Początkowo przyglądałem się pracy introligatora, który miał warsztat w jednostce, a potem zacząłem pomagać. Po odbyciu służby uczyłem się jeszcze sam w domu. Kiedy poczułem się pewnie w tym, co robię, zakupiłem potrzebny sprzęt i otworzyłem działalność.
Pamięta pan swoje najciekawsze zlecenie?
Oczywiście. Były dowódca przyniósł do oprawy książkę z 1905 r. w dwóch tomach. To była najstarsza książka, z jaką pracowałem. Niemieckie erotyki ze sprośnymi ilustracjami i fotografiami. Ratowałem tę książkę, jak potrafiłem najlepiej, bo była cała w strzępach. Później, po latach, klient dowiedział się, że w Niemczech to był biały kruk i że gdyby woluminy nie były ruszane, miałyby większą wartość. To była dla mnie ważna nauka.
A jak dzisiaj idzie interes?
Nie najlepiej. Już dawno nie utrzymuję się z zakładu introligatorskiego. Mam wrażenie, że w dobie komputeryzacji ludzie przestali się interesować książkami. Gutenberg to się chyba w grobie przewraca. Na co dzień jestem zatrudniony jako urzędnik w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Ale z książkami pracuję, gdy tylko mam okazję. Zlecenia wykonuję już teraz głównie dla znajomych. Mam też stałego klienta od wielu lat. To 90-letni dziś właściciel zbioru ponad 5 tys. książek. Wraca do mnie regularnie ze swoimi skarbami. Ten człowiek szanuje książki jak ludzi, a może nawet bardziej.
Gdzie się uczyć, żeby zostać introligatorem?