Jeszcze dziesięć lat temu Marta Masada zawodowo zajmowała się publicystyką kulturalną. Pisała artykuły do tygodnika „Wprost", a później trafiła do Telewizji Polskiej za czasów prezesury Bronisława Wildsteina.
Obecnie jednak jest daleko od mediów, a jej literacki debiut „Święto trąbek" pokazuje, że ma ambicje przejść na drugą stronę, do świata sztuki.
Czego w tej powieści nie ma. Po pierwsze, jest dużo seksu, prezentowanego śmiało i bezpruderyjnie. Jest alkohol i zakrapiane imprezy. Mamy uszczypliwie przedstawiony świat na styku kultury i show-biznesu. Nie brakuje wątków LGBT.
Jest też antysemityzm oraz relacje polsko-żydowskie w cieniu Holokaustu. Dostajemy opis obyczajowości młodych Żydów z Nowego Jorku oraz Izraela. Są także zapisy snów bohaterki oraz mnóstwo odniesień do innych książek i filmów.
Bohaterka to trzydziestoletnia Zula Pogorzelska, nazwana nieprzypadkowo tak jak wielka gwiazda warszawskich kabaretów dwudziestolecia międzywojennego. Zula jest sierotą z Lublina. Wychował ją dziadek, który całe życie rozpamiętywał pobyt w Auschwitz. To on ją nauczył tolerancji i przekazał sympatię do kultury żydowskiej. Ta fascynacja przekłada się także na związki, bo Zula mniej lub bardziej świadomie poszukuje mężczyzn z żydowskimi korzeniami.