Wychowywał się na granicy dwóch światów. Mieszkał w kamienicy przy ulicy Muranowskiej, pomiędzy dzisiejszym gmachem Intraco a stadionem Polonii. Właśnie tam inteligencki Żoliborz łączył się z dzielnicą żydowską. Tam też znajdował się jej najbiedniejszy fragment, zamieszkiwany przeważnie przez Żydów ortodoksyjnych.
– Pamiętam, jak chodziłem z bratem po zakupy. Szliśmy ulicą Dziką na plac Parysowski (nie zachował się po nim najmniejszy ślad, dziś w tym miejscu znajduje się hotel Maria i technikum samochodowe – przyp. T.Z.Z.). Stało tam pełno kramów z owocami, jarzynami, rybami, pieczywem, mięsem, nabiałem... Krążyliśmy po targu długo, by kupić jak najtaniej zlecone przez mamę, akuszerkę, produkty. Reszta stanowiła bowiem nasze kieszonkowe – opowiada Mieczysław Gajcy, o sześć lat młodszy brat Tadeusza. W 1937 roku rodzina przeprowadziła się na Bielany do skromnego domku z ogródkiem, który został doszczętnie spalony w czasie powstania warszawskiego. Wyraźną poprawę stopy życiowej zawdzięczali ojcu, który awansował w hierarchii kolejarskiej. Nie bez podstaw mawiano w tamtej epoce: kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej!
[srodtytul]Mól książkowy[/srodtytul]
Już jako nastolatek miał Gajcy łatwość pisania. Być może wpłynęły na to liczne lektury. Podczas gdy rówieśnicy kopali piłkę lub flirtowali z dziewczynami, on ślęczał nad książkami. I to bynajmniej nie młodzieżowymi. Wcześniej od innych przebrnął przez dzieła Conrada, Kafki, Hamsuna, Czechowa, Celine’a, Haszka, Dostojewskiego. To byli jego ulubieni autorzy.
Przede wszystkim jednak interesowała go poezja współczesna, tworzona przez żagarystów oraz Jerzego Lieberta, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Władysława Sebyłę, Wojciecha Bąka oraz Józefów: Czechowicza i Łobodowskiego. Czterech ostatnich poznał osobiście. Pokazał im swe poetyckie wprawki z prośbą o opinię. Łobodowski krzepił młodzieńca słowami: „Widać, że ma pan wrażliwą duszę i wyobraźnię nie lada. Te pana strofki chwytają za serce i dają do myślenia. Ale żeby nie było tak słodko, radzę popracować nad słowem. Oszlifować wersy, pobawić się rymami, pomyśleć nad oryginalnością metaforyki”. Sebyła też komplementował żółtodzioba: „Łaskawy Panie! Muszę przyznać, że przyjemnie mnie zaskoczyły pańskie wiersze. Emanuje z nich jakaś enigmatyczna siła...”. Bąk radził: „Poezja jak każde rzemiosło wymaga terminowania. Niechaj więc Pan dalej cyzeluje wyrazy, wytęża słuch i postrzega wszystko wokół szeroko otwartymi oczyma, a wtedy z pewnością będę mógł zrecenzować (jestem przekonany, że pochwalnie) pański debiutancki tomik”.