Wiersze szukające nadziei

Z Wojciechem Bonowiczem rozmawia Maciej Robert

Publikacja: 04.01.2008 22:11

Wiersze szukające nadziei

Foto: KFP

Rz: Czuje pan pokoleniową bądź literacką więź z poetami generacji „bruLionu”?

Wojciech Bonowicz: Jestem rówieśnikiem najmłodszych z nich, np. Marcina Sendeckiego czy Miłosza Biedrzyckiego. Jest to poezja, w której bardzo dobrze się odnajduję, chyba lepiej niż w twórczości „nowonurtowców” i młodszych autorów. Z drugiej strony, mam wrażenie, że trochę odstaję, że nie mam np. tego „luzu”, który cechuje większość poetów identyfikowanych z „bruLionem”. Pamiętam, miałem kiedyś w Warszawie wieczór autorski wraz z Marcinem Baranem, Marcinem Sendeckim, Tadeuszem Pióro i Andrzejem Sosnowskim. Czytaliśmy na przemian po jednym wierszu, ja jako ostatni w każdej kolejce. I zauważyłem, że wiersze kolegów jakoś ze sobą współbrzmiały, a kiedy przychodziła moja kolej, powstawał dysonans. Być może więc to tylko moje złudzenie, że do tego pokolenia przynależę. Niemniej ja naprawdę lubię tę poezję i tych poetów. Lubię Marcina Świetlickiego, Grzegorza Wróblewskiego, Marcina Sendeckiego, Marcina Barana, Jacka Podsiadłę, Krzysztofa Jaworskiego, no, długo mógłbym wymieniać. Rozumiem ten język, bliski jest mi też ten sposób przeżywania świata. Ponadto od początku przemawiało do mnie to, co było siłą „bruLionu”, czyli różnorodność. To, że był tam i Marcin Świetlicki, i Krzysztof Koehler, i Jakub Ekier, najbardziej może powściągliwy poeta tego pokolenia, który do tej pory wydał tylko dwa tomy. Ta mozaikowość „bruLionu” mi odpowiadała. Oczywiście z czasem pewne nazwiska wysforowały się do przodu, inne trochę usunęły się w cień, ale wszystko to, co pokolenie „bruLionu” robiło i robi w poezji, podkreślam – w poezji, bardzo mnie ciekawi i jest mi bliskie.

Można powiedzieć, że pańskie wiersze są formą dialogu. Odnoszę jednak wrażenie, że najczęściej jest to próba rozmowy ze zmarłymi.

Jest kilku poetów, których uważam za wybitnych, to moi literaccy mistrzowie. W poezji polskiej są to np. Aleksander Wat, Stanisław Grochowiak, Zbigniew Herbert, Miron Białoszewski. Są to postaci, o których często myślę, co nie znaczy oczywiście, że nawiązuję wprost do ich twórczości w moich wierszach. Ale niewątpliwie byłbym rad, mogąc usłyszeć, co oni mieliby o tej poezji do powiedzenia. Choć oczywiście nie jest tak, że nie liczę się z głosami żyjących (śmiech). Jest wiele takich osób, na których opinię czekam z niecierpliwością.

Mówi się o panu jako poecie religijnym. Ale co to właściwie znaczy „poeta religijny”: poeta katolicki, poeta chrześcijański, poeta metafizyczny, poeta wiary, poeta ekumeniczny?

Spośród tych określeń najbardziej podobałoby mi się chyba „poeta wiary”, to znaczy ktoś, dla kogo wiara jest problemem, jest tematem, jest rzeczywistością, w którą można wejść ze słowem. Jedyne, co poeta ma do zaproponowania, to jest tylko i aż słowo. Nie ma on do zaproponowania jakiegoś religijnego świadectwa. Czasem tak, ale to nie jest jego główne zadanie. Najważniejsze jest poszukiwanie słowa i poszukiwanie za pomocą słów. I w takim znaczeniu rzeczywiście jestem poetą, który wkracza w obszar religii. Oczywiście pewne rzeczy są w mojej poezji dostrzegane, inne nie. Mnie najbardziej interesuje temat iluzji religijnej, tego, że człowiek religijny tworzy sobie jakieś obrazy, np. Boga, świata, i te obrazy stają się jego jedynym doświadczeniem. A przecież tego typu obrazy tyleż odsłaniają, co zasłaniają rzeczywistość, o którą człowiekowi chodzi. Jestem bardzo przywiązany do mistycznej tradycji w chrześcijaństwie, gdzie obraz Boga stale trzeba oczyszczać. Jest takie słynne zdanie Mistrza Eckharta: „Jeśli coś nazwiesz Bogiem, to już nie będzie On”. Pańska religijność jest dosyć posępna.

Czy ja wiem? (śmiech). Tak pan sądzi?

Doświadczenie bólu, cierpienia i śmierci to przecież podstawowy temat pańskich wierszy.

Myślę, że moje wiersze mimo wszystko cały czas szukają nadziei. Ale nie może to być nadzieja naiwna. To nadzieja, która dojrzewa w takim świecie, jaki mamy. Dużo się stykam z cierpieniem. Mam wielu przyjaciół, którzy są niepełnosprawni intelektualnie. W pewnym momencie wybrałem takie właśnie życie – w przyjaźni z osobami odrzuconymi, wypychanymi na margines. Jest to świat, w którym jest wiele radości i autentyczności, ale też wiele upokorzenia doświadczanego od innych. Ja sam takich upokorzeń nigdy nie doznałem i oczywiście nie wszystko potrafię zrozumieć. Ale w jakimś stopniu z tym ich światem współczuję i na pewno coś z tego przenika do wierszy.

Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pytanie: jaki wpływ na to, co piszę, miał fakt, że urodziłem się w Oświęcimiu? Że wychowałem się w cieniu Auschwitz? Mam takie wspomnienie z bardzo wczesnego dzieciństwa: siedzę na krześle i oglądam książkę, w której są zdjęcia z Auschwitz zrobione przez nazistów. Jestem naprawdę mały: mam pięć, może sześć lat. Pamiętam zdjęcie, na którym są nagie sylwetki osób czekających na wejście do komory gazowej. Pamiętam też inne zdjęcie: powykręcane ciała leżące w rowach, z otwartymi ustami, wytrzeszczonymi oczami. To wszystko działo się niedaleko miejsc, w których się bawiłem, w których rodzice kupowali mi lody i w których chodziliśmy z bratem do kina albo na boisko. Te obrazy co jakiś czas do mnie powracają, czasem mi się śnią. A jednocześnie nigdy nie miałem takiego doświadczenia, które nazywa się „niebem w płomieniach”. Nie ogarnęło mnie nigdy radykalne zwątpienie w istnienie Boga. Czasem pojawia się jakaś niepewność, jakieś drżenie. Opisałbym je tak: jest to obawa, czy On jeszcze przyjdzie. Codziennie modlę się o to, żeby przychodził. Nie ma jednak takiej niepewności, że może to wszystko jest oszustwem, samooszukiwaniem się.

Jest pan zatem doskonałym przykładem, że można pisać poezję po Oświęcimiu.

Może nie doskonałym. Ale w każdym razie próbuję pisać tę poezję, poezję po Oświęcimiu. Na pewno wiele zawdzięczam Różewiczowi; od wielu lat z uwagą przyglądam się temu, co on robi. Wydaje mi się, że on ciągle nosi w sobie ten dylemat. Jest wielu innych autorów, których także czytam pod tym kątem niekoniecznie poetów. Sądzę, że moja poezja jest również taką próbą bardzo ostrożnego budowania światopoglądu po Oświęcimiu, optymizmu po Oświęcimiu. Dla mnie ciekawe jest nie tyle to, czy możliwa jest poezja po Oświęcimiu, bo to już zostało udowodnione, ale czy po Oświęcimiu możliwa jest nadzieja. Czy też jesteśmy skazani na to, aby tam ciągle wracać? Czy jesteśmy skazani na to, żeby powtarzać te same błędy, czy może jednak wychodzimy z tego błędnego koła? To się wprost w wierszach nie artykułuje, ale gdzieś podskórnie ten temat także jest tam obecny.

Wspomniany przez pana Różewicz z czasem zaczął zwracać się ku ironii. U pana ironia i pewien zadziorny optymizm także są obecne. Chciałem zapytać, na ile „Wiersze ludowe” są wierszami ludycznymi?

Zdumiał mnie pan tym „zadziornym optymizmem”… Mam nadzieję, że jednak czegoś takiego u mnie nie ma. Natomiast przyznaję, że chciałbym, żeby w moich wierszach było więcej elementów ludycznych. W życiu prywatnym cenię sobie poczucie humoru, szybką i celną ripostę, ironię. Ale ironia to bardzo trudny instrument i zazwyczaj obosieczny, prowadzi często do nieporozumień. Zdarza się, że wiersz zamierzony przez poetę jako utwór ironiczny odczytywany bywa błędnie jako wiersz programowy. Takie nieporozumienia są problemem wielu poetów współczesnych. Myślę, że ironią należy posługiwać się bardzo ostrożnie, trzeba przygotować czytelnika na to, że w tekście może się wydarzyć wszystko i że istnieją różne sposoby lektury. Ironia powinna wytrącać czytelnika z jego przyzwyczajeń. Na ile jest dla pana ważne świadome nawiązywanie do symboliki biblijnej?

Z tym nawiązywaniem zawsze wiąże się pewne ryzyko – w jakim stopniu jest to działanie świadome, a w jakim intuicyjne, bezrefleksyjne? Jednym z mocniejszych symboli (stąd np. tytuł tomu „Pełne morze”) jest dla mnie woda. Kiedy byłem w Stanach, mieszkałem przez dwa lata w Atlantic City i bardzo dużo czasu spędzałem, patrząc na ocean. Oglądałem go o różnych porach dnia i roku i w różnych sytuacjach – gdy fale dochodziły do 40 metrów wysokości i gdy ocean był idealnie płaski, niemal martwy. Woda to żywioł nieopanowany. Szalenie intryguje mnie zjawisko powodzi. Nawiasem mówiąc, w 1995 roku napisałem wiersz o powodzi. Miewałem wtedy często sny, w których moje mieszkanie było zalewane. Kiedy dwa lata później powódź przyszła do Wrocławia, przypomniałem sobie mój wiersz i poczułem się nieswojo.

Mówi pan również w jednym z wierszy: „Od kilku lat przyjście poezji nie ma nic wspólnego z natchnieniem”.

Zwracam uwagę, że to zdanie pojawia się w cudzysłowie. To nie jest moja deklaracja. A może moja? Zostawiam czytelnika z pewną zagadką. Ten wers zwraca uwagę wielu czytelników, bo odruchowo łączymy poezję z jakimś głosem „z góry”. Ale wiersze rodzą się z różnych inspiracji. Także z fizjologii.

Ale chcielibyśmy wierzyć, że to jest jakiś palec boży...

No tak (śmiech). Tyle że ja bardzo się boję ludzi, którym się wydaje, że dotknął ich Boży palec. Jest taka góralska anegdota o gaździe, który twierdził, że jest szwagrem Pana Boga. Kiedy go ludzie pytali, jak to możliwe, tłumaczył, że były dwie siostry: on wziął za żonę jedną z nich, a drugą wziął Pan Bóg, czyli umarła. Gazda uznał, że to wystarczający powód, by nazywać Pana Boga szwagrem. Otóż ja się takich szwagrów Pana Boga w życiu wystrzegam. Innymi słowy, boję się tych, którzy twierdzą, że coś z Pana Boga wyszarpnęli, że ten palec boży złapali.

Obecność Boga zawsze jest paradoksalna. To jest obecność i nieobecność zarazem. Znowu się odwołam do Mistrza Eckharta, który mówił, że jest to obecność kogoś, kto przychodzi powiedzieć „do widzenia”. Przychodzi i zaraz wychodzi. Ale był! Ciągle jeszcze żyjemy jego obecnością! Coś takiego jest we współczesnym doświadczeniu Boga. W Polsce trochę się tego boimy, boimy się pytania: w co naprawdę wierzysz? I jak wierzysz? Jakby tak poskrobać, to by się okazało, że część z nas wierzy w samą wiarę, w obyczaj, w rytuał. I to jest niebezpieczne. Ale trzeba tego problemu dotykać. Poezja dotyka go w sposób nieuchronny. Religia jest dla poezji tematem bardzo kuszącym.

(ur. 1967) – poeta, laureat zeszłorocznej Nagrody Literackiej Gdynia za „Pełne morze”. Autor tomów wierszy: „Wybór większości” (1995), „Hurtownia ran” (2000), „Wiersze ludowe” (2001). Jego biografię „Tischner” nominowano w 2001 roku do Nagrody Literackiej Nike.

Rz: Czuje pan pokoleniową bądź literacką więź z poetami generacji „bruLionu”?

Wojciech Bonowicz: Jestem rówieśnikiem najmłodszych z nich, np. Marcina Sendeckiego czy Miłosza Biedrzyckiego. Jest to poezja, w której bardzo dobrze się odnajduję, chyba lepiej niż w twórczości „nowonurtowców” i młodszych autorów. Z drugiej strony, mam wrażenie, że trochę odstaję, że nie mam np. tego „luzu”, który cechuje większość poetów identyfikowanych z „bruLionem”. Pamiętam, miałem kiedyś w Warszawie wieczór autorski wraz z Marcinem Baranem, Marcinem Sendeckim, Tadeuszem Pióro i Andrzejem Sosnowskim. Czytaliśmy na przemian po jednym wierszu, ja jako ostatni w każdej kolejce. I zauważyłem, że wiersze kolegów jakoś ze sobą współbrzmiały, a kiedy przychodziła moja kolej, powstawał dysonans. Być może więc to tylko moje złudzenie, że do tego pokolenia przynależę. Niemniej ja naprawdę lubię tę poezję i tych poetów. Lubię Marcina Świetlickiego, Grzegorza Wróblewskiego, Marcina Sendeckiego, Marcina Barana, Jacka Podsiadłę, Krzysztofa Jaworskiego, no, długo mógłbym wymieniać. Rozumiem ten język, bliski jest mi też ten sposób przeżywania świata. Ponadto od początku przemawiało do mnie to, co było siłą „bruLionu”, czyli różnorodność. To, że był tam i Marcin Świetlicki, i Krzysztof Koehler, i Jakub Ekier, najbardziej może powściągliwy poeta tego pokolenia, który do tej pory wydał tylko dwa tomy. Ta mozaikowość „bruLionu” mi odpowiadała. Oczywiście z czasem pewne nazwiska wysforowały się do przodu, inne trochę usunęły się w cień, ale wszystko to, co pokolenie „bruLionu” robiło i robi w poezji, podkreślam – w poezji, bardzo mnie ciekawi i jest mi bliskie.

Pozostało 84% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski