Niemiecka premiera wspomnień wywołała prawdziwą burzę. W książce dominuje poczucie winy, co oczywiście nie znaczy, że Grass zrezygnował z wisielczego humoru i drwiny. Prowokując, czasem zapędza się zbyt daleko.
Burza rozpętała się, kiedy pisarz, który przez dziesięciolecia zabierał głos jako autorytet moralny, wyjawił na kartkach autobiografii i w promującym ją wywiadzie, że należał do Waffen SS. To zbrojne ramię okrytych ponurą sławą Sztafet Ochronnych (SS) zostało po wojnie, na mocy wyroku Międzynarodowego Trybunału w Norymberdze, uznane za organizację zbrodniczą.
Komentatorzy zastanawiali się, czy wcześniejsze ujawnienie przeszłości odebrałoby Grassowi szansę na Nobla. Stawiano hipotezy, że pisarz przywołał frontowy epizod w mundurze z powodów czysto komercyjnych - miało mu chodzić o należyte nagłośnienie książki. W obronie kolegi po piórze stanął uchodzący za sumienie Niemiec Ralph Giordano: "Zmagając się przez wiele lat ze swą tajemnicą, został w pewien sposób ukarany".
Faktycznie, prawda wyszła na jaw późno. Trzeba jednak podkreślić, że Grass wyjawił ją z własnej woli. Mimo że do Waffen SS został zmobilizowany, mimo że nie oddał strzału, w książce napisał: "byłem wciągnięty w system, który zaplanował, zorganizował i dokonał unicestwienia milionów ludzi. Nawet jeśli mogłem wyperswadować sobie czynną współwinę, to pozostawała nieusunięta po dziś dzień resztka, którą zbyt gładko zwie się współodpowiedzialnością. Mam pewność, że będę z nią żył przez pozostałe lata". Uważam, że to szczere i potrzebne słowa.
Ale to nie przynależność do Waffen SS najbardziej ciąży Grassowi. Od pierwszych stron autobiografii powtarzają się słowa: żadnych pytań, lepiej nie wiedzieć. Najpierw Franc Krause - lubiany wuj pisarza, obrońca Poczty Polskiej w Gdańsku - został rozstrzelany z wyroku sądu wojskowego. Natychmiast potem najbliżsi przestali wspominać jego imię. Było tak, "jak gdyby wszystko, co dotyczyło jego i jego rodziny, było nie do wypowiedzenia". Grass nie zgłaszał wątpliwości. Zwykłe "dlaczego?" nie chciało przejść mu przez gardło ani wtedy, ani potem, gdy zniknął ze szkoły krytycznie nastawiony do nazizmu nauczyciel łaciny. Jak każdy nastolatek Grass trafił na szkolenie do paramilitarnej organizacji Arbeitsdienst. Podczas musztry jeden z kolegów uparcie wypuszczał z ręki karabin. Na czynione uwagi odpowiadał dziwacznie brzmiącą kwestią: "My czegoś takiego nie robimy". Początkowo śmieszyło to pozostałych, później, gdy przełożeni zastosowali metodę zbiorowej odpowiedzialności, wywołało agresję. Aż nagle i on przepadł. Tym razem także pytania nie padły.