Ziemowit Szczerek z przytupem wkroczył na literacką scenę książką „Przyjdzie Mordor i nas zje" w 2013 r. Sportretował w niej wiecznie odurzonych polskich podróżników przemierzających bezdroża Ukrainy w poszukiwaniu dawnej wielkości naszego narodu.
Szczerek wniósł tą książką świeżość do naszej literatury i zakłócił śmiertelnie poważną atmosferę w polskim reportażu.
Osiągnięciem autora było skuteczne przeniesienie gatunku amerykańskiego „gonzo" na grunt polski. „Gonzo" w odróżnieniu od klasycznego reportażu nie próbuje udawać obiektywizmu, lecz żywi się skrajnie subiektywną relacją. Pisana jest z punktu widzenia narratora, który nie tylko obserwuje zdarzenia, ale też bierze w nich bezpośredni udział. Mistrzostwo w „gonzo" osiągnął Hunter S. Thompson, autor głośnego „Lęku i odrazy w Las Vegas".
Drugim ważnym elementem „gonzo" są substancje psychoaktywne. Oczywiście literatura polega na tym, że można wszystko zmyślić i nie trzeba brać narkotyków czy prowadzić auta po pijanemu tak jak bohaterowie „Mordoru" czy właśnie „Siódemki". Chociaż kto wie?
Nowa książka 36-letniego Szczerka odchodzi nieco od reportażu „gonzo" w stronę powieści, choć te granice są bardzo rozmyte. Skacowany narrator, który sam do siebie mówi per Paweł, prowadząc rankiem samochód z Krakowa do Warszawy tytułową drogą E7, dostrzega butelkę napoju pod siedzeniem pasażera. Gdy próbuje ugasić pragnienie, szybko się orientuje, że jest to napój w tak zwanej wersji turbo, czyli z dodatkiem wódki. Tak zaczyna się polska odyseja, w której Paweł napotka m.in. sobowtóra wiedźmina Geralta ze skrzyneczką pełną „eliksirów", hipsterów-terrorystów sabotujących szpetne polskie rezydencje i „zbójcerzy" z samozwańczego bractwa rycerskiego.