W wieku 70 lat 3 stycznia zmarł Wincenty Różański. Poeta, który nie ulegał literackim modom i którego pisanie – jak sam mawiał – zespolone było z oddychaniem. W październiku ubiegłego roku w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu odbył się niezwykły wieczór pod hasłem: „70 wierszy na 70-lecie”. Ludzie, którzy przyszli na spotkanie, przeczytali
70 wierszy Różańskiego: sobie i jemu. Porażony wylewem sam nie mógł tego zrobić.
„Różański pisze mało i jakby od niechcenia i nigdy usilnie nie zabiega o druk. Działo się przeważnie tak, że wiersze jego trzeba było mu, że tak się wyrażę, delikatnie wydzierać z rąk i zanosić do redakcji czasopism” – tak Edward Stachura w tekście „Syn bogini” relacjonował zabiegi poznańskiego poety o druk. Poeta przez całe życie miał szczęście do osób mu życzliwych. Porażała ich zapewne autentyczna bezradność Różańskiego, jego brak umiejętności komunikowania się i funkcjonowania w świecie pozapoetyckim. Dlatego też rękami tych życzliwych załatwiane były różne przyziemne sprawy. Jedną z takich postaci był Stanisław Barańczak, który wytrwale przepisywał na maszynie wiersze Różańskiego. Weszły one później do debiutanckiego tomu „Dziecko idące jak włócznia śpiewało”. Warto zasygnalizować, że odczytywanie rękopisów poety to nie lada wyzwanie. Wie to każdy, kto choć raz się z nimi zetknął.
[srodtytul]Talent do poezjowania[/srodtytul]
Wincenty Różański urodził się w Mosinie, gdzie – jak mawiał – zawsze żyli ludzie poczciwi. Okres jego dziecięcej niesforności przypadł na czas niemieckiej okupacji. Miał cztery lata, gdy brat nauczył go liter. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to doświadczenie wyznaczy szlak, którego będzie się trzymał przez całe życie. Jednak już za młodych lat uznawał pisarzy za ludzi z innej planety. Uważał, że swoje zainteresowania, które zawsze ciążyły w stronę szeroko pojętej sztuki, odziedziczył po wujku rzeźbiarzu. Natomiast „talent do poezjowania” – jak to nazywał – miał po matce. Mając 23 lata, przeprowadził się z Mosiny do Poznania i tu też skończył Technikum Księgarskie. Marzył o występach w kabarecie. Jednym z popularniejszych, które w tym czasie działały w mieście, był Żółtodziób. Planów tych nie udało się zrealizować, jednak po etapie statystowania (razem z Edwardem Balcerzanem) w operze założył kabaret Wiatraki. Inicjatywa ta zaowocowała później grupą poetycką o tej samej nazwie. To w niej właśnie starał się realizować swoje marzenia, zaistnieć. Poza tym brał udział w spotkaniach autorskich, festiwalach poezji. Być może zaangażowanie i pasja, z jaką oddawał się aktywności w sferze słowa, były przyczyną jego niepowodzeń związanych z kształceniem. Różański dwukrotnie podejmował studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – bez powodzenia. W tym czasie pisał, czasem udawało mu się wydrukować jeden wiersz czy drugi, najczęściej w „Nurcie”, „Witrynie Poetyckiej”, później także w „Za i przeciw” czy „Twórczości”, która swego czasu była dla wielu poetów Olimpem. Pisanie nie szło lekko, ale powoli zaczął się kształtować materiał, który później wszedł do debiutanckiego tomu. W rozmowie z Piotrem Kępińskim i Andrzejem Sikorskim („Któż to opisze, któż to uciszy”) poznański poeta nie bez żalu wspominał: