"Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic niewartych szczegółów, wyliczanek" – czytam w książce "Zima" Andrzeja Stasiuka. – "Lubię wiedzieć, co jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego. Nie wielbią, ale kochają, nie mając o tym nawet pojęcia".
Do domu w beskidzkiej wiosce Wołowiec Stasiuk przywozi z podróży do "gorszej Europy" rachunki i bilon, który potem wsypuje do słojów i puszek.
– Inni zbierają znaczki, ja gromadzę banknoty, które niedługo wyjdą z użytku, czy bilety na węgierskie promy – dodaje.
W rozmowie z Dariuszem Rosiakiem sprecyzował, że od czasu, kiedy fotografią zajmują się wszyscy, tylko śmieci przechowują pamięć. Są okruchami normalnego życia.
– Z tego materiału Andrzej tworzy literacką rzeczywistość – tłumaczy Monika Sznajderman, żona prozaika i szefowa wydawnictwa Czarne. – Pisze długo, dlatego te drobiazgi zalegają u niego w pokoju. Jednak po ukazaniu się książki niczego nie wyrzuca.