Celowali w tych opowieściach Amerykanie – wszyscy znamy nazwiska Johna Grishama, Scotta Turrowa, Richarda North Pattersona czy Lisy Scottoline – bo też tylko u nich procesy miały tak spektakularny przebieg: niby wszystko było pewne, stryczek już dyndał albo szampan się chłodził, a tu uparty prawnik robi nagle wbrew. Miały te opowiastki wielkie powodzenie, chętnie przenoszono je na ekran – oto sprawiedliwość (małe s tym razem) wymierzano w majestacie prawa, nie brudnymi metodami Harry’ego.
Dodam, że gatunek ten pojawił się niemal sto lat temu – zbierano wpierw w jeden tom relacje zamieszczane w prasie, później beletryzowano raporty sądowe, w końcu zaczęto pisać niezależne, samoistne fabuły. Ich autorzy mieli często wykształcenie prawnicze, co zresztą nie uległo do dziś zmianie – najpierw praktyka w adwokackiej kancelarii czy biurze lokalnego prokuratora, potem ciężka praca zawodowego pisarza.
Włoski prokurator Gianrico Carofiglio w „Świadku mimo woli” przeniósł akcję na teren Europy, konkretnie: włoskiego Bari, stolicy Apulii, południowej prowincji Włoch. I powstał świetny pastisz amerykańskich powieści prawniczych czy sądowych – tu bohater, adwokat Guido Guerrieri, siebie samego trzyma na dystans, kpi i ironizuje. Cala akcja jest zwarta i miłościwie krótka, ciosy dobrze wymierzone, nie ma zbędnych akapitów, choć założenie – sprawa o morderstwo z pedofilskim jak sądzono tłem – mogłoby zostać rozdęte do kilkuset stron, zwłaszcza że oskarżonym jest Senegalczyk, „czarnuch” w ocenie świadków. To bodaj najbardziej istotny wątek powieści: „Teoria determinuje przedmiot naszej obserwacji”, przypomina Guerrieri ławie przysięgłych, by nie wpadli w sidła zaściankowego rozumowania opartego na założeniu „czarny emigrant = źródło wszelkiego zła”. A sprawa jest poważna z wielu względów: poszlaki – prawdopodobne, ale tylko poszlaki – przemawiają przeciw Senegalczykowi, zaś atmosfera, nastawienie przeciw emigrantom, jakie opanowuje dziś Włochy, bardzo ułatwia wyciąganie pochopnych wniosków, co prowadzić może do skazania na dożywocie niewinnego człowieka.
Murzyn, w swoim kraju nauczyciel, którego do wyjazdu zmusiła bieda, jest inteligentny, wykształcony, mówi biegle kilkoma językami, w tym włoskim – lepiej niż wielu obywateli urodzonych na Półwyspie Apenińskim. Zarabia na życie jako wędrowny handlarz, sprzedaje na plaży podrabiane torebki i zegarki. Wszyscy go lubią, przyznają, że to sympatyczny gość, pomocny, zawsze z dobrym słowem i uśmiechem dla każdego – ale niejako automatycznie staje się pierwszym podejrzanym, gdy na plaży ginie mały chłopak.
Carofiglio zwraca uwagę na rasowe uprzedzenia, choroby nękającej całą Europę, w tym i Polskę. Znajdziemy tu również kilka wątków pobocznych choć ważnych: walki z urojeniami prowadzącymi do choroby psychicznej, uzależnieniem od alkoholu – przypadkami jakże częstymi w dzisiejszych czasach. Autor nie byłby Włochem, gdyby nie wprowadził pięknej kobiety – Guida Guarrieriego zostawiła wprawdzie żona, według której „stał się człowiekiem przeciętnym, ona zaś nie miała już ochoty żyć z takim facetem”, ale niebawem jego życie zmienia sympatyczna sąsiadka. Nie wiemy, jak wygląda, autor pozostawia to wyobraźni czytelnika. Można jedynie spekulować, iż jej wzorem jest włoski ideał piękna Monica Bellucci, która, jak autor sam przyznaje, należy do ścisłego grona gości wydanego przezeń wyimaginowanego przyjęcia.