i wyczerpującej podróży, pozbawieni wody oraz pożywienia deportowani (wielu zmarło w drodze) dotarli na Syberię, gdzie umieszczono ich w zabiedzonych kołchozach. Tam spotkali zesłańców z innych fal deportacji. Głównie chłopów z Ukrainy wypędzonych z rodzinnych stron podczas ludobójczej kolektywizacji. Najbardziej wstrząsające wrażenie wywarły na Kiersnowskiej dzieci.

„– Twój ojciec też jest zesłańcem?

– Nie! – odpowiada z dumą Taja. – Jest wolny.

– Nigdzie go nie spotkałam. Gdzie jest?

– W więzieniu!

Tylko jeden wolny, a i ten w więzieniu!".

Wzorcowy dom starców

Pobyt na syberyjskim zesłaniu był koszmarem. Upokorzenia ze strony brutalnych sowieckich nadzorców, katastrofalne warunki mieszkaniowe, katorżnicza praca, wszy, ropiejące odmrożenia. Najgorszy jednak był głód. O ile wiosną ludzie mogli się jeszcze jakoś wyżywić owocami leśnymi, o tyle zimą zaczęli umierać. Największym przysmakiem, jaki zjadła wówczas autorka, były zamrożone kiszki zdechłego na świerzb tartacznego konia.

Wreszcie, doprowadzona do ostateczności, Kiersnowska uciekła z kołchozu. Opis jej samotnej wędrówki po Syberii jest wstrząsający. Znajdująca się na granicy życia i śmierci Rosjanka prosiła o pomoc w kolejnych mijanych wioskach.

W niemal wszystkich przypadkach została jednak brutalnie przepędzona przez ludzi sowieckich. Nikt nie miał dla niej litości, nikt nie chciał się z nią podzielić jedzeniem. Zresztą niespecjalnie było czym.

„Stukam, stukam, stukam.

– Kto tam znowu?

– Dajcie się ogrzać.

– Wynoś się, skąd przyszłaś!

– Jestem bardzo słaba, zmęczona.

– Jak spuszczę psa, to zaraz dostaniesz wigoru!

Kroki oddalają się. Pies nadal szczeka. Psu można wybaczyć. Jest tylko psem".

Podczas swojej wędrówki Kiersnowska zawędrowała do Woronowa, gdzie znajdował się „wzorcowy" sowiecki dom starców. Uwaga, poniższy opis jest przeznaczony tylko dla czytelników o mocnych nerwach:

„W pustym pokoju coś w rodzaju boksu – pisała Kiersnowska.

– Na brudnej, cienkiej, słomianej podściółce... nie, nie mogę nazwać tych widm ludźmi! Czy to mężczyźni, czy kobiety? Najbardziej przypominali chore małpy z zaniedbanego zwierzyńca. Mieszanina zapachów moczu, pleśni i chorego, starego ciała. Twarze pokryte puchem jak pajęczyna i łyse czaszki. Wszyscy chudzi, bezzębni, z ropiejącymi oczami. Koszmar! Zgarbiony starzec wyciągający drżącą ręką blaszany kubek i prawie bezdźwięcznie mamlający bezzębnymi ustami: – Wody, gorącej wody...".

Piesza podróż po Sowietach nie trwała długo. Zadenuncjowana przez spotkaną we wsi dziewczynę Kiersnowska została aresztowana i znów trafiła w ręce NKWD. Podczas zorganizowanego naprędce procesu skazano ją na karę śmierci ze słynnego 58 artykułu sowieckiego kodeksu karnego. Wyrok został zamieniony na 10 lat łagru i autorka trafiła do syberyjskiego obozu.

Kiersnowska opisuje straszliwe warunki panujące w tym ośrodku masowej zagłady. Wycieńczeni katorżniczą pracą i głodem ludzie konali całymi setkami, nie wywołując nawet wzruszenia ramion u obozowego naczalstwa. Byli tylko kolejnymi cyframi w długich zestawieniach obozowych statystyk. Ludzi, w sowieckim „raju na ziemi", było przecież mnogo. W efekcie zekowie byli traktowani o wiele gorzej niż zwierzęta pociągowe.

Jedną z najbardziej wstrząsających opowieści Kiersnowskiej jest historia Nikołaja Nikołajewicza Kołczanowa, profesora Uniwersytetu Tomskiego. Aresztowany w 1937 r. sowiecki naukowiec został wpakowany do łagru jako groźny kontrrewolucjonista. Po zakończeniu pracy gromadził wokół siebie w baraku współwięźniów i długo opowiadał im o faunie, florze oraz geografii Syberii. Opowieści te były wspaniałe, był w końcu jednym z najwybitniejszych na świecie sybirologów.

Profesor robi stójkę

„Pewnego razu zobaczyłam coś, czego nigdy nie zapomnę – wspominała Kiersnowska. – Dwaj podkuchenni wynieśli bak z odpadkami z kuchni. Za nimi dreptało truchtem z półtora dziesiątka cieni, kiedyś będących ludźmi. Mężczyźni opróżnili bak do rynsztoka i jeden pogroził pięścią grupie dochodiagów, którzy zamarli w pozycji stójki. Tak robi stójkę pies myśliwski. W pierwszym szeregu robił stójkę profesor Kołczanow... Wszyscy ci oszalali z głodu ludzie rzucili się do rynsztoka i przepychając się, zaczęli wygarniać rękami rybią łuskę, pęcherze oraz wnętrzności i wszystko pośpiesznie wpychać sobie do ust. Mam przed oczami finał tego widowiska: stoi na czworakach profesor Kołczanow. Wstrząsają nim torsje... Kiedy skurcze wymiotów ustają, zgarnia z ziemi to, co zwymiotował i znów wpycha do ust...". Oczywiście profesor szybko wylądował w łagrowej kostnicy.

Innym współwięźniem Kiersnowskiej był Witiusza Rybnikow. Były sowiecki pilot wojskowy. Jego samolot został zestrzelony na ziemi niczyjej między frontami. Ciężko ranny Rybnikow wysadził wrak, aby nie dostał się w ręce nieprzyjaciela. Następnie przez tydzień czołgał się zalany krwią i ze złamaną nogą. Wreszcie dotarł do swoich. Zamiast orderu dostał jednak 10 lat łagrów. A zamiast tytułu bohatera Związku Sowieckiego, tytuł zdrajcy ojczyzny. NKWD uznało bowiem, że ten tydzień spędził u Niemców, którzy przeszkolili go i wysłali jako... szpiega.

Tymczasem wojna się skończyła, a do Kiersnowskiej „uśmiechnęło się szczęście". Została pielęgniarką w obozowym szpitalu w Norylsku. To, co się tam działo, przechodzi ludzkie pojęcie, opisy szpitalnej codzienności mrożą krew w żyłach. Konający, wychudzeni ludzie, w tym noworodki. Ofiary samookaleczeń, odmrożeń, epidemii, wypadków przy pracy, a wreszcie brutalności strażników. Bezmiar ludzkiego cierpienia.

„Pacjent był jeszcze dzieckiem, uczniem siódmej klasy litewskiego gimnazjum. Krzyknął: »Niech żyje wolna Litwa!«. Za to skazano go na 10 lat... Był to chłopiec z przyzwoitej rodziny. Dobrze wychowany. Był kompletnie wyschnięty, jego dziecięca skóra stała się przezroczysta. I oczy. Olbrzymie, czarne, z długimi rzęsami. W całej twarzy były tylko te oczy! Próbował się uśmiechać i ledwie słyszalnie szeptał: »Merci«. Powiedział ostatni raz merci i umarł. Asystowałam doktorowi przy sekcji. Żołądek biednego chłopca był jak z koronki. Sam siebie strawił".

Choć średnia życia w łagrach na ogół nie przekraczała kilku miesięcy, Kiersnowskiej się udało. Przetrwała dzięki szczęściu, ale także dzięki nieprawdopodobnemu wręcz hartowi ducha. Nie załamywała się nawet w najgorszych sytuacjach. Wiedziała, że jeżeli straci nadzieję, to znajdzie się na prostej drodze do dołu z wapnem.

Odkładając na półkę jej książkę, trudno nie zadumać się nad losem dziesiątek milionów innych ludzi – Rosjan, Ukraińców, Polaków, Żydów, Niemców, Białorusinów, Gruzinów i przedstawicieli tuzina innych narodowości – którzy na wyspach Archipelagu Gułag pozostali na zawsze.

Jefrosinia Kiersnowska


Ile wart jest człowiek


Świat książki/ /Weltbild 2012

Na półki polskich księgarni trafia coraz więcej tak zwanej literatury łagrowej. Monografii, albumów, ale przede wszystkim wspomnień. Pisanych przez ludzi sowieckich, którzy zostali uwięzieni podczas rozmaitych czystek, lub Polaków z ziem wschodnich Rzeczypospolitej, deportowanych przez bolszewików w latach 1939–1941 oraz po roku 1944. Każda z tych książek to cenne świadectwo czerwonego ludobójstwa.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało 97% artykułu
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Literatura
Han Kang z Korei Południowej laureatką literackiego Nobla'2024. Jedną powieść pisała w Warszawie
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje