Reklama

Skąd popularność „Chłopek”? Elity uprawiają chłopomanię, gdy mają zysk polityczny

Cały dyskurs o pańszczyźnie i o traumie z nią związanej kapituluje w obliczu faktu, że wieś jest solidarna w swoich wartościach, bez względu na to, czy chodzi o dwór, czy o kurną chatę.

Publikacja: 18.07.2025 09:50

„Wesele krakowskie”, Wincenty Wodzinowski, 1901 r.

„Wesele krakowskie”, Wincenty Wodzinowski, 1901 r.

Foto: Muzeum Narodowe Lublin

W ostatnim czasie tematy szeroko rozumianej ludowej historii wsi stają się coraz bardziej popularne, zwłaszcza w narracji opartej na krzywdzie. Tutaj magicznym, niemal straszliwym słowem, które buduje dyskurs, jest pańszczyzna. Co i rusz można natrafić na kolejną publikację dotykającą tego zagadnienia i wyzysku chłopów: od akademickiej rozprawy „Ludowa historia Polski”, przez psychologizujące artykuły o obecności traumy pańszczyźnianej, po reportaże o „chłopkach”, skupiające się przede wszystkim na bolesnym doświadczeniu jednostek. Gdzieś na samym końcu tej wyliczanki należy umiejscowić sensacyjne, pseudonaukowe teksty, pisane pod tezę o relacji szlachecko-chłopskiej, sprowadzonej do jednego wymiaru – niemalże terroru. Pańszczyzna ostatecznie okazała się kategorią poznawczą mającą rzekomo tłumaczyć świat.

Tym, co łączy te wszystkie narracje, jest ponowne zwrócenie się ku sprawie chłopskiej i próba odkrycia jego doświadczenia w dawnej Rzeczpospolitej jako doświadczenia ofiary – kogoś skrzywdzonego i pozbawionego podmiotowości. Nastąpił wielki renesans chłopomanii oraz odkrywania na nowo głosu przeszłości. Traf chciał, że zbiegło się to w czasie z wyborami w Polsce i faktem, że chłopi, stanowiący przecież temat tych rozważań, zachowali w nich odrębne podejście do rzeczywistości i zagłosowali liczniej na jednego z kandydatów. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stali się „klasą transferową” i przestali być atrakcyjni dla autorów, którzy jeszcze niedawno z troską się nad nimi pochylali. Jednocześnie ten atak ze strony szeroko pojmowanych intelektualistów (czy też ludzi aspirujących do takiego miana) wskazuje, że snute niedawno opowieści o pańszczyźnie nie miały tak głębokiej wartości poznawczej, jak chcieliby tego ich twórcy.

Czytaj więcej

Największy książkowy bestseller ostatnich lat w teatrze. „Chłopki" w Legnicy

Chłopomania wśród polskiej elity jest wiecznie żywa

Chłopomania, której byliśmy świadkami, nie jest w kulturze zjawiskiem nowym. Pamiętamy dobrze tę z początku XX wieku, kiedy to krakowskie elity intelektualne i artystyczna bohema zachwycały się życiem wsi. Kluczowe jest właśnie to, że się nim zachwycały. Uważały je nie tylko za temat badawczy, ale za ożywczy, wartościowy pierwiastek. Środowisko młodopolskich intelektualistów, barwnie odmalowane w „Weselu”, czując, że dochodzi do kresu własnych możliwości i przeżywa rodzaj umysłowego zastoju, szukało inspiracji poza własną grupą. Odkryło ją tuż za rogatkami Krakowa, w barwnym – z ich perspektywy – świecie wsi. Zaakceptowali go w większości jego wymiarów, biorąc z całym dobrodziejstwem inwentarza: niedoskonałą polszczyzną, kolorowymi strojami i prostymi melodiami. W tym wszystkim czuli autentyczność, bliskość natury i element witalny, którego im samym brakowało.

Motywacje młodopolaków były czytelne: poczucie przesytu duchem swoich czasów, świadomość, że nie wszystko działa, jak powinno, i że należy wyjść z klatki, w którą zapędził ich wiek XIX z jego pozytywizmem. Sami doszli do kresu własnych możliwości, więc czuli potrzebę, by zaakceptować inną drogę – odnaleźć w ludzie pierwiastki prawdziwe, naturalne i autentyczne.

Reklama
Reklama

Tyle historii, bowiem obecna chłopomania ma zupełnie inne podłoże. Zamiast szukać pozytywnych wartości w historii ludowej, skupia się na historii traumy, którą zredukowano do terminu pańszczyzna. Głównym punktem odniesienia jest przestrzeń dominacji jednych nad drugimi. Narracja o pańszczyźnie to narracja spod znaku „wyjaśnię ci twoją traumę”, pokazująca ludowi, że jest skrzywdzony, a jego doświadczenie jest tragiczne. Pańszczyzna, bez względu na fakty i całe jej zniuansowanie, miała być doświadczeniem wyłącznie tragicznym. Tak postawiona teza jest wynikiem polemiki z tradycją szlachecką. Podobnie jak w czasach PRL, nie jest to jednak polemika wynikająca z troski o nierówności, ale z walki narracyjnej. Szeroko rozumiana tradycja szlachecka jest utożsamiana z obozem konserwatywnym, podczas gdy tradycja ludowa – jakby tego chcieli autorzy – z obozem lewicowym. Niestety dla ich interpretacji, ostatnie wybory pokazały, że sytuacja jest zgoła odmienna, a podział ten nie jest tak prosty.

Szlachta i chłopi – podział z gruntu fałszywy

Najpierw zaczęło się od zero-jedynkowego określenia pańszczyzny jako zjawiska czystej dominacji. Zła szlachta wyzyskiwała chłopów, a ci tylko cierpieli i nie mieli żadnej podmiotowości. W tej interpretacji sytuacja wygląda tak, jakby wreszcie znaleziono w Polsce jej własny kolonializm, skoro nie udało się stworzyć narracji kolonialnej na wzór tej z Francji czy Anglii. Próbowano przecież przez pewien czas narzucić nam dyskurs, w którym Polska w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów kolonizowała pozostałe narody wchodzące w jej skład, ale po bliższej refleksji i wobec buntu samych opisywanych podmiotów, teza ta nie wytrzymała konfrontacji z faktami. Trudno było bowiem wytłumaczyć, w jaki sposób Polska miała kolonizować Ukrainę, skoro ruska szlachta brała udział w pacyfikacji Kozaczyzny na równi ze szlachtą polską. Jednym słowem, wbrew staraniom, nie udało się. Znaleziono więc inny, równie atrakcyjny temat: pańszczyznę. Ułatwiła to wszystko taka okoliczność, że rzesze intelektualistów z Europy Zachodniej już w czasach oświecenia ferowały wyroki na polską szlachtę i wskazywały na ciężką dolę naszego chłopa, choć pisali to w bardzo konkretnym, sobie współczesnym kontekście (i interesie).

Dla jasności: nie twierdzę, że relacja w ramach pańszczyzny nie była oparta również na przemocy. Była. Co więcej, już w czasach I Rzeczypospolitej zwracano na to uwagę. O fakcie niewoli chłopów pisali i Aaron Aleksander Olizarowski, i jezuici, i działacze reformacyjni. Owszem, w zależności od sytuacji i miejsca w Rzeczypospolitej, przemoc na linii dwór–wieś była obecna. Bywały też jednak miejsca, gdzie jej nie było. Relacje społeczne w I Rzeczypospolitej były bowiem znacznie bardziej skomplikowane i wykraczające poza uproszczoną narrację o pańszczyźnie, o czym zresztą nie od dziś mówią specjaliści od historii wsi.

Czytaj więcej

Spór o tantiemy za „Chłopki". Prawnik: wynagrodzenie pisarza musi „iść za sukcesem”

Największy wróg szlachty i chłopów – miasto

W narracji o pańszczyźnie główna oś podziału przebiega zatem między szlachtą a resztą mieszkańców, ze szczególnym uwzględnieniem traumy chłopów zmuszanych do pracy. Tymczasem były też inne podziały, a ważniejszym z nich, z perspektywy świata nowożytnej Rzeczypospolitej był ten na miasto i wieś.

Wieś jako taka żyła w specyficznej symbiozie. Owszem, szlachta była elementem często (choć nie zawsze) dominującym, a chłopi byli od niej, co do zasady zależni. Ten układ opierał się również na przemocy. Zależność ta była jednak obustronna, bowiem dwór często nie był w stanie sam się utrzymać, a relacja nie była czarno-biała jak wielu próbuje nam to przedstawić. Zarówno dwór, jak i wieś musiały żyć obok siebie i współpracować na wielu poziomach.

Reklama
Reklama

Uproszczenie związane z przemocą pańszczyźnianą polega na założeniu, że stan chłopski był strukturą jednorodną i że relacja każdego chłopa z dworem była zawsze taka sama. Tyle że tak nie było. Struktura wsi była znacznie bardziej skomplikowana. Nie wszyscy chłopi byli poddani pańszczyźnie w równym stopniu. Byli biedacy całkowicie wykorzystywani przez dwory, ale byli też bogaci kmiecie, którzy mogli delegować pracę w ramach kontraktu, jakim była pańszczyzna – bo właśnie tak określają ją specjaliści, jako rodzaj kontraktu – albo w ogóle się z niej wykupywali.

Co więcej, sam fakt bycia szlachcicem nie oznaczał automatycznie bycia w tej relacji elementem dominującym, co chyba najlepiej wyjaśnił badacz dawnej Polski, Konstanty Grzybowski: „Przez pozostanie w obrębie politycznie uprawnionej szlachty także elementów, nieżyjących z feudalnego wyzysku, lecz uprawiających drobne wolne gospodarstwo własnymi rękami, obejmujących także elementy jednorodne z chłopami, choć właśnie wskutek ich jednorodności stanowej z resztą szlachty, ideologicznie chłopu najczęściej przeciwstawne — i to często ostrzej niż średnia szlachta i magnaci”. Jak wskazują inni badacze, przepływy między szlachtą a chłopami i formalne mieszanie się stanów były znacznie powszechniejsze, niż mogłoby się wydawać.

Wieś jednoczyła się zresztą przeciw wspólnemu antagoniście, jakim było miasto. Miasto było powszechnie uznawane za miejsce zepsute. Było niebezpieczne ze względu na poluzowaną moralność, większą biedę oraz znacznie wyższe ryzyko chorób. Zarazy, które faktycznie przerażały w czasach nowożytnych, najczęściej zdarzały się właśnie w miastach i tam zbierały największe żniwo. Miast unikali chłopi (oprócz tych, którzy pragnęli zacząć nowe życie) oraz szlachta ziemiańska i średniozamożna. Wybierali je magnaci, gdyż ich było stać na bogate rezydencje.

Jednocześnie mieszkańcy miast czuli się pokrzywdzeni. Często posiadali majątki, które przekraczały te szlacheckie, a nieraz dorównywały nawet magnackim, ale nie mieli wpływów politycznych, o jakich marzyli. Nie mieli też takich samych praw jak szlachta, a jednocześnie posiadali ogromne aspiracje. Jeżeli szukać źródła dzisiejszych podziałów oraz narracji antysarmackiej (czy też antytradycjonalistycznej), to narodziła się ona właśnie w miastach. To ich mieszkańcy pragnęli wziąć udział we współdecydowaniu o świecie i zmienić otaczającą ich rzeczywistość.

Gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, okazuje się, że dystans między wsią jako taką a miastem był nieskończenie większy niż między chłopską chatą a dworem. Chłop i szlachcic przeżywali te same problemy, czy to nieurodzaj, czy inny kataklizm, czy wreszcie napady rabusiów albo Tatarów.

Rytm miasta był zaś zupełnie inny, inne były problemy i sposób funkcjonowania. Dla wielu był on po prostu obcy w zestawieniu z życiem na wsi, silnie bazującym na kaprysach pogody i pokorze wobec natury. To zaś wymuszało tradycjonalizm i konserwatyzm. Trudno głosić wiarę we wszechmoc człowieka, kiedy byle deszcz może zniszczyć cały twój majątek. W mieście możliwości było więcej. W mieście rodziły się wolnomyślicielskie idee, rewolucje i zmiany. W miastach obalano królów i ideały, a wieś zawsze pozostawała tradycyjna.

Reklama
Reklama

Niby szlachcic taki zły, a wieś mimo to nie zna buntów

W kontekście pańszczyzny, jej miejsca w dawnym świecie oraz traum, które miały się z nią wiązać, pozostaje jeden wciąż nierozwiązany problem. Jak to się stało, że mimo tak wielkiej, rzekomej przemocy, do buntów na wsi dochodziło sporadycznie, a – nie licząc rabacji galicyjskiej – próżno szukać ich na dużą skalę? Przecież dwory były pojedynczymi wysepkami wśród chłopskich chat, a chłopi, co pokazali chociażby w trakcie potopu szwedzkiego, kiedy trzeba było, chwytali za broń w obronie swoich majątków i walczyli do upadłego. A jednak nie słychać o licznych atakach na dwory. Krytycy powiedzą: „no tak, ale to przez nieświadomość możliwości walki i lęk przed karą”. Otóż nie do końca, bo znajdą się przypadki, kiedy takie bunty wybuchały – chociażby na ziemiach ukraińskich. Próba udowodnienia, że czerń kozacka była lepiej uświadomiona niż chłop z Małopolski, jest jednak dosyć karkołomna. Na Dzikich Polach do buntów dochodziło dlatego, że tam wyzysk faktycznie przybierał olbrzymie formy, a sytuacja chłopów była krytyczna. Zarazem liczne inne czynniki sprawiały, że bunt był jedną z opcji. Ale to tam, gdzie indziej dochodziło raczej do incydentalnych wydarzeń.

Kiedy myślimy „szlachta”, zazwyczaj włącza nam się obraz wykreowany przez wiek XIX, czy to w „Panu Tadeuszu”, czy w „Nocach i dniach”. Dwór w stylu polskim: dziedzic, który posiada liczne włości i folwark, oraz pracujący na niego chłopi. W zależności od interpretacji narracja może być idylliczno-romantyczna – życie w dworze jest spokojne, zrytmizowane, pełne wartości kulturalnych i moralnych. W innej, „postępowej” – dwór to miejsce wyzysku, na które w pocie czoła pracowali poddani.

Czytaj więcej

Jak katolicy chłopów zaciekle bronili

W krajobrazie współczesnej chłopomanii umyka nam też inny istotny element, który swego czasu opisał w swoim studium-reportażu Marcin Falkowski – „Ślachta”. Skupił się on na tych mieszkańcach wsi, którzy nie należeli do stanu chłopskiego, ale byli potomkami biednej szlachty zagrodowej, najliczniejszej z grup szlacheckich. To właśnie u nich najczęściej dochodziło do nieformalnego mieszania się stanów. I chociaż szlachta zagrodowa pilnowała, by nie łączyć się z chłopami, to rzeczywistość była znacznie bardziej skomplikowana. Pragmatyzm życia i pauperyzacja sprawiały, że wżenienie się w bogatą chłopską rodzinę stawało się jedną z opcji przetrwania. Działo się tak czy to w Koronie, czy na Litwie, gdzie w połowie XIX wieku proces ten był częsty.

Wreszcie, kiedy mówi się o przemianach XIX wieku, widzi się powstawanie inteligencji w miastach. Ta zaś najczęściej rekrutowała się ze szlachty, która „za chlebem” trafiała do miasta i wkraczała w jego struktury, ale nie stawała się po prostu mieszczanami, a tworzyła swoistą subgrupę. Inteligencja miała wiele różnych odcieni, z których częstym był ten lewicowy. Aby nie szukać daleko, czołowi działacze PPS i radykalnej SDKPiL mieli pochodzenie szlacheckie. W miastach radykalizowali się i odcinali od tradycji. Równocześnie wielu ze szlachty pozostawało w domach rodzinnych, wrastając jeszcze bardziej w ziemię. Zatracali przy tym swoją odrębność, a świadomość stanowa znikała (zwłaszcza w zależności od poziomu gospodarczego).

Reklama
Reklama

Renesans chłopomanii przebudził chłopów. Ale nie tak, jak chcieliby elity – tu chyba powinno być „chciałyby”

Jak się mają te rozważania do tematu chłopomanii, wyborów i podziałów? Otóż przy okazji wyborów prezydenckich krążyły dwie mapy z przedstawieniem wyników. Jedna wskazywała podział na Polskę A i B według województw, gdzie kandydaci podzielili się Wschodem i Zachodem. Ta interpretacja wpisywała się w narrację o postępowej i wstecznej Polsce w wymiarze geograficznym (czy też, jak kto woli, porozbiorowym). Była też jednak druga mapa, z podziałem na gminy, i tutaj okazywało się, że kandydaci podzielili kraj na miasto i wieś. I należy dodać, że był to podział widoczny praktycznie w całym kraju. Proste wskazania, że biedny Wschód głosował inaczej niż zamożny Zachód, nie działały. Głosowała żyjąca własnym rytmem wieś kontra miasto.

Biorąc pod uwagę frekwencję, można zaryzykować tezę, że renesans chłopomanii i zwrócenie uwagi na podmiotowość wsi wręcz ją obudziły. Ale zarazem domniemana trauma pańszczyzny nie tłumaczy, skąd bierze się tak wielka bliskość tradycji konserwatywno-szlacheckiej i ludowej, jeśli nie uznamy, że jest to ciągłość tej samej wspólnoty. I tu jest chyba największy ból komentatorów: wieś zagłosowała zgodnie z własną tożsamością. A tożsamość ta jest bliższa tradycji szlacheckiej niż miejskiej. Tożsamość szlachecka jest zaś znacznie bardziej tradycyjna i zachowawcza. W tym wszystkim cały dyskurs o pańszczyźnie i o traumie z nią związanej kapituluje w obliczu faktu, że wieś jest solidarna w swoich wartościach, bez względu na to, czy chodzi o dwór, czy o kurną chatę.

Paweł Rzewuski

Doktor filozofii i historyk. Zajmuje się filozofią polityki i historią społeczną. Autor powieści kryminalnej retro „Syn bagien”, horroru sarmackiego „Krzywda” oraz popularnonaukowej książki o przedwojennej Warszawie „Grzechy »Paryża Północy«”. Przygotowuje książkę poświęconą tożsamości sarmackiej i I Rzeczypospolitej.

W ostatnim czasie tematy szeroko rozumianej ludowej historii wsi stają się coraz bardziej popularne, zwłaszcza w narracji opartej na krzywdzie. Tutaj magicznym, niemal straszliwym słowem, które buduje dyskurs, jest pańszczyzna. Co i rusz można natrafić na kolejną publikację dotykającą tego zagadnienia i wyzysku chłopów: od akademickiej rozprawy „Ludowa historia Polski”, przez psychologizujące artykuły o obecności traumy pańszczyźnianej, po reportaże o „chłopkach”, skupiające się przede wszystkim na bolesnym doświadczeniu jednostek. Gdzieś na samym końcu tej wyliczanki należy umiejscowić sensacyjne, pseudonaukowe teksty, pisane pod tezę o relacji szlachecko-chłopskiej, sprowadzonej do jednego wymiaru – niemalże terroru. Pańszczyzna ostatecznie okazała się kategorią poznawczą mającą rzekomo tłumaczyć świat.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
Obława Augustowska to zbrodnia niemal doskonała. Ile ofiar pochłonęła naprawdę?
Plus Minus
Zamknąć dla migrantów zewnętrzne granice Unii? Drożyzna i destrukcja gospodarki
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Największa herezja biskupa Meringa
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Chłopcy z wystawy „Nasi chłopcy” wcale nie są naszymi chłopcami
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Plus Minus
Kataryna: Jarosław Kaczyński niby krytykuje Grzegorza Brauna, ale obrywają inni
Reklama
Reklama