Odłożona partia Szpota

Napoczęta butelka alkoholu, popielniczka pełna niedopałków oraz szachownica – to atrybuty najczęściej towarzyszące Januszowi Szpotańskiemu, którego 80. rocznica urodzin niepostrzeżenie minęła 12 stycznia.

Publikacja: 03.04.2009 16:15

Janusz Szpotański

Janusz Szpotański

Foto: Forum, Janusz Sobolewski Janusz Sobolewski

Jego ojciec Andrzej był cenionym adwokatem, cywilistą. Przez kilka lat prowadził kancelarię razem z mecenasem Henrykiem Konem, ojcem znanego reportera Lucjana Wolanowskiego. Świetnie zarabiał, więc dzieciństwo Januszka upłynęło w dostatku. Dorastał w pięciopokojowym apartamencie kamienicy u zbiegu Nowogrodzkiej i Marszałkowskiej. W tym miejscu znajduje się dziś pawilon Cepelii.

[srodtytul]Słodki smak porażki[/srodtytul]

Nieopodal (Marszałkowska 97) mieściła się cukiernia Krakowska Erazma Kleszcza, punkt zborny warszawskich szachistów. Właśnie tam w kwietniu 1939 roku rozegrano symultanę z arcymistrzem Dawidem Przepiórką. Najmłodszym jej uczestnikiem był dziesięcioletni Janusz Szpotański. „Musiałem wytężyć umysł, by wreszcie dać mu mata. Ten chłopiec ma wszelkie kwalifikacje na wybitnego szachistę. Ja w każdym razie w jego wieku grałem znacznie gorzej” – mówił po symultanie Przepiórka w rozmowie z Karolem Hirszbergiem z redakcji sportowej dziennika „Express Poranny”. W nagrodę za dzielną postawę i godne przyjęcie porażki mistrz zafundował chłopcu pudełko ciastek, w którym dominowały jego ulubione eklerki, bajaderki i ponczowe.

[srodtytul]Mol książkowy[/srodtytul]

Po wrześniu 1939 roku Janusz kontynuował naukę w szkole powszechnej. Zapracowany w międzywojniu ojciec zaczął jedynakowi poświęcać więcej czasu. Podsuwał mu lektury, opowiadał o historii Polski. O ile pogoda dopisywała, zabierał syna na warszawskie nekropolie, pokazując mogiły zasłużonych rodaków. W pierwszych miesiącach okupacji regularnie bywali też w Arkadii, kawiarni założonej w filharmonii przez przyjaciela ojca – Stanisława Piaseckiego, u schyłku lat 30. redaktora naczelnego tygodnika „Prostu z mostu”, którego mecenas Szpotański był prenumeratorem.

– Januszek nie był prymusem, choć zdolności mu nie brakowało. Ale zazwyczaj nie chciało mu się uczyć. Wolał czytać. Pamiętam, jak tuż przed powstaniem warszawskim zachwycał się „Karierą Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, „Kochankiem Wielkiej Niedźwiedzicy” Sergiusza Piaseckiego oraz „Niemcewiczem od przodu i tyłu” Karola Zbyszewskiego. Czytał także w oryginale, bowiem już w czasie wojny dobrze władał językiem niemieckim, którego podstawy poznał u schyłku lat 30. od guwernera – uciekiniera z Austrii. Domowa biblioteka liczyła kilka tysięcy tytułów ustawionych bez ładu i składu. Pedanteria była Januszowi absolutnie obca – opowiada Romuald Filipowski, klasowy kolega Szpotańskiego.

[srodtytul]Na rusycystyce[/srodtytul]

Zagładę domowi rodzinnemu Szpotańskich przyniosło powstanie warszawskie. Może dlatego satyryk był później zdecydowanym przeciwnikiem tego czynu zbrojnego.

Po wojnie z problemami zdał maturę. Zamiast do liceum uczęszczał na wagary do stołecznych czytelni, gdzie pochłaniał kolejne tomy. Fenomenalna pamięć sprawiła, że raz przeczytaną książkę miał w głowie do końca życia. Gdy w kolejnym podejściu zdał egzamin dojrzałości, zmarła mu matka. Ojciec był już sędziwy, a nowa władza darzyła go antypatią z uwagi na sympatie endeckie.

Janusz zamierzał studiować socjologię, ale go nie przyjęto, wskazując na niepoprawne politycznie pochodzenie. Podczas egzaminów wstępnych na polonistykę marksistowski profesor Stefan Żółkiewski – oczarowany gruntowną wiedzą i elokwencją zdającego – stwierdził, że tak obiecujących żaków należy kierować na wydział o świetlanej przyszłości, czyli rusycystykę. I tam Szpotański trafił, choć krąg jego przyjaciół tworzyli w tym czasie poloniści: Jan Józef Lipski, Janusz Odrowąż-Pieniążek, Zdzisław Najder i Janusz Wilhelmi. W zenicie bierutowszczyzny zajęciom na wydziale filologii rosyjskiej towarzyszyła szczególna indoktrynacja ideologiczna. W rezultacie niepokorny student, publicznie wyrażający wątpliwości co do słuszności drogi wytyczonej przez partię, został relegowany. Przyczyniła się do tego wyszydzona potem w jednej z satyr koleżanka z roku, aktywistka ZMP nazwiskiem Widerszpil, która po latach opuściła Polskę w glorii politycznej emigrantki.

[srodtytul]Kątem u przyjaciół[/srodtytul]

Po wyrzuceniu z uniwersytetu o Szpotańskiego upomniała się armia. Uniknął obowiązkowej służby wojskowej, bo otrzymał status jedynego żywiciela rodziny – z racji starego i schorowanego taty. Znalazł zatrudnienie na poczcie, ale zarabiał tam grosze. De facto utrzymywał się z gry w szachy na pieniądze. Uczestniczył też w turniejach, a zdobyte w nich nagrody rzeczowe: aktówkę, radio, aparat fotograficzny, rower, wieczne pióro, zegar, sprzedawał, aby mieć na chleb.

Po śmierci ojca pomieszkiwał kątem u przyjaciół. Zmienił stan cywilny. Ten epizod (po kilku miesiącach znów był człowiekiem wolnym) okrywa nimb tajemnicy. Ponoć stając na ślubnym kobiercu, pomógł uzyskać pannie młodej imieniem Nina zameldowanie w Warszawie. Pomimo chronicznej biedy wiódł barwny żywot stołecznego cygana. Poznał przedstawicieli stołecznej bohemy: Leopolda Tyrmanda, Janusza Minkiewicza, Józefa Prutkowskiego, Mariana Załuckiego, Adama Pawlikowskiego. Ten ostatni stał się później świadkiem oskarżenia w procesie przeciwko Szpotańskiemu. Choć satyryk mu to wybaczył, aktor został uznany przez środowisko za współwinnego wyroku skazującego. Ostracyzm towarzyski pogłębił jego cyklofrenię. Popełnił samobójstwo.

[srodtytul]Srebrne wesele[/srodtytul]

W epoce Gomułki Szpot odłożył szachownicę i zajął się działalnością translatorską. Przy okazji pisał do szuflady polityczne satyry czytane osobiście w gronie znajomych. I tak zyskał sławę ciętego satyryka. Niestety, z uwagi na absolutną niecenzuralność polityczną tych utworów fiaskiem zakończyła się próba zaistnienia w oficjalnym obiegu (kabaret i radio) podjęta przez Zenona Wiktorczyka i Jerzego Dobrowolskiego.

Szpotański stał się satyrykiem opozycyjnych salonów. Pisała o nim para emigracyjna, napomykała sekcja polska RWE i BBC, chwalił sam Marian Hemar. W końcu przechwycone przez Służbę Bezpieczeństwa taśmy z nagraniami (zawierające autorskie recytacje w gronie znajomych) zapewniły autorowi zetknięcie z Temidą. Skazany został na trzy lata więzienia, zwolniono go na pięć miesięcy przed terminem upłynięcia wyroku. Amnestię ogłoszono z powodu srebrnego wesela ludowej ojczyzny.

Od tego momentu do końca swych dni żył z przekładów.

Tłumaczył Rilkego, Brechta, Hölderlina, Heinego, Schillera. Razem z Antonim Liberą napisał libretto opery „Austeria” – na kanwie powieści Juliana Stryjkowskiego – przeznaczone dla Krzysztofa Pendereckiego.

[srodtytul]Dedykacja dla Jaruzela[/srodtytul]

U schyłku lat 70. zakończył żywot na walizkach, otrzymując mieszkanie na Ursynowie. Ale w anonimowym blokowisku czuł się osamotniony. Coraz częściej jego szlaki wiodły do polityki, chociaż jego internowanie w stanie wojennym wywołało zdumienie. W ośrodku odosobnienia w Jaworzu zabijał czas, pisząc jadowite strofy poetyckie. „Powinienem je dedykować Jaruzelowi, bo gdyby mnie nie zamknął po 13 grudnia, zapewne nigdy by nie powstały” – relacjonował po latach.

W połowie lat 80. powrócił do centrum stolicy. Kawalerkę przy Jana Pawła II dzielił z kotem. Dziesięć lat później wyremontował ją dziennikarz Mariusz Grabowski. „Poznałem Szpota przypadkowo u progu ubiegłej dekady w Kujawiaku (róg Mokotowskiej i Hożej), którego był rezydentem. Studiowałem wówczas filozofię, a ponieważ uważał się za filozofa, nasze zakrapiane dyskusje trwały długo i bywały burzliwe. Za remont mieszkania – kolor i rodzaj farb oraz wybór akcesoriów malarskich pozostawił w mojej gestii, oferował zresztą stosowną zaliczkę – sowicie mnie wynagrodził. Zdrowie mu już wtedy szwankowało. Kiedyś po wieczornej eskapadzie knajpianej zasłabł na schodach przed swym mieszkaniem. Szczęśliwie go odprowadzałem i zdążyłem podać leki nasercowe. Innym razem popiliśmy tęgo w restauracji Azalia na Ochocie i Szpot w pewnej chwili postanowił przespać się na... torach tramwajowych. Zapamiętałem go jako antyfeministę. Zdecydowanie preferował męskie towarzystwo. Kobiety usiłujące wkraść się w jego łaski niejednokrotnie beształ, niekiedy ordynarnie. Był melomanem. Kolekcjonował płyty, wielbił zwłaszcza muzykę Beethovena. Nigdy nie przywiązywał wagi do wyglądu i ubioru. Zyskał zasłużone miano abnegata, choć trzeba przyznać, że starannie pielęgnował i modelował zarost” – wspomina Grabowski.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Ilekroć miałem zaszczyt gościć w kawalerce Szpota i karmić duszę rozmową z jej właścicielem, na stole pojawiały się flaszka i kieliszki. Wielokrotnie namawiałem gospodarza – skądinąd nie ja jeden – na napisanie wspomnień. Obiecywał i nie dotrzymywał słowa. Zmarł 13 października 2001 roku. Wciąż czeka na swego biografa. ?

Jego ojciec Andrzej był cenionym adwokatem, cywilistą. Przez kilka lat prowadził kancelarię razem z mecenasem Henrykiem Konem, ojcem znanego reportera Lucjana Wolanowskiego. Świetnie zarabiał, więc dzieciństwo Januszka upłynęło w dostatku. Dorastał w pięciopokojowym apartamencie kamienicy u zbiegu Nowogrodzkiej i Marszałkowskiej. W tym miejscu znajduje się dziś pawilon Cepelii.

[srodtytul]Słodki smak porażki[/srodtytul]

Pozostało 95% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski