Gorzko o powstaniu warszawskim

Zbigniew Blichewicz był przed wojną aktorem. Nie mógł wiedzieć, że rolę życia zagra w 1944 roku, w „straszliwie krwawej inscenizacji zagłady Starego Miasta”, jako dowódca 101. kompanii.

Publikacja: 05.03.2010 21:02

Gorzko o powstaniu warszawskim

Foto: Oficyna Wydawnicza Finna

Jego życie po powstaniu spędzone na emigracji było pasmem „dni prawdziwej beznadziei” zakończonym w 1959 roku samobójstwem. Choć popełnił je w półtora miesiąca po tym, kiedy zabiła się jego żona, to jednak zapewne przyczyniła się do tego także tragiczna świadomość, że na marne poszła ofiara życia, jaką złożyło kilkanaście tysięcy powstańców, a wraz z nimi 150 tysięcy cywilnych mieszkańców stolicy Polski.

W przejmującym, emocjonalnym i świadczącym o depresji i zagubieniu posłowiu do swoich wspomnień Blichewicz pisze, że powstańcy wierzyli, iż swoją śmiercią położą podwaliny wolności Polski i lepszego, sprawiedliwego świata. „Tymczasem na gruzach starego świata powstał nowy, znacznie gorszy, skażony anglosaskim cynizmem, zakłamaniem i podłością. Na marne poszło wszystko. I krew, i łzy i tyle śmierci i wiary, i tyle męki. I dlatego wydaje mi się, że bez porównania więcej zła wyrządzili anglosascy mężowie stanu, niż Hitler i Stalin razem wzięci. Tamci zabijali tylko ciała – ci zabili dusze milionów ludzi”. Zabili także jego duszę – „Szczerby” z powstania warszawskiego.

Jego pamiętnik pisany z niewątpliwym talentem przynosi nieupiększoną, rzeczową opowieść o walkach, w tym o katedrę św. Jana oraz pałacyk Brzozowskiego w Śródmieściu. Oddaje też stan świadomości, z pewnością nie tylko autora, gdy pisze o powstaniu prawdy gorzkie i brutalne. Bo czy nie było powodem do goryczy to, że w pierwszych godzinach powstania dowódca jego oddziału zdecydował się rozpuścić żołnierzy do domów, bo nie miał dla nich broni (swój udział w walkach zawdzięczał Blichewicz koledze, który dał mu pistolet). Czy nie były powodem do gorzkich rozmyślań słowa dowódcy oddziału, do którego się dostał, majora „Bończy” w 13. dniu powstania: „To nie jest wojna! (...) Na co można liczyć, mając same blotki w ręku. Można blefować jakiś czas, ale wreszcie trzeba wyłożyć karty, a wtedy co”. „Bończa” nie miał złudzeń co do pomocy aliantów, a tym bardziej Sowietów. Blichewicz dziwił, jak z takim nastawieniem można być dowódcą. Otrzymał odpowiedź: „Jestem żołnierzem, więc gdy pada rozkaz, bić się jest moją powinnością i obowiązkiem. Moje osobiste przekonania to moja sprawa prywatna”.

„Szczerba” przyjął te słowa za swoje. Jak wielu powstańców. Spełnienie obowiązku aż do końca oznaczało dla niego walkę aż do końca – nawet do śmierci – w beznadziejnej sytuacji. Przeżywa „wściekłą bezradność”, gdy sypały się na pozycje powstańcze niemieckie bomby. Po miesiącu walk przyznaje się do utraty dawnego zapału, ogarnia go zniechęcenie i apatia. Jednak na propozycję grupy żołnierzy, którzy „szukali wyjścia z tej pułapki”, chcieli przebić się z Warszawy, i proponowali by to on ich poprowadził, odpowiedział zdecydowanie odmownie.

Choć sam o tym nie pisze, wiadomo że niepogodzony z kapitulacją powstania próbował odebrać sobie życie. Gdy opowiada w pamiętniku o kapitulacji, wyznaje jednak, że lepiej byłoby mu zginąć na Starym Mieście.

Blichewicz wspomina piosenkę „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani”, którą lubił, może dlatego, że poprzednia wojna – jak sądził – miała w sobie jakąś poezję. „Zaś nasza wojna była chemicznie z wszelkiej poezji wyprana. Gdzież by można dopatrzyć się jej śladu w kanałach”. Ewakuował się nimi ze Starego Miasta do Środmieścia, a „każdy krok był męką nie do zniesienia”. Opisał gnijące w słońcu zwłoki, smród i swąd spalonych ciał po wybuchu tak zwanego czołgu-pułapki, deptanie po zabitych esesmanach, rozstrzeliwanie folksdojczów.

Ma świadomość, że uczestniczy w grze w rosyjską ruletkę. Patrząc na ciała zabitych kolegów z oddziału, zastanawia się: „Więc taki będzie mój los? Coraz to schylać się nad którymś z nich, aż w końcu ktoś w ten sam sposób pochyli się nade mną?”. Ma wyrzuty sumienia, że ocalał. Gdy kula snajpera zabija idącego za nim młodego żołnierza, postanawia odtąd nie chodzić jako pierwszy, lecz jako drugi lub trzeci. „Próżno tłumaczyłem sobie, że to przeznaczenie chciało, że to nie ja, a Ryszard dostał kulę, bo logicznie ja jako pierwszy powinienem był ją wziąć”.

Śmierć jest codziennością powstania. Blichewicz pisze jednak nadzwyczaj ostro o Edwardzie Pfeifferze „Radwanie”, dowódcy grupy Śródmieście-Północ, który rzuca jego żołnierzy do samobójczego ataku.

Jak tłumaczył sobie codzienne widoki śmierci, straty idące wraz z upływem dni już nie w setki, ale tysiące zabitych? „Krew młodych ludzi, ginących z własnej woli, jest prawdziwym hyzopem, który wszystko wybiela na śnieg. I każe wierzyć wbrew rozumowi, że to musi mieć jakiś sens, który wcześniej lub później znajdzie swój wyraz”. Inaczej pozostanie tylko rozpacz. Dopadła ona Blichewicza. Sens ofiary ujawnił się dużo później po jego śmierci.

[i]Zbigniew „Szczerba” Blichewicz „Powstańczy tryptyk”. Wstęp i przypisy Mariusz Olczak. Oficyna Wydawnicza Finna, Archiwum Akt Nowych, Gdańsk 2009[/i]

Jego życie po powstaniu spędzone na emigracji było pasmem „dni prawdziwej beznadziei” zakończonym w 1959 roku samobójstwem. Choć popełnił je w półtora miesiąca po tym, kiedy zabiła się jego żona, to jednak zapewne przyczyniła się do tego także tragiczna świadomość, że na marne poszła ofiara życia, jaką złożyło kilkanaście tysięcy powstańców, a wraz z nimi 150 tysięcy cywilnych mieszkańców stolicy Polski.

Pozostało 91% artykułu
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska