Bohaterem książki, która do sprzedaży trafi 8 czerwca, jest Jaśko, w podolskiej wsi Krużewniki – z racji pokraśniałych policzków – zwany Kohutem. Bezlitosny hardabas, czyli człowiek pamiętliwy i zawzięty, który w obronie swojej ziemi byłby skłonny wojować z samym Panem Bogiem. To właśnie Jaśko, trzymając w ręku obrzyna, wypowiedział nieśmiertelną myśl: „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie".
W „Każdy żyje jak umie" Andrzej Mularczyk opisuje historie, które zainspirowały go do stworzenia scenariusza słynnej komedii. Powieść mówi także o polskim losie, dziejowych burzach i tęsknocie za bezpowrotnie utraconym domem. To także rzecz o literaturze, która potrafi rzeczywistość przemienić w baśń.
Noe z Podola
– Pisarza kształtują geny pamięci przekazane przez najbliższych – powiedział „Rz" Andrzej Mularczyk. – Po raz pierwszy po rodzinne opowieści sięgałem za sprawą mego ojca podpułkownika Józefa Mularczyka, ostatniego dowódcy 2. Pułku Strzelców Konnych z Hrubieszowa, który podczas kampanii wrześniowej walczył pod Mokrą i Kamieńskiem. 25 lat po wojnie przyniosłem ojcu do szpitala książkę generała Juliusza Rómmla. Ojciec znalazł w niej informację o przyznaniu mu za pierwsze dni walk Krzyża Kawalerskiego Virtuti Militari. Dodatkowo otrzymał prawo do odznaczenia dziesięciu wybranych przez siebie żołnierzy. Rozłożył bezradnie ręce: „I co ja mam teraz zrobić? Jak odnaleźć strzelców, których bym wtedy wyróżnił?". W zastępstwie ojca ruszyłem w podróż po wschodnich rubieżach kraju, mobilizując weteranów z 1939 r. Najpierw zrobiłem z tego reportaż radiowy, później wydałem książkę „Co się komu śni" zawierającą reportaż „Dziesięć krzyży dla seledynowo-amarantowych". Tekst przeniesiono na ekran jako „Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni...". Po raz drugi do rodzinnych dziejów wróciłem dzięki stryjowi Janowi, który w powieści występuje jako Jaśko Kohut.
Pan Bóg płacze
Andrzej Mularczyk poznał go w 1945 r. na Ziemiach Odzyskanych, w Tymowej. Jan w ciągu swego życia napisał może jeden list, ale pisarzem był całą gębą, bo słowem potrafił namalować wielką epopeję o ludziach wygnanych z rodzinnego Podola. Był jak Noe, którego potop rzucił na obcą ziemię.
– Miałem wtedy zaledwie 15 lat, ale narracja stryja mnie oczarowała – wspomina Mularczyk. – Wyciągnąłem zeszyt i zacząłem notować, choć, rzecz jasna, nie wiedziałem, co z tego wyniknie.