Wyróżniony w ubiegłym roku Nagrodą Bookera za „Poczucie kresu" brytyjski pisarz jest autorem, którego każda kolejna książka jest oczekiwana z zainteresowaniem i wielokrotnie uzasadnioną nadzieją, że będzie wyjątkowa.
11 opowiadań zebranych w „Cytrynowym stoliku" dostajemy prawie dziewięć lat po premierze w ojczystym kraju pisarza. Szkoda, że tak późno...
Tytułowy cytrynowy stolik pojawiający się w ostatnim opowiadaniu „Cisza" tłumaczy ideę całości. Przy takim właśnie stoliku (cytryna jet symbolem śmierci u Chińczyków) znajdującym się w hotelu Kämp w Helsinkach, począwszy od 1910 roku, zbierali się artyści i intelektualiści – sami mężczyźni. I prowadzili poważne dyskusje na wszelkie tematy. Dosiada się do niego bohater ostatniego opowiadania. Mówi: „Tutaj rozmowa o śmierci jest dozwolona – wręcz obowiązkowa. I bardzo kojąca". To łączy wszystkich bohaterów opowiadań – są u kresu życia i z tej perspektywy przyglądają się życiu. Pełno w nim pęknięć, niespełnień...
Barnes jest mistrzem formy. Każda jego opowieść to precyzyjna konstrukcja. Darmo szukać zdań, które pozbawione kontekstu mogą zabłysnąć jak złota myśl. Przeciwnie, dopiero razem tworzą całość tak związaną, że każde z nich wydaje się nie do wyjęcia.
Akcje opowiadań toczą się w różnym czasie, różnych krajach. A galeria postaci – imponująca, każda nakreślona kilkoma wprawnymi ruchami, jakby wyszły spod pędzla świetnego malarza. Są tu przyjaciółki rozpamiętujące w czasie comiesięcznych spotkań historie swego życia, kochająca się para, która do końca nie zwierzy się sobie z uczuć, pisarz przeżywający tyleż życiodajne, co beznadziejnie niszczące uczucie do kobiety, która mogłaby być jego wnuczką, a także wielbiciel muzyki udręczający w czasie koncertów każdego, kto nie potrafi zachować idealnej ciszy. Jest nawet pełna animuszu pensjonariuszka domu spokojnej starości śląca systematycznie listy do pisarza Juliana Barnesa...