W ostatnim czasie tematy szeroko rozumianej ludowej historii wsi stają się coraz bardziej popularne, zwłaszcza w narracji opartej na krzywdzie. Tutaj magicznym, niemal straszliwym słowem, które buduje dyskurs, jest pańszczyzna. Co i rusz można natrafić na kolejną publikację dotykającą tego zagadnienia i wyzysku chłopów: od akademickiej rozprawy „Ludowa historia Polski”, przez psychologizujące artykuły o obecności traumy pańszczyźnianej, po reportaże o „chłopkach”, skupiające się przede wszystkim na bolesnym doświadczeniu jednostek. Gdzieś na samym końcu tej wyliczanki należy umiejscowić sensacyjne, pseudonaukowe teksty, pisane pod tezę o relacji szlachecko-chłopskiej, sprowadzonej do jednego wymiaru – niemalże terroru. Pańszczyzna ostatecznie okazała się kategorią poznawczą mającą rzekomo tłumaczyć świat.
Tym, co łączy te wszystkie narracje, jest ponowne zwrócenie się ku sprawie chłopskiej i próba odkrycia jego doświadczenia w dawnej Rzeczpospolitej jako doświadczenia ofiary – kogoś skrzywdzonego i pozbawionego podmiotowości. Nastąpił wielki renesans chłopomanii oraz odkrywania na nowo głosu przeszłości. Traf chciał, że zbiegło się to w czasie z wyborami w Polsce i faktem, że chłopi, stanowiący przecież temat tych rozważań, zachowali w nich odrębne podejście do rzeczywistości i zagłosowali liczniej na jednego z kandydatów. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stali się „klasą transferową” i przestali być atrakcyjni dla autorów, którzy jeszcze niedawno z troską się nad nimi pochylali. Jednocześnie ten atak ze strony szeroko pojmowanych intelektualistów (czy też ludzi aspirujących do takiego miana) wskazuje, że snute niedawno opowieści o pańszczyźnie nie miały tak głębokiej wartości poznawczej, jak chcieliby tego ich twórcy.
Czytaj więcej
Sprzedane w pół milionie egzemplarzy „Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydrysz...
Chłopomania wśród polskiej elity jest wiecznie żywa
Chłopomania, której byliśmy świadkami, nie jest w kulturze zjawiskiem nowym. Pamiętamy dobrze tę z początku XX wieku, kiedy to krakowskie elity intelektualne i artystyczna bohema zachwycały się życiem wsi. Kluczowe jest właśnie to, że się nim zachwycały. Uważały je nie tylko za temat badawczy, ale za ożywczy, wartościowy pierwiastek. Środowisko młodopolskich intelektualistów, barwnie odmalowane w „Weselu”, czując, że dochodzi do kresu własnych możliwości i przeżywa rodzaj umysłowego zastoju, szukało inspiracji poza własną grupą. Odkryło ją tuż za rogatkami Krakowa, w barwnym – z ich perspektywy – świecie wsi. Zaakceptowali go w większości jego wymiarów, biorąc z całym dobrodziejstwem inwentarza: niedoskonałą polszczyzną, kolorowymi strojami i prostymi melodiami. W tym wszystkim czuli autentyczność, bliskość natury i element witalny, którego im samym brakowało.
Motywacje młodopolaków były czytelne: poczucie przesytu duchem swoich czasów, świadomość, że nie wszystko działa, jak powinno, i że należy wyjść z klatki, w którą zapędził ich wiek XIX z jego pozytywizmem. Sami doszli do kresu własnych możliwości, więc czuli potrzebę, by zaakceptować inną drogę – odnaleźć w ludzie pierwiastki prawdziwe, naturalne i autentyczne.