Cyfrowa megaczytelnia

Google chce stworzyć darmową bibliotekę, w której znajdą się wszystkie wydane dotąd książki. W tym celu internetowy gigant musi dotrzeć do każdego pisarza, poety, wydawcy czy autora ilustracji. Szuka ich nawet na dalekich wyspach

Publikacja: 20.04.2009 22:13

Cyfrowa megaczytelnia

Foto: AFP

Potrzebna jest zgoda autorów i właścicieli praw, a dokładniej: brak sprzeciwu na wykorzystanie dzieł. Jeśli Google zrealizuje swój pomysł, każdy z nas będzie mógł za darmo przeczytać każdą istniejącą książkę. Polscy studenci indologii będą studiować zeskanowane sanskryckie pisma, prawnicy – sięgać do archiwów Biblioteki Kongresu USA, a miłośnicy poezji – przeglądać tomiki wierszy z Hondurasu.

Ten futurystyczny projekt wymaga jednak staromodnych metod. Zgodnie z nakazem nowojorskiego sądu Google musi poinformować wszystkich zainteresowanych o ugodzie, jaką firma zawarła z przedstawicielami autorów i właścicieli praw autorskich. W polskiej wersji ogłoszenia czytamy: "Objęcie ugodą nie zależy od miejsca pobytu, dlatego uprasza się wszystkie osoby na całym świecie o zapoznanie się z całym niniejszym powiadomieniem".

Google publikuje takie ogłoszenia w najodleglejszych zakątkach. Ukazało się ich już ponad 200, w 70 językach, m.in. w gazecie "The Cook Island News" na Pacyfiku, w periodyku "Falkland News" oraz w "Rzeczpospolitej". Firma wyda na podobne powiadomienia 7 mln dol., będą drukowane w dziennikach, magazynach, kwartalnikach poetyckich – co najmniej jedno w każdym kraju, z mikronezyjską wyspą Niue włącznie. Wyłączone są tylko kraje, które nie honorują międzynarodowych warunków ochrony praw autorskich (m.in. Iran, Irak i Afganistan) oraz Birma, Korea Północna i Kuba, gdzie firmie Google – zgodnie z warunkami amerykańskiego embargo handlowego – nie wolno kupować ogłoszeń.

[srodtytul]Cyfrowy Mickiewicz[/srodtytul]

Licząca 134 strony i 15 załączników umowa między Google a autorami i wydawcami zawiera ustalenia, których konsekwencje trudno sobie wyobrazić. Wiadomo jedno: ma powstać największa biblioteka świata – raj dla badaczy, naukowców i zwykłych czytelników, ale przy okazji Google rozwinie globalny biznes książkowy, bo będzie też na publikacjach zarabiać. Projekt ruszył w 2004 r., gdy Google – nie pytając o zgodę twórców – rozpoczął skanowanie książek.

Całe tomy lub ich fragmenty są już udostępnione w wyszu- kiwarce Google Book Search (books.google.com, polska wersja: books.google.pl). Można tam znaleźć około półtora miliona pozycji, m.in. ozdobne wydanie "Grażyny" i "Konrada Wallenroda" Adama Mickiewicza (Paryż, 1851 r.), a także angielski przekład "Fausta", wydany nakładem Stanford University. W październiku 2005 r. organizacje reprezentujące pisarzy i domy wydawnicze zaskarżyły Google w związku z naruszeniem praw autorskich. Negocjacje trwały trzy lata, porozumienie podpisano jesienią 2008 r.

[srodtytul]Co się należy autorom[/srodtytul]

Zgodnie z nim posiadacz praw do książki otrzyma od Google 63 proc. wpływów z wykorzystania tytułu. Poza tym firma wypłaci łącznie 45 mln dol. jako zadośćuczynienie za już zeskanowane dzieła. Zobowiązała się także stworzyć specjalny rejestr praw do książek oraz system, który zapewni, że użytkownicy wirtualnej czytelni będą płacić za korzystanie z jej zbiorów. Nie chodzi tu o indywidualnych internautów, ale o instytucje, które wykupią abonament w Google Book Search (np. w bibliotekach i uczelniach powstaną komputerowe stanowiska z dostępem do książkowych archiwów). Każdy autor (lub wydawca) otrzyma też podstawowe wynagrodzenie za samo zeskanowanie książki. Komu warunki tej umowy nie odpowiadają, musi pisemnie zgłosić sprzeciw lub uwagi do 5 maja 2009 r. (szczegóły na stronie www. googlebookssettlement.com). Aby obsłużyć autorów niekorzystających z Internetu, stworzono specjalny serwis telefoniczny, który sam w sobie jest potężnym przedsięwzięciem: wymaga personelu mówiącego w 80 językach.

Ostateczny werdykt zapadnie 11 czerwca. Sąd oceni, czy firma Google w wystarczającym stopniu zadbała o dobro twórców i innych zainteresowanych. Chodzi głównie o tzw. książki osierocone, czyli wciąż objęte ochroną praw autorskich, a od dawna niedrukowane.

Wielu znanych pisarzy, szefów bibliotek i instytucji naukowych poparło powstanie cyfrowej megabiblioteki, która może się okazać nie tylko potężnym źródłem wiedzy, ale i ratunkiem dla zagrożonych starodruków.

Potrzebna jest zgoda autorów i właścicieli praw, a dokładniej: brak sprzeciwu na wykorzystanie dzieł. Jeśli Google zrealizuje swój pomysł, każdy z nas będzie mógł za darmo przeczytać każdą istniejącą książkę. Polscy studenci indologii będą studiować zeskanowane sanskryckie pisma, prawnicy – sięgać do archiwów Biblioteki Kongresu USA, a miłośnicy poezji – przeglądać tomiki wierszy z Hondurasu.

Ten futurystyczny projekt wymaga jednak staromodnych metod. Zgodnie z nakazem nowojorskiego sądu Google musi poinformować wszystkich zainteresowanych o ugodzie, jaką firma zawarła z przedstawicielami autorów i właścicieli praw autorskich. W polskiej wersji ogłoszenia czytamy: "Objęcie ugodą nie zależy od miejsca pobytu, dlatego uprasza się wszystkie osoby na całym świecie o zapoznanie się z całym niniejszym powiadomieniem".

Pozostało 80% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski