Stroszenie piór

Ludzie książki piszą. Zamiast listów. Biorą się do tego zwłaszcza ci, którzy posiedli pewne umiejętności w odpłatnym zaczernianiu papieru: dziennikarze, scenarzyści, pracownicy agencji reklamowych.

Publikacja: 29.02.2008 15:45

Chcą się podzielić spostrzeżeniami na tematy drażliwe i niechodliwe; problemami nieistotnymi dla firm, w których pracują.

Ujawniają mroczne strony finansowego sukcesu. I cenę, jaką wielu za to płaci. To trochę tak, jakby kąsali rękę, która ich karmi. Swego rodzaju zdrada.

Toteż nie adresują swych wynurzeń do nikogo konkretnego. Rzucają butelkę z listem w fale oceanu – może ktoś ją wyłowi i zareaguje?

Ostatnio mamy w Polsce klęskę urodzaju prozy demaskatorskiej, antykapitalistycznej. Na razie każda książka pozostawia wiele do życzenia, oceniając je od literackiej strony. Ale choć zżymam się podczas lektury na ułomności stylistyczne i dramaturgiczne, do pewnego stopnia rozgrzeszam autorów. Większość z nich pisze, żeby odreagować frustrację. Może też ku przestrodze innym.

Oto kilka najnowszych przykładów tego typu literatury, zróżnicowanych w formie, odmiennych jakościowo. Marzena Matusiak w „Zamykamy, ale ładne mogą zostać” – powieści-reportażu z komiksowymi ilustracjami, Tomek Tryzna w fotopowieści „Taniec w skorupkach”, Ivan Gruzoff (pseudonim scenarzysty i reżysera Andrzeja Molskiego) w fabule ze światka przestępczego „Siemanko”, Krzysztof Beśka w „Bumerangu”.

Co łączy te książki? Ton szczerości, wręcz ekshibicjonizmu. A także opisy stanów odmiennych od świadomości, po używkach. Narkobiznes to, jak wiadomo, mimowolny efekt ustrojowego przełomu. Wyjątkowo przygnębiający temat.

Przeraziło mnie, w jak wielu współczesnych powieściach bohaterowie ćpają. Narkotyki stały się w Polsce niemal równie dostępne jak alkohol, od którego też nikt nie stroni. A gradusy w połączeniu z koksem tworzą mieszankę wiodącą wprost do katastrofy. Młodzi autorzy zdają sobie z tego sprawę. Znają smak zakazanych owoców, choć sami na razie nie przekroczyli miarki. Ale widzieli takich, którzy przesadzili. W książkach relacjonują mniej i bardziej dramatyczne przypadki z naturalistyczną dosadnością. Groza. Obawiam się jednak, że najbardziej drastyczne opisy (pełno ich zwłaszcza w „Siemanku”) to głos wołającego na puszczy.

Co znamienne – autorzy książek poświęconych polskim yuppies na ogół należą do tej samej grupy wiekowej i zarobkowej. Nawet jeśli miejscami konfabulują, w dużej mierze opisują własne doświadczenia oraz obserwacje ze środowiska, w jakim przebywają bądź z jakim przestawali przez jakiś czas. Tłem jest wielkie miasto, najczęściej Warszawa, ale może być Wrocław czy Kraków. Bohaterowie są młodzi, zdolni i ustawieni. Podróżują po świecie. Noszą buty od Prady, gangi od Armaniego. Prawdziwi Europejczycy. Niestety, sukces jakoś ich nie cieszy.

Ot, ludzkie wydmuszki – jak para protagonistów „Tańca w skorupkach” Polcia i Piksel („Nie wie Piksel, czy jest cynikiem, czy romantykiem. Skąd ma wiedzieć, jak nic nie wie, na niczym się nie zna, niczego nie rozumie i rozumieć nie chce” – charakteryzuje bohatera autor). Albo zaszyfrowani pod literami R. czy J. postaci Marzeny Matuszak, od których można zdobyć wiedzę o modnych kosmetykach.

Wszyscy ci młodzi zdolni znają tylko jeden życiowy cel: mieć dobrze. Poza tym brak im jakiejkolwiek idei. Są amoralni, cyniczni, pozbawieni uczuć. Zdolni, lecz bezrefleksyjni. Pierwsze pokolenie, które zakosztowało dobrodziejstw kapitalizmu. I zachłysnęło się pozorami bogactwa.

Po koks sięgają ludzie z najróżniejszych środowisk – jedni ćpają z poczucia bezsiły, inni dla utwierdzenia się we własnej wartości. Ten drugi gatunek to polscy yuppies. Przez ostatnie kilka, kilkanaście lat zakosztowali miodu z korporacyjnych źródeł. Zrobili kariery, urządzili się i usiłują korzystać z życia.

Niektórzy z nich – wrażliwsi, bystrzejsi lub po prostu bardziej zmęczeni – w głębi duszy zdają sobie sprawę, że ich środowisko to karykatura zachodniej klasy średniej. Pierwsze pokolenie biorące udział w wyścigu szczurów razi chamstwem, prymitywizmem i brakiem uczuć wyższych. Chciwi i szpanerscy, nienawidzą firm, dla których niewolniczo tyrają. I boją się cokolwiek zmienić, żeby nie stopniały im zarobki. W powieści „Zamykamy, ale ładne mogą zostać” te ładne biorą odwet (typowo damski) na niemieckim bossie, lecz nie odchodzą z firmy. Gdzie znajdą lepiej płatną pracę?Oczywiście, młodzi kapitaliści ponoszą wysokie koszty własne. Funkcjonują w nieustannym stresie, na alkoholowo-narkotycznym napędzie, dla odprężenia imprezują i zaliczają kolejnych partnerów.

Najświeższy produkt na ten temat to „Bumerang” Krzysztofa Beśki (urodzony 35 lat temu w Mrągowie, od dziesięciu lat mieszkaniec stolicy). Postaci z jego książek są cool i trendy. Autor zna ten typ, na co dzień pracuje w dużej międzynarodowej firmie. Ale ten polonista z wykształcenia, od dziesięciu lat osiadły w stolicy, stara się zachować wrażliwość, ocalić zdolności.

Akcję „Bumerangu” umieścił w rodzinnych okolicach. Grupka dobrze ustawionych młodych ludzi przyjeżdża tam na weekend. Odrażające postaci. Nie tylko wówczas, gdy nadużywają trunków i proszku. Również na trzeźwo, kiedy na każdym kroku objawia się ich małość i prostactwo. W przeciwieństwie do nich „pozytywnym kapitalistą” jest właściciel przerobionego na hotel pałacu, w którym hałastra zakotwiczyła.

Jedyny sprawiedliwy w „Bumerangu” to Kuba. Chłopak, który odrzuca warszawskie sukcesy, decyduje się wrócić do rodzinnej wiochy na Mazurach. Przejrzał na oczy, dostrzegł fałszywy blichtr światka biznesu.

Najwyraźniej pisarz utożsamia się z Kubą, jego ustami strofując japiszonów: „Nażreć się, napychać kieszenie, dopóki nie wysiudają was jeszcze bardziej cwani, nie wysadzą ze stołków, nie zagrają do tańca, aż pogubicie salamandry”. I wychwala skromnych prowincjuszy: „Rękami robią, a nie dupą i jęzorem! Uczciwie. Bez kłamstw, sztucznego napuszenia, pozerstwa, biurowych gierek, przesyłania e-mailem świńskich filmików, kłótni o włączenie klimatyzacji”.

Dostrzegam w tych połajankach hipokryzję. W końcu pisarz babrze się w takim samym bajorze jak jego bohaterowie. I też niejedno można mu zarzucić. Jeśli ma talent literacki (a ma, bo z powodzeniem wygrywa konkursy na audycje radiowe, a debiutancka „Wrzawa” nominowana była do Paszportu „Polityki”), to musi dokonać wyboru jak jego alter ego Kuba – zarabiać czy tworzyć?

Gdyby zdecydował się na to drugie, musi podrasować styl. Przesiąść się ze stołka zdolnego amatora na fotel literata. Odpowiedzialnie używającego pióra, nie tylko stroszącego pióra.

Jak na razie kiksów w jego książkach pełno. Niektóre niezręczności przywodzą na myśl humor zeszytów szkolnych: „Tadek oślinił lufkę i brodę, że trzeba mu było podcierać jak obłożnie choremu staruszkowi” czy: „Przysłowiowa beczka soli w przypadku Karolewa musiałaby być grubą beczką śledzi, w dodatku nieźle podlaną”.

Zakładam się o śledzia z lufą, że uda mu się wybrnąć. Ryzyko niewielkie.

Chcą się podzielić spostrzeżeniami na tematy drażliwe i niechodliwe; problemami nieistotnymi dla firm, w których pracują.

Ujawniają mroczne strony finansowego sukcesu. I cenę, jaką wielu za to płaci. To trochę tak, jakby kąsali rękę, która ich karmi. Swego rodzaju zdrada.

Pozostało 96% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski