Michal Viewegh wziął się do turystycznego tematu w roku 1996, kiedy jeszcze w postkomunistycznych krajach nie spowszedniały podróżnicze atrakcje.
W ubiegłym roku dotarła do nas komedia filmowa „Wycieczkowicze” w reżyserii Jirziego Vejdelka; teraz pojawiła się książka, która posłużyła za kanwę scenariusza. Typowy czeski humor i zabawa literackimi konwencjami. Zero jadu, dużo ciepła i tolerancji. Temat do „Wycieczkowiczów” autor zaczerpnął z życiowych obserwacji. Pisze z własnej perspektywy, bo nie potrafi zmyślać. Używa wprawdzie trzeciej osoby, ukrywając się pod postacią pisarza Maksa – jednak przyznaje, że robi to „dla zmylenia krytyków”.
34-letni wzięty i przystojny literat (skromność nie należy do jego cnót) udaje się autokarem do Włoch wespół z grupką rodaków szaraków i pilotką o aparycji Barbie.
Początkowo wszyscy są sobie obcy. Z czasem nawiązują się międzyludzkie kontakty. Pan pisarz portretuje współwycieczkowiczów, dopisuje im życiorysy, myśli, emocje.
Fabuła jest podzielona na trzy części: podróż, pobyt we włoskim kurorcie, powrót. Jednak luksusowy hotel nad Adriatykiem to wcale nie raj. Wychodzą na jaw różne świństewka i problemy. Na każdym kroku zagrożenia: pokusy seksualne, polityczne dyskusje, wywlekanie małżeńskich brudów. A najstraszliwsze skutki przynosi… deszcz. Na pozór – banał do kwadratu. Ze zręcznie przemyconymi refleksjami o życiu.