Poczucie humoru, jakim raczy nas autor książki Mohammed Hanif, tworzy fantastyczny miraż – niby od pierwszych stron wiemy, że to tylko ukazana w krzywym zwierciadle opowiastka z epoki wąsatych generałów, dobrych mudżahedinów i złych radzieckich czołgów. A jednak do końca nad głową wesoło kołysze się znak zapytania: a może tak właśnie było? Może pakistański dyktator Zia ul-Haq zginął nie w wyniku planowanego spisku, lecz niedorzecznego zbiegu wydarzeń, którego główną aktorką była wrona spragniona owoców mango?
Uwierzyć tym łatwiej, że do podobnych niesamowitości przyzwyczaili nas Rushdie czy Marquez – porównanie nie jest na wyrost, mimo że Hanif to autor początkujący, a z zawodu – wojskowy pilot. Pisze wspaniale. Dzięki fachowej wiedzy o życiu pakistańskiej armii, działanie przypadku, sił natury i złośliwego losu w jego historii nabiera realnego wymiaru. Autentyzm splata się z magią i mistycyzmem, tworząc świat zdarzeń, z którymi nie sposób dyskutować. To opowieść, której od razu się ufa.
Zia zginie – wiemy nie tylko z historii, ale i z prologu. Zanim jednak na ostatnich stronach ten przepowiedziany koniec się wypełni, Hanif – snując równolegle i niezwykle sprawnie kilka wątków – zadba, byśmy dysponowali sporą wiedzą na temat służb wywiadowczych, cynizmu amerykańsko-pakistańskiego sojuszu na afgańskim froncie, kłopotów małżeńskich generała Zii i ambicjach jego dwulicowych współpracowników.
W fasadowym zimnowojennym świecie parad lotniczych, sfingowanych wizyt Naczelnego wśród ubogich oraz bankietów w ambasadzie amerykańskiej, gdzie religijni muzułmanie handlują narodowymi interesami przy szklaneczce whisky, istnieje także realne życie. I miłość.
Zię chcą zabić polityczni rywale, ale i pewien młody żołnierz – Ali Szigri, syn zamordowanego przez służby specjalne generała. Oficjalnie armia poinformowała, że zasłużony na froncie wojskowy popełnił samobójstwo. Chłopak nie jest zaślepiony nienawiścią, nie darzył ojca wielką miłością – pewnie dlatego, że sam jej od niego nie dostał. Ale pcha go pragnienie, by pomścić kłamstwo, a prawdę wywlec na światło dzienne.