Przyjeżdża pan do Warszawy na wystawę „Grzegorz Rosiński. W ilustracjach”. Mówi się, że przeszedł pan na emeryturę, ale może pan jednak nad czymś pracuje?
Gdy się obijam – wyrzuty sumienia miotają mną po ścianach. Ciągle sobie obiecuję, że muszę się wziąć za robotę. Mam liczne prośby o to, żeby coś zrobić. W Polsce w związku z moją wystawą będę miał pewnie dużo innych spraw do załatwienia. Pracuję w mojej głowie bez przerwy. Ciągle za mną chodzi ilustracja książkowa, bo wyszedłem z kręgu ilustracji, gdy wcześniej zabroniono mi robić komiksy. Komiks to było bardzo „be”, coś paskudnego. W takich czasach się wychowywałem. Ale zawsze wszystko robiłem na przekór wszystkiemu. Taką mam naturę: gdy coś jest zabronione – odżywam i zaczynam widzieć swoją szansę. A jak nie mogłem robić komiksów, to przynajmniej mogłem tworzyć bohaterów i ich świat jako ilustrator książek. Tak przez dziesięć lat. Dlatego ilustracja wciąż za mną chodzi – żeby sobie poilustrować pewne sceny, pewne sytuacje. Kiedyś za mną chodziły takie ciekawostki, jak na przykład zasada kontrastu. Dlatego interesował mnie „Guliwer” Swifta czy książki Diderota.