Wszystko wskazuje na to, że wreszcie również u nas zapanuje moda na książki mówione, przez niektórych zwane audiobookami. A jeśli nie moda, to przynajmniej utrzymujące się na zauważalnym poziomie zainteresowanie. Kto wie, czy nasz kraj nie pozostawał jednym z niewielu w Europie, w których czytanym przez lektorów powieściom, dramatom i poradnikom nie udawało się na trwałe zagościć na sklepowych półkach (wiarygodnych danych porównawczych na ten temat brak, stąd przypuszczenia popierane rynkową obserwacją). W ciągu kilkunastu zaledwie miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie. Na rynek zaczęły trafiać nowości równolegle w wersjach drukowanej i mówionej (przykład ostatnich dni to powieść Pilcha „Marsz Polonia”), bestseller goni bestseller (kolejne tomy przygód niejakiego Harry’ego P. czytane przez Piotra Fronczewskiego), w mediach natomiast z wyraźnym ożywieniem na temat audiobooków wypowiadają się czołowi sprzedawcy kultury i rozrywki w osobach przedstawicieli takich firm jak Empik oraz Merlin.pl. Wzrost sprzedaży tego asortymentu szacują oni nawet na 50 proc. w skali ostatniego roku.
O perspektywie odniesienia w tym segmencie sukcesu świadczą fakty. Weszli weń potentaci. Agora z powodzeniem zrealizowała serię literackiej klasyki czytanej przez najznakomitszych aktorów (cykl „Mistrzowie słowa”), największa nad Wisłą hurtownia, Firma Księgarska braci Olesiejuków, sygnuje mówione wersje bestsellera dla młodzieży „Ulysses Moore”, wydawcy zaś poszerzają katalogi o nowy nośnik przekazu (Znak, W.A.B., Helion, Muza). Nie można wreszcie nie wspomnieć o firmach, które w audiobookach postanowiły się wyspecjalizować – Propagandzie, Audioclub.pl., Audio Liberze czy Aleksandrii.
O zarobkach trudno jeszcze mówić. Trwa przecieranie szlaków znaczone nakładami co najwyżej kilku tysięcy egzemplarzy dla jednego tytułu i wcale realną obawą przed nieuprawnionym umieszczeniem plików z nagraniami w Internecie, co oznaczać może drobną (oby!) korektę biznesplanów. „Digitalizacja twórczości” i nieograniczony dostęp do niej mają i tę dobrą stronę, że na niespotykaną wcześniej skalę treści te upowszechniają. Niczym zaś niezmąconą satysfakcję odczuwać mogą użytkownicy (na krótką jednak metę) i producenci mobilnych urządzeń ułatwiających korzystanie ze swobodnie przepływających bitów, podobnie jak przed laty producenci sprzętu komputerowego mający wszelkie powody, by dziękować wyrabiającym wyśrubowaną normę tłoczniom płyt z nielegalnym oprogramowaniem.
I tak jak wówczas receptą na sukces może się okazać radykalna zmiana polityki cenowej lub – w przypadku wersji oryginalnych – oferowanie najrozmaitszych wartości dodanych, których pliki pirackie nigdy mieć nie będą. Kto z tej walki wyjdzie obronną ręką i skuteczniej trafi do konsumenckich serc i uszu, czas pokaże. Przyszłość, jak wiadomo, należy do pionierów.
Autor jest redaktorem naczelnym „Biblioteki Analiz” – dwutygodnika o rynku księgarskim i wydawniczym