Ikonowicz, wieloletni korespondent Polskiej Agencji Prasowej w Hawanie, Madrycie, Lizbonie i Rzymie, mawia żartem, że w życiu zajmował się tym samym, co jego przyjaciel Ryszard Kapuściński, ale efekty były inne. Rzeczywiście, obaj reporterzy mierzyli się z tym samym tematem – krwawym konfliktem w Angoli, dawnej kolonii portugalskiej. Starciem trzech armii wyzwoleńczych wspieranych przez wojska z komunistycznej Kuby i rasistowskiej Południowej Afryki.
Reporterski tom „Angola Express”, który właśnie trafia do księgarń, nie może się równać z klasycznym dziełem „Jeszcze dzień życia” z 1976 r. Kapuściński dał w swojej książce uniwersalny i literacko doskonały, przejmujący obraz wojny, Ikonowicz „jedynie” relacjonuje dramatyczną historię. Czyni to jednak zajmująco i jego wspomnienia w pełni zasługują na lekturę.
Autor mówi o tym, czego doświadczył na własnej skórze. Obrazy, jakie przywołuje z dbałością o szczegół, zapadają w pamięć. Jak choćby opis chronionego przez portugalskich komandosów lotniska, gdzie koczują tłumy cywilów w oczekiwaniu na pierwszy samolot do Lizbony. Albo scena, w której urzędnik straży granicznej wstawia do paszportu pieczątkę uprawniającą do dwutygodniowego pobytu w „Gwinei-Bissau, terytorium zamorskim Portugalii”. Oddając paszport, urzędnik wyjaśnia Ikonowiczowi z melancholijnym uśmiechem: „Niech pan zachowa ten dokument na pamiątkę. To ostatnia wiza, jaką Portugalia wydała do Gwinei-Bissau. Od jutra będzie je wystawiał tymczasowy konsul tego kraju w Lizbonie”.
Kapuściński opisywał Carlottę, dziewczynę z oddziału, która osłaniała dziennikarzy podróżujących na front i tam zginęła. Ikonowicz opowiada o Mercedes, smukłej angolskiej Murzynce o wielkich, uwodzicielskich oczach. Studiowała filologię, pisała wiersze, pracowała jako sekretarka w pałacu w Luandzie, mieście gdzie trwały walki. Zawsze po dziesiątej, kiedy robiło się naprawdę niebezpiecznie, przychodził po nią narzeczony, biały Angolczyk, sierżant portugalskich komandosów. Ostatniego wieczoru miał jednak służbę.
Wtedy właśnie dziewczynę zatrzymał na ulicy patrol. Wszystkie strony konfliktu w Angolii były podobnie umundurowane. Trudno było rozpoznać z kim ma się do czynienia. Żołnierze zadali typowe pytanie: „Camarada? Irmaa? Towarzysz? Siostra?” Po tym rozpoznawało się zwolenników lewicowego frontu ludowego i tych, którzy opowiedzieli się za frontem narodowym. Dziewczyna postanowiła ich przechytrzyć i odpowiedziała: „Jestem córką ludu”. Rano znaleziono ja z kulą w czaszce. Siła prozy Kapuścińskiego i Ikonowicza bierze się również z tego, że autorzy ratują pamięć o ofiarach konfliktów, którymi media dawno przestały się zajmować.