Lepiej nie jeść ze szwedzkiego stołu

Recenzenci książki „Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji” Macieja Zaremby, szwedzkiego publicysty i reportera pochodzącego z Polski, zdążyli już porównać autora do Ryszarda Kapuścińskiego i ogłosić odkrycie pokrewieństwa obu autorów. Nic bardziej pochopnego. Nie ma dwóch reporterów bardziej różnych. Przede wszystkim w sposobie pracy.

Publikacja: 09.05.2008 06:31

autor zdjęcia: Anna Skwarcan-Bidakowska Maciej Zaremba

autor zdjęcia: Anna Skwarcan-Bidakowska Maciej Zaremba

Foto: Rzeczpospolita

Red

W przedostatnim bodaj wywiadzie, jakiego udzielił, Ryszard Kapuściński wyznał: „Ja w ogóle nie prowadzę notatek. (...) nie nagrywam nigdy, zapamiętuję, utrwalam w pamięci. I trzeba też pamiętać, że pracowałem jako biały człowiek wśród niebiałych. A ludzie są bardzo podejrzliwi (...). Reporter nie powinien w ogóle zwracać na siebie uwagi. Wyciąga notatnik i zaczyna zapisywać – ludzie zaraz reagują: co on tam zapisuje, po co, dla kogo on to robi?”.

Reporter Maciej Zaremba pracuje wśród białych, przychodzi uzbrojony w magnetofon i notatnik, z solidnym researchem w teczce i przede wszystkim, ze świadomością, że zgodnie z obowiązującym w Szwecji prawem rozmówca (jeśli jest to osoba sprawująca funkcję publiczną) nie może mu odmówić podania informacji czy w ogóle wypowiedzi. A więc otwarcie przedstawia, czego od rozmówcy oczekuje i jak jego słowa mogą zostać użyte.

Jednak obu reporterów łączy to, że na kanwie reportażu stworzyli nowe gatunki piśmiennicze. Ryszard Kapuściński twórczo rozwinął amerykański pomysł „nowego dziennikarstwa”, żeby reporterskie odkrycia i historie opowiadać językiem literatury pięknej, wysokiej. Maciej Zaremba tworzy na pozór zupełnie normalne reportaże: zbiera materiały, kompletuje podbudowę teoretyczną, np. prawną czy historyczną, przeprowadza wywiady z bohaterami wydarzeń, świadkami, rodzinami, ekspertami. Z tego surowca buduje wnikliwe reportaże, czyli opowiada czytelnikowi, co się właściwie wydarzyło. Ale to nie wszystko. Zaremba robi krok dalej, który jest małym krokiem człowieka, ale sporym krokiem w rozwoju literatury, bo prowadzi do nowego gatunku. Czy ten krok może być przez kogoś powtórzony, tzn. czy reportaż Zaremby, jako formuła, jako metoda, może stać się również własnością innych piszących – nie wiadomo. Natrafiamy tu na charakterystyczne dla dzisiejszych czasów zjawisko, że dobry autor tworzy sobie swój własny gatunek, na który – najczęściej – ma monopol, przynajmniej na pewien czas, aż jakiś utalentowany następca zrozumie, w czym rzecz.

Otóż ten mały krok to nasycanie opowiadanej historii elementami eseju socjologiczno-filozoficznego. Najlepiej wyjaśnić to na przykładzie odwrotnym. Jeśli ktoś chciałby przeanalizować jakiś proces, zjawisko socjologiczne, historyczne (z wymiarem filozoficznym), to zrobiłby to w tonie dyskursywnym, czyli napisał uczony esej, okraszając ewentualnie wywód przykładami z życia. Zaremba postępuje dokładnie odwrotnie. Jedzie sprawdzić coś, co go zaciekawiło: oburzyło, zdziwiło, przeraziło albo rozśmieszyło; zjawisko opisuje, ale narracja, przeważnie niespieszna, pełna nawrotów, a nawet powtórzeń, zmienia mu się w głęboką opowieść albo społeczną diagnozę, albo oskarżycielską, choć na pozór beznamiętną, relację.

Bo też tematy, które porusza, należą do najbardziej fundamentalnych. Podmywają fundamenty dobrego samopoczucia Szwedów. Siłę rażenia niektórych tekstów można porównać do „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa. Jedna z wcześniejszych książek Zaremby w Szwecji – zbiór reportaży – nosi tytuł „Norka w Domu Ludu” (Minken i folkhemmet). Do tego tytułu konieczny jest przypis dla polskiego czytelnika: Dom Ludu (po szwedzku folkhemmet) to pojęcie-idea-wprowadzona-w-życie. Jest to system społeczno-gospodarczo-polityczny, czyli po prostu ustrój. Państwo zarządza większością wytwarzanego dochodu (podatki!), ale wszyscy mają po równo, komu powinie się noga, straci pracę na przykład, nie ginie marnie, bo spada na tzw. socjalną siatkę ochronną (system ubezpieczeń i zasiłków) itd. Norka to importowane zwierzątko futerkowe, w zasadzie hodowlane, które uciekło z klatek i opanowało ekosystem, niszcząc przy tym konkurentów, czyli rozpanoszony zagraniczny przybłęda.

Maciej Zaremba w serii reportaży przedstawił na przykład szwedzki program sterylizacji, co wywołało powszechny szok i potępienie, także zresztą autora tych rewelacji.

„Badania nad higieną rasową – czytamy – prowadzi się w kilku krajach, m.in. w Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, ale wszędzie są prywatnymi przedsięwzięciami i tylko w Szwecji – podkreśla z dumą przedwojenny szwedzki publicysta – finansowane są ze środków publicznych”. Chodzi o założony w 1922 roku Państwowy Instytut Higieny Rasowej w Uppsali.

Ustawa przewidująca sterylizację, dla poprawienia ludzkiego gatunku (albo tylko „szwedzkiego szczepu”), nawet wbrew woli delikwenta, została w Szwecji wprowadzona w 1935 roku, a zniesiona w 1975. Maszyneria sterylizacji pracowała na pełnych obrotach do samego końca. W 1974 roku wysterylizowano 1500 osób (prawie wyłącznie kobiet), a w 1975 r., przed zniesieniem ustawy, zdążono jeszcze 1100.

Zaremba przedstawił wiedzę właściwie dostępną, ale nieobecną w publicznej debacie.

Tytułowy „Polski hydraulik” jest typowym dla Zaremby tekstem z podwójnym dnem czy nawet z kilkoma. W pierwszej warstwie chodzi o perturbacje, jakie powoduje na rynkach pracy różnych państw UE otwarcie rynku usług. To ten symboliczny już polski hydraulik ze znanego plakatu Polskiej Organizacji Turystycznej – tańszy i lepszy od francuskiego czy szwedzkiego – który miał jakoby zagrozić rynkom w całej Europie, zarządzanym przez związki zawodowe. Polski hydraulik jest symbolem pracownika-fachowca z nowych krajów Unii. Nigdzie nie był witany z otwartymi ramionami, ale chyba tylko w Szwecji wypędzano go za pomocą blokad, demonstracji i okrzyków „go home”.

Jednym z kamieni węgielnych folkhemmet jest wybitna rola związków zawodowych. W latach 30., w następstwie robotniczych demonstracji zakończonych ofiarami śmiertelnymi, pod egidą państwa organizacja pracodawców i związki zawodowe podpisały obowiązującą do dziś umowę w sprawie rozwiązywania konfliktów na rynku pracy. Jest to właśnie model szwedzki czy skandynawski, w którym członkowie związku i kasy bezrobocia automatycznie, przez wiele dziesięcioleci, stawali się członkami rządzącej prawie nieprzerwanie przez 70 lat partii socjaldemokratycznej. „Niepotrzebne są ustawy – przytacza Zaremba obowiązującą wśród obrońców tego modelu opinię – bo związek zawodowy bezstronnie i bezinteresownie zadba o interesy wszystkich pracowników”.

Z różnych bardzo społecznie ważnych funkcji pełnionych przez związek zawodowy – dzisiaj pozostała funkcja mafijna, tj. pobieranie haraczu. W każdym razie jeśli chodzi o związek budowlańców. Zaremba opisuje związkowe interwencje, w których chodzi wyłącznie o zainkasowanie od pracodawców zapłaty za tzw. usługi kontrolne, to znaczy za to, że związek będzie kontrolował prawidłowość stawek godzinowych czy inne warunki pracy. Tak wyglądało bezinteresowne dbanie o interesy pracowników na pewnej, wykonywanej przez polską ekipę, budowie, nawiedzonej przez związkowców. Polski menedżer zaprostestował przeciwko płaceniu haraczu. „Siedź cicho, ja to biorę na siebie” – uciszył go właściciel-inwestor. „Podpisano więc umowę (w sprawie haraczu) i związkowcy odjechali, by już nigdy nie powrócić. A szkoda, bo na tej budowie nie było barierek zabezpieczających, a robotnicy dostawali 70 koron za godzinę, nie 110, jak gwarantowała umowa”.

Szwecja ma niesłychanie dobrą opinię – pod każdym względem – na całym świecie, w tym i w Polsce. Jest w tym wyobrażeniu krajem bogatym (jej wyroby są najlepsze, Szwecja to marka), czystym, świetnie zorganizowanym, sprawiedliwym i uczciwym (rowery zostawia się na ulicy, nie trzeba ich przykuwać łańcuchami – już dawno nieprawda!). Z literatury polskiej ostatnich dziesięcioleci jako krytyk i sceptyk przychodzi mi do głowy jedynie Janusz Głowacki. „Byłem w Szwecji – pisał gdzieś autor »Wirówki nonsensu« – i w niejasnych okolicznościach straciłem tam czapkę uszankę”.

Maciej Zaremba psuje dalej czytelnikom obraz Szwecji jako kraju uporządkowanego, godnego, sprawiedliwego i o wysokiej jakości życia. Nie idzie tu jednak w najmniejszym stopniu o efekciarskie demaskatorstwo, tylko o wykrycie tendencji we współczesnym świecie. A Szwecja jest dobrym laboratoryjnym preparatem-przykładem. Kraj z najściślejszych czołówek: ligi dochodu narodowego na głowę, komputeryzacji i informatyzacji, o najwyższym czytelnictwie prasy i o najwyższym współczynniku udziału państwa w życiu społecznym, a nawet osobistym i uczuciowym obywateli.„Grecja jest najzdrowszym krajem Europy, mówią statystyki, Szwecja zaś najbardziej schorowanym – dowiadujemy się. – To właśnie na dalekiej północy, gdzie powietrze jest najczystsze, wodę można pić z kałuży, gdzie jest prawie sama Przyroda – człowiek ma się najgorzej”. Chorych jest w Szwecji więcej niż w Niemczech, chociaż tam pokusa pójścia na chorobowe jest większa, bo zasiłek jest wyższy. Czy Szwedzi naprawdę są tacy schorowani, czy najwięcej w Europie oszukują? Czy może jest jeszcze jakaś inna przyczyna? Ten reportaż jest fascynujący i trzyma w napięciu nie mniej niż inny, sensacyjny o szwedzkim ciemnoskórym najemniku w Bośni, który odsiaduje dożywocie w Szwecji.

A ustrojowa skaza, która powoduje „chorowitość” Szwedów, polega na dyskretnej podmianie znaczenia słowa choroba. Może być nią wszystko: zbyt długie oczekiwanie rano na autobus albo sprzeczka z szefem. I nie jest to nadużycie leniów i cwaniaków, ale przez państwo aprobowane nadużycie kasy chorych. Państwo chciałoby załatwiać obywatelowi wszystko, nawet ocierać łzy i poprawiać złe samopoczucie. Obywatele do tego przywykli.

Jeśli ktoś wciąż upiera się przy porównaniach, to zawsze może powiedzieć: „Busz po szwedzku”. I, oczywiście, Kapuściński i Zaremba mają coś wspólnego – środkowoeuropejskie pochodzenie, które wyczula na manipulowanie słowami i uzbraja w środkowoeuropejską ironię, bez których nie widać, jak rzeczy się mają naprawdę. W Afryce i w Szwecji.

Maciej Zaremba „Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji”. Przeł. Wojciech Chudoba, Jan Rost, Katarzyna Tubylewicz, Anna Topczewska. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008

W przedostatnim bodaj wywiadzie, jakiego udzielił, Ryszard Kapuściński wyznał: „Ja w ogóle nie prowadzę notatek. (...) nie nagrywam nigdy, zapamiętuję, utrwalam w pamięci. I trzeba też pamiętać, że pracowałem jako biały człowiek wśród niebiałych. A ludzie są bardzo podejrzliwi (...). Reporter nie powinien w ogóle zwracać na siebie uwagi. Wyciąga notatnik i zaczyna zapisywać – ludzie zaraz reagują: co on tam zapisuje, po co, dla kogo on to robi?”.

Pozostało 95% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski