Wyjście na wolność

Przestrzeń dzieła Janusza Krasińskiego wypełnia ból ojczyzny, która straciła swych najlepszych synów

Publikacja: 03.10.2008 09:45

Janusz Krasiński

Janusz Krasiński

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Red

Osiemdziesiąte urodziny Janusza Krasińskiego są otoczone innymi, ważnymi z punktu widzenia biografii twórczej jubilata, rocznicami. Oto dwa lata temu minęło pół wieku od chwili, gdy ten znakomity później dramaturg i prozaik debiutował na łamach tygodnika „Po prostu”... wierszem. I to jakim! „Karuzelą” ułożoną przez politycznego więźnia stalinizmu w trakcie dziesięcioletniej, z wyroku piętnastoletniego, odsiadki. Za rok natomiast upłynie półwiecze od książkowego debiutu Krasińskiego: powieści „Haracz szarego dnia”, którą jeden z recenzentów określił mianem „debiutu z epoki heroicznej”.

Około roku 1956 spóźnionych debiutów literackich było dużo więcej; choćby Herbert, Białoszewski i jeszcze inni. Metryka debiutu spokrewniała Krasińskiego, jak zresztą wymienionych poetów, z tak zwanym pokoleniem „Współczesności” (roczniki 1930). Natomiast ankieta personalna i bagaż doświadczeń, gdzie znalazłaby się i przynależność do Szarych Szeregów, i wypędzenie z Warszawy po upadku powstania 1944, obozy w Oświęcimiu czy Dachau, dwuletni pobyt w amerykańskiej strefie okupacyjnej w Niemczech, i wreszcie, niedługo po powrocie do kraju, uwięzienie pod zarzutem działalności szpiegowskiej, a więc Mokotów, Wronki, Rawicz – cały ten dramatyczny ciąg epizodów biograficznych, genealogia i życiorys zdawały się jednoznacznie wiązać Krasińskiego z modelem losu pokolenia młodzieży akowskiej.

[srodtytul]Wiarygodny głos prześladowanych[/srodtytul]

Właściwie jednak jego osobowość, ludzka i artystyczna, uformowała się na styku pokoleń. Dokładniej: na styku dwóch bardzo odmiennych przeżyć pokoleniowych. Pierwsze z nich było przeżyciem wojenno-okupacyjnym. Osiągnęło swe najwyższe nasilenie w powstaniu warszawskim jako symbolicznej bitwie o odzyskanie niepodległego państwa polskiego i miało swe słabnące przedłużenie w konspiracji i partyzantce antykomunistycznej. Przeżycie to, choć napełnione goryczą przegranej, choć połączone ze świadomością osobistej i zbiorowej katastrofy, choć odzierane z wartości, dyskredytowane przez oszczerców, umiało się osłonić bronią ostatnią – blaskiem niepokornej legendy domowej.

Drugie zaś pokoleniowe przeżycie, nazwijmy je „współczesnościowym”, które zagarnie Krasińskiego, gdy po wyjściu na wolność i debiucie stowarzyszy się siłą rzeczy z ówczesną młodzieżą literacką, będzie miało – w jaskrawym przeciwieństwie do pierwszego, akowskiego – charakter deheroizacyjny. Będzie na sobie nosiło piętno buntu zaduszonego w powijakach, piętno popaździernikowego rozczarowania, samoograniczenia i minimalizmu, piętno gomułkowskiej epoki rozsądku.

Czyli piętno tego wszystkiego, co jako kapitulancki projekt duchowego życia przedstawił na łamach dwutygodnika „Współczesność” Stanisław Grochowiak w artykule zatytułowanym „Karabela zostanie na strychu”. Niestety, wyedukowany m.in. przez swych współwięźniów, niekiedy bardzo znamienitych, w idealistycznym duchu Polski niepodległej, musiał się teraz Krasiński nauczyć żyć, działać i pisać w zgodzie z oportunistycznym etosem niby-Polski.

Dwa tedy odmienne przeżycia modelowały postawę pisarza. Modelowały ją w niejednakowych, rzecz jasna, proporcjach i o różnym czasie. Ona zaś z kolei decydowała o kierunku rozwojowym twórczości oraz wymowie ideowej utworów poszczególnych. Dobrym przykładem paradoksalnych nieraz spiętrzeń, jakie tu powstawały w wyniku gry różnych postaw bądź strategii pisarskich, jest zbiór opowiadań pt. „Jak wielkie słońce”.

Znamienna to i ważna w PRL-owskiej części dorobku Krasińskiego książka. Trzecia w kolejności wydania (po „Haraczu szarego dnia” i tomie reportaży „Przerwany rejs »Białej Marianny«”), napisana została najwcześniej. Gdyby poszła do druku w 1957 roku, byłaby z najwyższą uwagą wysłuchana, nie tylko jako świetny debiut nieujawnionego dotychczas talentu, ale także, a może nawet przede wszystkim, jako wiarygodny głos prześladowanych przez narzucony krajowi obcy system. Zabrakło wtedy takiego głosu w toczonej, głównie teoretycznej debacie nad nieostygłą przeszłością.

Nasz kandydat na pisarza miał atoli poważne kłopoty z publikacją swej książki stanowiącej zapis znanej mu osobiście prawdy o potwornościach leżących w naturze komunistycznego porządku prawno-penitencjarnego. Kiedy wreszcie, po kilku latach podchodów, ją wydał – rok był 1962 – legł już na niej cień oportunistycznego ustępstwa. Otóż dopiero zainscenizowanie hiszpańskiej maskarady, to jest przemalowanie Polski Bieruta na Hiszpanię generała Franco, więzienia stalinowskiego na frankistowskie, dotkliwie realnego socjalizmu á la sovietique na stereotypowy faszyzm – zadowoliło cenzurę. Oczywiście, autor i jego wydawca (Iskry) mieli w świeżej pamięci wybieg Jerzego Andrzejewskiego, który w „Ciemności kryją ziemię” aktualne porachunki kamuflował umownie potraktowanymi rekwizytami z czasów hiszpańskiej inkwizycji. Opatrując zatem przeredagowaną pod przymusem książkę tytułem „Jakie wielkie słońce”, Krasiński niejako zapraszał czytelnika, iżby wszystko w tym „hiszpańskim” tomie, od tytułu począwszy, rozszyfrowywał na wspak.

Zadajemy sobie pytanie, czy po wszystkich tych niewinnych z pozoru operacjach i cudacznych przebierankach mogła to być dalej ta sama książka. Ta książka fundamentalnej Janusza Krasińskiego niezgody z zapieczętowanymi na wieki wieków „archiwami milczenia”, książka, o której sądził może, że rozbije nią szklany klosz, pod którym zalęgła się socrealistyczna literatura pozorów.

[srodtytul]Dostojny bzik paraboliczności[/srodtytul]

Krytyka literacka lat 60. upewniała podejmującego desperackie kroki pisarza, iż przestrojenie formy zewnętrznej jego utworów przyniosło mu więcej korzyści niż strat. Nabrało mianowicie jego pisarstwo wymowy uniwersalnej, podejmując problematykę ludzkich sytuacji ostatecznych, a zarazem pogłębiło się dzięki poetyce paraboli. Utraciło właściwości nieistotne: koloryt lokalny i wydźwięk partykularny.

Czytając dziś takie horrenda, należy pamiętać, iż krytyka literacka lat 60., zwłaszcza w swym nurcie użytkowym, publicystycznym, ale i uniwersyteckim poniekąd, opętana była zaborczymi namiętnościami: manią uniwersalizacji i (parafrazując z lekka termin młodego Irzykowskiego) dostojnym bzikiem paraboliczności. Nic przeto dziwnego, że przykrawała wizerunek Krasińskiego na swój obraz i podobieństwo. Wydobywała z jego twórczości protest przeciw uciskowi, gdziekolwiek ma on miejsce, i potęgę paraboli, która sprawia, że jest wszystko jedno, „czy rzecz dzieje się w więzieniu frankistowskim, czy w hitlerowskim obozie koncentracyjnym”. Nazwy komunistycznych obozów koncentracyjnych (łagrów), więzień takich jak Wronki i Rawicz, osławionych miejsc kaźni jak Katyń nie padają w eksplikacjach przypowieści ani razu – bo paść nie mogły. Tedy uniwersalny wymiar utworów Krasińskiego roztrząsany na warsztatach literaturoznawczych kurczył się niepostrzeżenie, sprowadzając się, jak należało się spodziewać, do rytualnego „protestu przeciw faszyzmowi i wojnie”.

Jeśliby któryś z ówczesnych badaczy literatury nie dowierzał wykładniom parabolicznym, bardziej ostrożnością niż względami merytorycznymi podyktowanym, jego interpretacja książki Krasińskiego „Jakie wielkie słońce”, z góry niecenzuralna i aż absurdalna w swej dosłowności i oczywistości, miałaby wygląd następujący: gnojony przez komunistów polski patriota użala się nad komunistami represjonowanymi przez nacjonalistów hiszpańskich.

Podobne problemy, galimatias i interpretacyjną abrakadabrę stwarzało słuchowisko „Kwatery”, napisane na konkurs Polskiego Radia z okazji 20. rocznicy powstania PPR, uhonorowane II nagrodą w tym konkursie i opublikowane w tym samym 1962 roku co tom opowiadań „Jakie wielkie słońce”.

Zresztą w całym dramatopisarstwie („Czapa czyli Śmierć na raty”, „Śniadanie u Desdemony” i in.), które w latach 60. i 70. umacnia jego pozycję literacką, ciesząc się, wbrew zakulisowym szykanom, niekłamanym powodzeniem u publiczności, radiowej, telewizyjnej i teatralnej, Krasiński – jak trafnie zdefiniowała ów fenomen Sława Bardijewska – „wybiera bohaterom różne miejsca, ale w każdym z nich czuje się jak w więzieniu”.

Czuje się jak w więzieniu... To znaczy – dopowiedzmy – podziela, wyobraża i wyraża za pomocą symbolicznych sytuacji, gestów i znaków, może niejasno, może chytrze i ogródkami, może w splątaniu, podstawiając jedno w miejsce drugiego, dopuszczalne w miejsce wypartego, oficjalnie sakryfikowane w miejsce przeklętego i zakazanego, wyraża jedno z tych wielkich, żywotnych uczuć, które nazywamy obsesjami podświadomości zbiorowej.

„Pisanie stało się moją konspiracją” – powiedział Krasiński w wywiadzie udzielonym jednemu z czasopism literackich po 1989 roku. Powiedział to w chwili historycznej, kiedy Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk przestał istnieć i przed literaturą zdawała się otwierać przestrzeń zupełnej wolności; on sam zaś mógł nareszcie pozwolić sobie na otwartość autobiograficzną, ujawnić się z całym bagażem doświadczeń, obserwacji i przekonań, zdekonspirować się, jednym słowem.

Wtedy właśnie (czy trochę wcześniej, kiedy imperium zła już zdradzało oznaki ciężkiej zapaści) rozpoczął pisać bądź zapisane dawniej pomysły rozwijać, aby następnie, w ciągu lat bez mała 20, publikować u kolejnych wydawców ogniwa wielkiego, być może jeszcze wciąż niezamkniętego definitywnie cyklu powieściowego. Na cykl ten, który nie ma swego zbiorczego nadtytułu, złożyły się dotąd cztery obszerne powieści: opublikowana w 1992 roku w białostockim Versusie powieść „Na stracenie”, w 1996 w warszawskim Czytelniku „Twarzą do ściany”, w 1999 u Prószyńskiego i S-ki „Niemoc”, w 2005 w krakowskich Arcanach „Przed agonią”.

[srodtytul]Melancholia tych, którzy nie odnajdą straty[/srodtytul]

Podobnie jak w innych znanych mi XX-wiecznych powieściowych cyklach, rodzimych (Dąbrowskiej czy Iwaszkiewicza) i obcych (Prousta, Rogera Martina du Garda, Musila) pisanych na przestrzeni długiego czasu, całymi latami, a nie na jednym oddechu, tak też w cyklu Krasińskiego nie obowiązują zasady spójności kompozycyjnej i stylistycznej jednolitości. Może tylko u Prousta, dzięki ostatniemu tomowi, gdzie pisarz podsuwa czytelnikom poetycko-filozoficzne klucze interpretacyjne, odsłania sieć tajemnych powiązań między rozmaitymi, dużymi i najdrobniejszymi składnikami dzieła i daje wszystkiemu sens nadrzędny – jednolitość cyklu została uratowana.

Krasiński za bardzo nie dba o nią. Inaczej pisze dwie początkowe księgi, które nie tylko swą tematyką, ale również swą surową, oszczędną, maksymalnie skupioną, zdyscyplinowaną i pełną wewnętrznego napięcia stylistyką nawiązują do „Innego świata” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Więcej, które są komplementarne wobec „Innego świata”, dopełniając ów pamiętnik pobytu w sowieckim łagrze jako komunistycznym „jądrze ciemności” równoważnym na poziomie rewelacji poznawczej i ekspresji literackiej sprawozdaniem z Mokotowa, Wronek i Rawicza – „kolonii karnej” stworzonej przez ten sam system na obszarze PRL.

W sposób odmienny niż „Na stracenie” i „Twarzą do ściany” napisana została księga trzecia, „Niemoc”, w której główny bohater cyklu, autobiograficzny bez wątpienia, sobowtór Krasińskiego, wychodzi na wolność i usiłuje się jakoś urządzić w gomułkowskiej Polsce, dostosować do jej realiów i obyczajów, i księga czwarta, „Przed agonią”, gdzie śledzimy dalsze jego dzieje na tle sekwencji kryzysów polityczno-społecznych, wzlotu „Solidarności” i wyhamowania dynamiki zbiorowej przez stan wojenny i jego moralnie destrukcyjne następstwa.

Otóż tetralogia w swoim członie trzecim i czwartym waha się jak gdyby między panoramą zdarzeń historycznych, powieścią obyczajową, studium charakterologicznym środowiska literackiego, reportażem w stylu malapartiańskim, pamfletem i groteską. Chwilami zdaje się rozpadać na luźne epizody, lepsze lub gorsze opowiadania. Ale nie przestaje być opowieścią ważką i poruszającą w przekroju całościowym.

Ostatecznie jej odrębne człony wiąże w jedną całość postać głównego bohatera, Szymona Bolesty, do którego się przywiązujemy i ciekawi nas trajektoria jego losu. Jest i coś jeszcze, co stanowi o jedności dzieła, pojawiając się w różnych miejscach wieloksięgu i nadając mu niezapomniany odcień: motyw Thanatosa.

Autobiograficzny bohater cyklu, Bolesta, już w rdzeniu swego nazwiska oraz w ukrytej, a później, gdy zacznie pisać, odtajnionej pamięci, dźwiga boleść człowieka, który bądź to na własne oczy widział śmierć pomordowanych patriotów, bądź to stał blisko tamtych (Pileckiego, Lipińskiego, Pużaka) śmierci, bądź to umiał sobie podobne śmierci (Romka Strzałkowskiego w 1956, księdza Popiełuszki w 1984) żywo unaocznić, uprzytomnić, wyobrazić. A zawsze były to śmierci zadane ubecką ręką, tym samym katowskim mieczem partii.

Przenikający wszystkie powieści cyklu i organizujący je w pewną ideową, duchową, emocjonalną całość motyw thanatyczny ma do spełnienia dwa zadania. Ewokuje mroczną dziedzinę sadystycznych uczuć, zbrodniczość jako humus, podglebie zimnych instytucji totalitarnego państwa. Ale równocześnie za pomocą tego uporczywie powracającego motywu pisarz napełnia przestrzeń swego dzieła muzyką żałobną, melancholią tych, którzy nigdy nie odnajdą straty, bólem ojczyzny, która straciła swoich najlepszych synów.

[srodtytul]Oczyszczanie zbiorowej świadomości[/srodtytul]

Publikując „Na stracenie”, wychodził Krasiński jak gdyby po raz kolejny na wolność: pełniejszą i prawdziwszą niż ta z 1956 roku. Tak mogło się było wydawać – jemu i nam. Przypuszczam, że nie bez kozery informował pisarz czytelników o dacie ukończenia tego utworu: 16 czerwca 1989. Rodząca się właśnie i stopniowo się ucieleśniająca idea tetralogii powieściowej (a może być pięcioksięgu, tego nie wiemy) dzięki zbieżności dat stawała się rówieśnicą odradzającej się z komunistycznej niewoli Rzeczypospolitej.

Marzyło się niektórym (przyznaję: należałem do nich), że „Na stracenie” będzie jej literacką wizytówką. Sztandarowym dziełem nowej literatury rozrachunkowej, wspierającej proces dekomunizacji, depeerelizacji, oczyszczania zbiorowej świadomości Polaków. Widziało się to oczyszczenie również w moralno-estetycznych kategoriach „wstrząsu tragicznego”. Czekało się na literaturę, która, podążając torem narracji Krasińskiego i nie cofając się przed prawdami bolesnymi, samym swoim istnieniem dowiedzie, że oświadczenie premiera pierwszego w Europie sowieckiej rządu niekomunistycznego o grubej kresce stanowiło niefortunną metaforę, a nie zapowiedź kapitulacji Rzeczypospolitej przed upiorami przeszłości.

Stało się inaczej. Krasiński jako pisarz został przez Trzecią Rzeczpospolitą zakonspirowany ponownie. Co mam na myśli? Nikłą znajomość jego nowszego dorobku wśród ogółu czytających. Śladową obecność jego książek w najliczniej uczęszczanych księgarniach, żadną – w księgarniach leżących na uboczu. Ani wielki cykl powieściowy w całości, ani żadne z jego ogniw pojedynczo nie były nigdy eksponowane w prestiżowych księgarskich witrynach. W każdym razie ja takiej ekspozycji nie spotkałem. Darmo też szukać nazwiska Krasińskiego w podręcznikach szkolnych (tych dla szkół ponadpodstawowych i klas maturalnych). Rzecz prosta, nie dotarłem do wszystkich, lecz wiele mi powiedziała już eksperymentalna próbka. Szukając w przewodnikach i podręcznych opracowaniach literatury współczesnej wiadomości o „Na stracenie” i innych powieściach cyklu, stwierdziłem coś bardzo podobnego: totalną depopularyzację.

A nagrody?, gotów ktoś zaprotestować. W roku 1992 Nagroda Fundacji Turzańskich, w 2000 r. Nagroda im. Andrzeja Kijowskiego, w 2006 r. Nagroda im. Józefa Mackiewicza – to mało? Może i niemało. Jednak są to przeważnie nagrody politycznie niesforne, finansowo nie nazbyt okazałe i z tych co najmniej powodów medialnie słabo widoczne i słyszalne.

Trudniej wytłumaczyć utrącanie Krasińskiego w podręcznikach i kompendiach lub sprowadzanie prezentacji i oceny jego dorobku twórczego do niewiele mówiących czy zgoła bałamutnych wzmianek. A może na odwrót: łatwo tę zagadkę wytłumaczyć, jeżeli się dokona przeglądu treści, które sama tylko tetralogia przynosi i którymi mogłaby dopomóc dzisiejszym Polakom, młodym współczesnym Polakom szczególnie, w rozpoznaniu się w jestestwie swoim. Zmowę milczenia wokół tetralogii należy, moim zdaniem, widzieć w szerszych ramach zaplanowanej i skutecznie egzekwowanej akcji.

Opisany powyżej dyskomfort dzieli Krasiński z tymi pisarzami pokolenia „Współczesności”, jacy nieskorzy byli naginać swe pióra do usługowości estetycznej lub politycznej, czasami jednej i drugiej naraz, z pisarzami takimi, jak Nowakowski, Odojewski, Czycz, Terlecki, Wojdowski, Orłoś. Ale racją bytu i dumą odrzucanych, skreślanych, pomniejszanych jest przecież to, że nie wyrzekli się własnego sposobu widzenia rzeczy dla wątpliwej przyjemności płynięcia w głównym nurcie. Że nie pozwolili umeblować sobie głów obowiązującą w danej chwili tandetą mód kulturowych i pisali po swojemu, a niektórzy nadal piszą w taki sposób, jakby karabela symbolizująca niewspółczesny porządek wartości, fantazję i brawurę nie została na strychu. Przebija się nią i Janusz Krasiński – karabelą, nie kalkulatorem – do prawdy gorzkiej, piękna problematycznego i dobra umęczonego złem.

[i]Tekst laudacji wygłoszonej przez Tomasza Burka w trakcie jubileuszu Janusza Krasińskiego 23 września na Zamku Królewskim w Warszawie. Nadtytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.[/i]

Osiemdziesiąte urodziny Janusza Krasińskiego są otoczone innymi, ważnymi z punktu widzenia biografii twórczej jubilata, rocznicami. Oto dwa lata temu minęło pół wieku od chwili, gdy ten znakomity później dramaturg i prozaik debiutował na łamach tygodnika „Po prostu”... wierszem. I to jakim! „Karuzelą” ułożoną przez politycznego więźnia stalinizmu w trakcie dziesięcioletniej, z wyroku piętnastoletniego, odsiadki. Za rok natomiast upłynie półwiecze od książkowego debiutu Krasińskiego: powieści „Haracz szarego dnia”, którą jeden z recenzentów określił mianem „debiutu z epoki heroicznej”.

Pozostało 97% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski