Z każdych stu radzieckich żołnierzy, których posłano przeciw wojskom III Rzeszy, do domu wróciło trzech. W książce, którą właśnie wydała oficyna Rebis, Boris Gorbaczewski, uczestnik kampanii rżewskiej oraz walk na Białorusi i w Prusach, wyjaśnia, dlaczego cena zwycięstwa okazała się tak wysoka. W 2006 r. wspomnienia ukazały się w Rosji pod tytułem „Rżewska jatka", później, w poszerzonej wersji trafiły do księgarń w Stanach Zjednoczonych.
W szkole piechoty w Tiumeniu, do której autor trafił w grudniu 1941 r., poborowych uczono z przestarzałych regulaminów. Odnosiły się do doświadczeń z wojny domowej i nie zostały uaktualnione. Kursantom kładziono do głów, że oficer powinien znajdować się w pierwszej linii ataku. W efekcie wkrótce po rozpoczęciu natarcia żołnierze tracili dowódcę i na polu bitwy panował chaos. Gdy Gorbaczewski zgłosił się do biblioteki celem uzupełnienia lektur, okazało się, że podręczniki dotyczące strategii i historii wojskowości poszły do pieca w okresie wielkich czystek lat 30. Na opustoszałych regałach pojawił się za to „Krótki kurs historii WKP(b)". Ponieważ w drugiej połowie lat 30. na rozkaz Stalina aresztowano wszystkich oficerów, w ciągu jednej nocy dowódcy plutonów zostali dowódcami kompanii, a dowódcy kompanii objęli stanowiska wykładowców. „Z tamtego świata nikt jeszcze nie wrócił – wyjaśniła bibliotekarka. – Ani ludzie, ani książki. Teraz wszystko wiecie, kursancie".
Gorbaczewski pisze o „rewolucyjnym" pomyśle radzieckich generałów – rozpoznaniu bojem. W teorii miało przekonać wroga, że zaczyna się operacja na wielką skalę. Sowieci zakładali, że Niemcy otworzą ogień ze wszystkich pozycji i zdradzą stanowiska zwiadowi. Niemcy szybko przejrzeli tę taktykę i śmierć czerwonoarmistów okazywała się bezsensowna.
Autor został mianowany komsorgiem, czyli przywódcą pułkowej młodzieży, mimo że wcale się do tego nie palił. Gdy jednego z podkomendnych spytał, kiedy wypełni deklarację komsomolską, usłyszał w odpowiedzi: „Marzycie o tym, żeby dać mi legitymację? Mam przed sobą trzy godziny życia, tyle zostało do ataku. Więc lepiej poszukajcie sobie kogoś innego, towarzyszu lejtnancie".