Mnóstwo tutaj krzywd

Korespondencja

Publikacja: 09.05.2008 06:50

Mnóstwo tutaj krzywd

Foto: Rzeczpospolita

Red

Przyzwyczaiłem czytelników tych wydobywanych z mojego archiwum listów do pewnej formy – list jakiejś interesującej osoby do mnie na jakiś interesujący temat, potem mój wyjaśniający komentarz. Tym razem, publikując list Aliny Szenwaldowej, kolejność tę odwracam. Wpierw więc komentarz i garść informacji o tym, jak się zetknęliśmy, poznaliśmy, jak pracowaliśmy kilka lat razem. Czym to owocowało.

Otóż rok 1960 był dla mnie niezwykle ciężki. „Negatywnie załatwiony” w Poznaniu przez sekretarza wojewódzkiego partii Wincentego Kraśkę (wyrzucenie z pracy w „Tygodniku Zachodnim” pod koniec 1959 r., spowodowanie zakazu druku), przeskoczyłem w styczniu 1960 roku do Warszawy. Przyjaciele pomogli mi zamienić mieszkanie na warszawskie i publikacjami pod pseudonimem czy nawet pod nazwiskiem któregoś z nich przebrnąć kilka miesięcy samotnie przez życie na chudych zupkach w barze mlecznym obok Sądów na warszawskim Lesznie, aż wszystko to przecięła z korzyścią dla mnie interwencja Putramenta u odpowiedniego czynnika w KC.Pozwoliło mi to znowu drukować, choć z samego druku trudno było wyżyć (i to z rodziną), więc dalej żyłem samotnie, żywiłem się najczęściej w barze na Lesznie i rozglądałem się za jakąś posadą.

Dopiero jednak pod koniec roku któryś z przyjaciół powiedział mi, że zwalnia się podobno kierownictwo redakcji słuchowisk w Polskim Radiu na Myśliwieckiej. Dowiedziałem się, że nikogo nie wyrzucają, po prostu się zwalnia stanowisko, i poszedłem. W ten sposób poznałem panią Alinę Szenwaldową, dyrektora rozległego działu kultury Polskiego Radia, pierwszego i drugiego programu ogólnopolskiego.

Uprzedzono mnie, że mogę być z nią szczery. Byłem szczery – w prawie dwugodzinnej rozmowie. To był poniedziałek albo wtorek; w końcu powiedziała, że mam zatelefonować w czwartek. Kiedy zatelefonowałem, powiedziała, żebym przyszedł do pracy w poniedziałek. Zapytałem, czy najbliższy, odpowiedziała, że najbliższy. Przyszedłem, zacząłem pracę dla mnie zupełnie nową, bo ze słuchowiskami nie miałem przedtem nic wspólnego; po dwóch czy trzech tygodniach poprosiłem o rozcięcie redakcji na dwie – słuchowisk oryginalnych i adaptacji (adaptacjami zajmował się tłum kobiet; pojąłem, że prędko zrobią ze mnie kotlet czy tzw. bitki, co pani Szenwaldowa zrozumiale zaakceptowała; nie te „bitki”, ale rozcięcie redakcji), i tak zaczęła się moja sześcio-, a może siedmioletnia praca pod jej kierownictwem w teatrze radiowym.

Alina Szenwaldowa była wdową po komunistycznym poecie Lucjanie Szenwaldzie. Temu głównie zawdzięczała swoje wysokie stanowisko, bo mające charakter „aparatczykowski”, ale – mój Boże – gdyby takich aparatczyków w Polsce było więcej, pewnie dzieje kultury tego kraju potoczyłyby się inaczej!!! Z wykształcenia muzykolog, o ogromnej wiedzy literackiej, wyczuciu prawdziwych wartości, o umiejętności lawirowania między „z góry” trafiającym nakazem a popieraniem (na ile się dało) tego, co utalentowane i cenne. Pozwoliła mi stworzyć komórkę pod nazwą Studio Współczesne Teatru Polskiego Radia, którą kierowałem do czasu Marca.

Otóż pod skrzydłami nastawionego życzliwie kierownictwa (bo i Włodzimierz Sokorski popierał owo radiowe novum, czyli Studio Współczesne) udało mi się zgromadzić sporą gromadkę kolegów literackich, w większości przedtem niezajmujących się dramaturgią, i nakłonić ich do zmierzenia się z nowym dla nich gatunkiem. Co następnie często procentowało tym, że przez adaptacje swych tekstów ze Studia Współczesnego trafiali dalej – do telewizji i następnie na sceny teatralne, stając się dramaturgami oryginalnymi. Studiu Współczesnemu wydzielono królewski – jak na owe czasy – budżet i dużo, bardzo dużo swobody. I tak dla studia pisywać zaczęli: Zbigniew Herbert, Stanisław Grochowiak, Janusz Krasiński, Władysław Lech Terlecki, Ireneusz Iredyński, Jerzy Krzysztoń, Henryk Bardijewski, Jarosław Newerly-Abramow, Róża Ostrowska z Gdańska, Anna Markowa z Opola i wielu innych pisarzy z tzw. pokolenia Współczesności, ale i starszego, jak na przykład Tymoteusz Karpowicz czy Jeremi Przybora. Również Sławomir Mrożek zaczął tu swoją karierę dramaturga słuchowiskiem bodajże pod tytułem „Policjanci”.

Lyon, 6.06.1978Panie Włodku,

zawsze drogi mojej pamięci. Nie wiem, czy będzie Pan zadowolony, że napisałam, ale odważyłam się, jako „pocieszycielka strapionych”, jak mnie nazywaliście. Jestem teraz we Francji i sama tak ogromnie „strapiona”, że nie mogłam sobie odmawiać możliwości listownej rozmowy z Panem.

Tak niewiele wiem o Panu teraz – poza Jego sprawami literackimi, które śledzę, na ile to jest możliwe poprzez wszystkie „bariery”. Spotkałam kiedyś Władysława Terleckiego, a właściwie on mnie wypatrzył i przetrzymał na ulicy – długa rozmowa, tysiące wspomnień. Chcieliśmy się znowu spotkać, ale czas schodzi na sprawach mniej lub bardziej smutnych, a ja zaczynam już obcowanie z ciemnościami (bez słońca).

Wróciłam do mojej młodzieńczej miłości, do muzyki, mieszkam zawsze samotnie, zaczęłam pisać, ale tylko wspomnienia i refleksje nad tym, co się przeżyło, bo inaczej to łatwo zostać grafomanką. Z owej naszej dawnej żmudnej pracy nie zostało nic, wszystko jest jak krajobraz pustynny, z piaskiem brudnawym. W tym pejzażu są jednak ładne ornamenty i dlatego do Pana piszę.

Pana córka to już dorastająca piękna dama (widziałam zdjęcie), myślę, że jesteście troje razem, tak w smutku, jak w radości. O nas wszystkich zapewne wie Pan dość dużo, ale jeszcze chyba nie wszystko. Mnóstwo tutaj krzywd, wiele nienormalności, draństwa, lizusostwa; wprawdzie zawsze tak było, lecz czy teraz nie więcej? Ale po co Pana dręczyć tą dzisiejszością, dość się Pan nadręczył dawniej.

Pisząc tak do Pana, rozmawiam z sobą i z Panem, choć nie jestem pewna, na ile mnie Pan pamięta. Jeżeli zechce Pan napisać do mnie, to do Francji. Na adres (tu adres kogoś w Lyonie; przyp. W.O.) z zaznaczeniem, że to dla mnie. Do końca tygodnia będę tutaj. Potem list zostanie mi doręczony do Warszawy. Adresuję, proszę wybaczyć, na rozgłośnię, ale nie znam Pana adresu domowego.

Życzę wszelkich pomyślności Panu i Pana Rodzinie.

Alina Szenwaldowa

PS. Dziwne, jak szybko się człowiek starzeje biologicznie, a jaki jest młody i pełen serdeczności i uczuć naj... naj... naj... dla przyjaznych ludzi, których się bardzo po ludzku kochało.

Bardzo chciałabym od Pana dostać list za pośrednictwem Francji, nie bezpośrednio. Nie chciałabym, żeby Pan o mnie myślał z tego powodu niechętnie. Ale takie czasy!

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski