Baranowski samotny jak Prospero

"Spowiedź bez konfesjonału" to pasjonująca biografia jednego z najbardziej oryginalnych twórców polskiego teatru zmarłego w ubiegłym tygodniu Henryka Baranowskiego.

Aktualizacja: 12.08.2013 19:29 Publikacja: 12.08.2013 11:02

Baranowski samotny jak Prospero

Foto: ROL

Artysty niepokornego, wizjonera, twórcy, który oprócz podziwu wzbudzał wiele trudnej do usprawiedliwienia zawiści i z powodu intryg środowiskowych jeszcze przed stanem wojennym zmuszony był wyjechać z Polski. Owocem tej emigracji, był stworzony w Berlinie Zachodnim Transformtheater .Ten teatr finansowany przez władze Berlina Zachodniego. był też, studiem aktorskim i reżyserskim oraz platformą spotkań, wykładów. Dla polskich reżyserów, autorów i aktorów stał się miejscem oddechu i azylu. Sama lista wykładowców jest imponująca: Erwin Axer, Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Tadeusz Łomnicki, Jan Kott oraz przede wszystkim Krzysztof Kieślowski i Edward Żebrowski.

Zobacz na Empik.rp.pl

"Spowiedź bez konfesjonału" to nie tylko wciągające relacje z tworzenia teatru, spotkań z wybitnymi ludźmi sceny i literatury ale tez porażający zapis choroby nowotworowej, z którą Baranowski zmagał się od lat. Szczere do bólu opowieści o cierpieniu, które przeplatają się z chwilami nadziei i pracy, która daje ukojenie.

W 1977 roku Baranowski był odsądzany od czci i wiary za interpretację "Dziadów", która dziś uchodziłaby za nowatorską. Wtedy, kiedy powstała kilku ważnych przedstawicieli środowiska postulowało wręcz odebranie mu reżyserskiego dyplomu.

Ważną rolę, zwłaszcza na początku twórczości Henryka Baranowskiego odegrał  Jerzy Juk Kowarski, dziś jeden z najwybitniejszych scenografów.

- Spotkaliśmy się w Sopocie na molo kiedy byliśmy studentami, zachwycaliśmy się pięknymi kobietami. - mówi "Rz" Jerzy Juk Kowarski - Uznaliśmy, że obaj mamy bardzo podobny gust.  A skoro tak, to postanowiliśmy zrobić coś wspólnego w teatrze. Był rok 1971, rozpoczynała się epoka Gierka. Po siermiężnych czasach Gomułki czuliśmy powiew Zachodu. Mieliśmy głowy pełne szalonych pomysłów. i byliśmy pewni, że uda się je zrealizować. Pierwsza wspólna praca okazała się falstartem. W Opolu cenzura nie dopuściła do premiery spektaklu składającego się z czterech jednoaktówek . Potem było kilka ważnych spektakli m.in. "Upiory", "Pokojówki". Henryk, jak wielu reżyserów bardzo przyjaźnił się ze współpracownikami. Fakt, że przyjąłem zaproszenie od Jerzego Jarockiego do realizacji "Wiśniowego sadu" w Starym Teatrze uznał za objaw zdrady. W przypadku aktorek przeważnie pracował z tymi, które prywatnie wielbił.

W "Spowiedzi bez konfesjonału" poznajemy nie tylko dojrzewanie artystyczne autora, ale także uczuciowe i ludzkie. Jego przygody, miłości i targające nim uczucia. Z uwielbieniem wspomina kilka artystek m.in. Monikę Niemczyk, która była jedną z jego muz.

- Henryk wypatrzył mnie w telewizyjnych "Opowieściach Hollywoodu" Kazimierza Kutza - mówi "Rz" aktorka. Powiedział, że od dawna marzył o realizacji "Ulissesa" i - jak twierdził uznał, że będę idealną odtwórczynią postaci Molly. Zachwycił mnie swoją wyobraźnią, wielością pomysłów i wizją tej inscenizacji. Dla tej wizji zdecydowałam się porzucić na chwilę Stary Teatr i rozpocząć próby na warszawskiej Pradze w miejscu, jak się wydawało dość egzotycznym. Do tego teatr miał być zatopiony w wodzie. Próby tak nas wciągnęły, że każdy aktor dawał z siebie wszystko, czuliśmy, ze jesteśmy jak naczynia połączone. Mieliśmy wrażenie, że Henryk dociera do tajemnicy, która jest w nas głęboko uśpiona.

Spektakl "tak. Chce tak" okazał się tak wielkim sukcesem, że nawet niechętny reżyserowi Jerzy Koenig zdecydował o przeniesieniu do telewizji.

Henryk Baranowski przyznaje w książce, że do Teatru Telewizji wyjątkowo nie miał szczęścia. To, że znalazło się w nim kilka jego spektakli zawdzięcza zainteresowaniu m.in. późniejszych twórców TVP Kultura - Jacka Wekslera i Jerzego Kapuścińskiego.

A były to, trzeba przyznać pozycje niekonwencjonalne. Zwykle brali w nich udział wybitni artyści.

Oprócz głośnego Joyce "tak. Chcę tak", znalazły się również "Do Fedry" ze scenografią wybitnej rzeźbiarki Barbary Fallender, "Puste niebo"  inspirowane twórczością Aliny Szapocznikow. "Noc jest matką dnia" z Haliną Łabonarską i Janem Peszkiem.. W "Świętej wiedźmie" sztuce Christiana Skrzyposzka, którego Baranowski uratował od samobójstwa. grali m.in Magda Cielecka i Jan Englert.

"Janek miał bardzo wiele trudnych scen, na granicy bezpieczeństwa, - pisze Baranowski. - ale zdumiał mnie najbardziej sceną bólu. Wrzeszczał jak opętany, wieziony na łóżku, w windzie, w korytarzu piwnicznym, i w końcu, zamknięty w betonowym pomieszczeniu, przemieniał się w wyjącego wilka. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że można tak krzyczeć z bólu, ale trzy lata potem doświadczałem takiego bólu przez cztery miesiące i krzyczałem, pragnąc, aby śmierć zakończyła to cierpienie."

Cierpienia, chwil zwątpienia, ale też opisów walki jest w książce wiele. Baranowski pisze o tym szczerze i z klasą. Nie epatuje śmiercią, wspomina jedynie, że były chwile, kiedy żegnał się ze światem, a potem najgorsze diagnozy jednak się nie potwierdziły. Może dlatego do końca nie odpuszczał. Kiedy konwencjonalna medycyna wydawała się bezradna zwrócił się w stronę innych praktyk. Szukał ratunku u szamanów, zaczął wierzyć w siłę medycyny niekonwencjonalnej. Odbywał w tym celu podróże do najdalszych miejsc na świecie.

- Za czasów Józefa Szajny w Teatrze Studio Henryk przygotował z Jurkiem Kaliną niezwykły  spektakl "Materiały do Medei", "Gnijący brzeg", "Krajobraz z argonautami" Mullera. Wielu widzów, pamięta go do dziś. - mówi "Rz" aktor Stanisław Brudny. Po tamtym spotkaniu bardzo się  zaprzyjaźniliśmy. Kilka lat temu Krystyna Janda zaprosiła mnie do spektaklu "Życie jest piękne" grałem człowieka chorego na raka, nie poddającego się. Pamiętam, jak Henryk, który był dokładnie w tej samej sytuacji, co mój bohater opowiadał, że każdego dnia rano zdziera kartkę z kalendarza i wkłada ją potem do notatnika, jakby odkładał symbolicznie kolejny darowany dzień.  Ta opowieść bardzo mnie wzruszyła i postanowiłem ją wykorzystać w spektaklu.

Zdumiewająca jest rozległość pasji artystycznych Henryka Baranowskiego. Na liście najczęściej adaptowanych autorów jest Joyce, Kafka, Tabori, Genet, ale  także Mickiewicz, Norwid, Fredro, Zapolska czy Gombrowicz. Obok wyrafinowanych scenariuszy było też miejsce dla twórczości operowej. Tworzył z powodzeniem w Rosji, Niemczech, USA. W Polsce czuł się artystą odrzuconym. Z żalem wspomina swą dyrekcję w Tearze Małym, którą odebrano mu już po roku. Niespełnieniem była też jego czteroletnia dyrekcja w Teatrze Śląskim w Katowicach. Baranowski nie rzuca oskarżeń. Sugeruje tylko, że zbyt często natrafiał na opór ludzi, którym zaufał.

- Henryk był wielkim artystą. - mówi "Rz" związana od lat ze śląską sceną Krystyna Szraniec. - Jego dyrekcja w naszym teatrze mimo, że naznaczona chorobą przyniosła kilka wybitnych inscenizacji. Podziwialiśmy go jako wizjonera nie znoszącego kompromisów. Kiedy ze względu na stan zdrowia postanowił się skupić na sprawach artystycznych i zaproponował mi dyrekcję naczelną, wiedziałam, że będę musiała godzić wodę z ogniem. Ponieważ niektóre jego spektakle wysoko oceniane przez krytyków i miłośników teatru pozostały zupełnie obojętne dla tzw. masowego widza trzeba było stosować płodozmian. Myślę, że sam zresztą zrozumiał, że farsy, które chciał szybko zdjąć z repertuaru po poprzedniej dyrekcji zarabiały na jego ambitne sztuki. Takie niestety są realia. Jeden z gigantów polskiego teatru, aby wystawić "Dziady" grał przecież komedię "Napoleon był dziewczynką".

Jerzy Kalina, który odwiedzał Henryka Baranowskiego niemal do końca przyznaje, że im bardziej reżyser zdawał sobie sprawę ze swego położenia, im bardziej stan jego zdrowia się pogarszał, tym bardziej zdecydował, że będą mówić wyłącznie o przyszłości.

- To było intuicyjne - mówi Jerzy Kalina. Niczego nie wspominaliśmy. Snuliśmy plany na przyszłość. czasem bardzo realne, czasem zupełnie fantastyczne. Umawialiśmy się na konkretne spektakle, tak, jakby nic się nie działo.

Ostatnim przedstawieniem, który Henryk Baranowski przygotował razem z Jerzym Kaliną była szekspirowska "Burza" zrealizowana w najstarszym teatrze Rosji w Jarosławiu.

W Portalu Głos Rosji czytamy m.in. "Słynny reżyser polski, zdobywca prestiżowej nagrody teatralnej "Złota maska", Henryk Baranowski otrzymał zaproszenie do Jarosławia, gdzie ma opracować na scenie najstarszego teatru w Rosji swoją inscenizację "Burzy" Szekspira. Ciekawe jest, że zaszczytną nagrodę teatralną zapewniła mu także inscenizacja opracowana w Rosji. Zresztą, poprzednim razem zabrał się w Nowosybirskim teatrze Opery i Baletu do wystawiania klasyki rosyjskiej i opracował "Życie z Idiotą". Baranowski ani myśli ukrywać swych sympatii wobec aktorów rosyjskich,. "Takich aktorów, jak w Rosji, nie ma nigdzie", - powiedział on w wywiadzie udzielonym miejscowej telewizji w Jarosławiu

Kostiumy do tego przedstawienie przygotowywała  Dorota Morawetz.

- To było nasze kolejne spotkanie. - wspomina "Rz" artystka. -  Przed laty pracowaliśmy nad "Zemstą Nietoperza" Henryk obdarzony wielką muzykalnością. zrobił niezwykle rewolucyjną inscenizację. Zerwał z przyzwyczajeniami,  śpiewacy, którzy wykonywali partie bardzo statycznie ustawieni byli na jeżdżących platformach, które poruszał balet. Ja miałam opracować ok. dwustu kostiumów, Henryk dał mi całkowitą wolność. I przy wielu projektach cieszył się jak dziecko. A zestawy bywały szalone np. barokowa spódnica i pepegi.

- Ostatnie spotkanie w Rosji było szczególne - dodaje Dorota Morawetz. - "Burzę"odczytuje się jako rodzaj artystycznego testamentu Szekspira i tak było w przypadku Henryka Baranowskiego. Henryk parzył z niepokojem na przyszłość świata. Wyspa Prospera w "Burzy" była światem po zagładzie cywilizacji. Żyli na niej rozbitkowie Henryk przefiltrował tę opowieść przez własne doświadczenia. Prospero był człowiekiem, który tak, jak on otarł się o śmierć i otrzymał nowe życie. W czasie prób bywał bardzo słaby, a jednocześnie ta praca przywracała mu sens życia. Aktorzy to czuli i byli gotowi do największych poświęceń. Henryk do tego stopnia utożsamiał się z Prosperem, że na konferencji prasowej wystąpił w jego kostiumie.  To było jakieś magiczne przedstawienie. znakomicie przyjęte. Dobrze byłoby je pokazać w Polsce.

Do powstania książki namówił Henryka Baranowskiego Stanisław Zawiśliński, szef  wydawnictwa Skorpion. Obaj planowali, że powstanie dzieło niezwykłe pod względem plastycznym i edytorskim. wzbogacone wieloma zdjęciami, z płytami zawierającymi zapis telewizyjnych spektakli. Czas kryzysu i niemożność pozyskania sponsorów sprawiły, że powstała skromna w formie, ale bogata w treści pasjonująca opowieść.

Pożegnanie artysty odbędzie się dziś o 14.30 na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Urna z prochami zostanie złożona w grobie rodzinnym.

Artysty niepokornego, wizjonera, twórcy, który oprócz podziwu wzbudzał wiele trudnej do usprawiedliwienia zawiści i z powodu intryg środowiskowych jeszcze przed stanem wojennym zmuszony był wyjechać z Polski. Owocem tej emigracji, był stworzony w Berlinie Zachodnim Transformtheater .Ten teatr finansowany przez władze Berlina Zachodniego. był też, studiem aktorskim i reżyserskim oraz platformą spotkań, wykładów. Dla polskich reżyserów, autorów i aktorów stał się miejscem oddechu i azylu. Sama lista wykładowców jest imponująca: Erwin Axer, Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Tadeusz Łomnicki, Jan Kott oraz przede wszystkim Krzysztof Kieślowski i Edward Żebrowski.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski