Oprócz głośnego Joyce "tak. Chcę tak", znalazły się również "Do Fedry" ze scenografią wybitnej rzeźbiarki Barbary Fallender, "Puste niebo" inspirowane twórczością Aliny Szapocznikow. "Noc jest matką dnia" z Haliną Łabonarską i Janem Peszkiem.. W "Świętej wiedźmie" sztuce Christiana Skrzyposzka, którego Baranowski uratował od samobójstwa. grali m.in Magda Cielecka i Jan Englert.
"Janek miał bardzo wiele trudnych scen, na granicy bezpieczeństwa, - pisze Baranowski. - ale zdumiał mnie najbardziej sceną bólu. Wrzeszczał jak opętany, wieziony na łóżku, w windzie, w korytarzu piwnicznym, i w końcu, zamknięty w betonowym pomieszczeniu, przemieniał się w wyjącego wilka. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że można tak krzyczeć z bólu, ale trzy lata potem doświadczałem takiego bólu przez cztery miesiące i krzyczałem, pragnąc, aby śmierć zakończyła to cierpienie."
Cierpienia, chwil zwątpienia, ale też opisów walki jest w książce wiele. Baranowski pisze o tym szczerze i z klasą. Nie epatuje śmiercią, wspomina jedynie, że były chwile, kiedy żegnał się ze światem, a potem najgorsze diagnozy jednak się nie potwierdziły. Może dlatego do końca nie odpuszczał. Kiedy konwencjonalna medycyna wydawała się bezradna zwrócił się w stronę innych praktyk. Szukał ratunku u szamanów, zaczął wierzyć w siłę medycyny niekonwencjonalnej. Odbywał w tym celu podróże do najdalszych miejsc na świecie.
- Za czasów Józefa Szajny w Teatrze Studio Henryk przygotował z Jurkiem Kaliną niezwykły spektakl "Materiały do Medei", "Gnijący brzeg", "Krajobraz z argonautami" Mullera. Wielu widzów, pamięta go do dziś. - mówi "Rz" aktor Stanisław Brudny. Po tamtym spotkaniu bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Kilka lat temu Krystyna Janda zaprosiła mnie do spektaklu "Życie jest piękne" grałem człowieka chorego na raka, nie poddającego się. Pamiętam, jak Henryk, który był dokładnie w tej samej sytuacji, co mój bohater opowiadał, że każdego dnia rano zdziera kartkę z kalendarza i wkłada ją potem do notatnika, jakby odkładał symbolicznie kolejny darowany dzień. Ta opowieść bardzo mnie wzruszyła i postanowiłem ją wykorzystać w spektaklu.
Zdumiewająca jest rozległość pasji artystycznych Henryka Baranowskiego. Na liście najczęściej adaptowanych autorów jest Joyce, Kafka, Tabori, Genet, ale także Mickiewicz, Norwid, Fredro, Zapolska czy Gombrowicz. Obok wyrafinowanych scenariuszy było też miejsce dla twórczości operowej. Tworzył z powodzeniem w Rosji, Niemczech, USA. W Polsce czuł się artystą odrzuconym. Z żalem wspomina swą dyrekcję w Tearze Małym, którą odebrano mu już po roku. Niespełnieniem była też jego czteroletnia dyrekcja w Teatrze Śląskim w Katowicach. Baranowski nie rzuca oskarżeń. Sugeruje tylko, że zbyt często natrafiał na opór ludzi, którym zaufał.
- Henryk był wielkim artystą. - mówi "Rz" związana od lat ze śląską sceną Krystyna Szraniec. - Jego dyrekcja w naszym teatrze mimo, że naznaczona chorobą przyniosła kilka wybitnych inscenizacji. Podziwialiśmy go jako wizjonera nie znoszącego kompromisów. Kiedy ze względu na stan zdrowia postanowił się skupić na sprawach artystycznych i zaproponował mi dyrekcję naczelną, wiedziałam, że będę musiała godzić wodę z ogniem. Ponieważ niektóre jego spektakle wysoko oceniane przez krytyków i miłośników teatru pozostały zupełnie obojętne dla tzw. masowego widza trzeba było stosować płodozmian. Myślę, że sam zresztą zrozumiał, że farsy, które chciał szybko zdjąć z repertuaru po poprzedniej dyrekcji zarabiały na jego ambitne sztuki. Takie niestety są realia. Jeden z gigantów polskiego teatru, aby wystawić "Dziady" grał przecież komedię "Napoleon był dziewczynką".