Jedni utrzymują, że to barbarzyński sport polegający na katowaniu zwierząt ku uciesze wiwatującej tłuszczy. I przypominają słowa Dalajlamy XIV, który w liście do władz Katalonii nazwał walki byków okrutną praktyką. Inni powtarzają za Ernestem Hemingwayem, że w niedziele o piątej po południu widzowie przychodzą na Plaza de Toros nie po to, by oglądać widowisko sportowe, lecz by stać się świadkami tragedii, mieć poczucie życia i śmierci. Przytaczają słowa Federica Garcii Lorki, który uważał, że w rytuał korridy wpisane zostały największe triumfy herosów nad prymitywnymi monstrami.
Janusz Kasza, podróżnik, znawca historii Legii Cudzoziemskiej i tłumacz z francuskiego, nie ukrywa, że należy do grona aficionados (wielbicieli i znawców popularnego widowiska). Widział wiele walk organizowanych nie tylko w Hiszpanii, ale także na południu Francji i w Portugalii. We wspaniale ilustrowanej i wartko napisanej książce mówi o narodzinach pasji, wyjaśnia różnice między poszczególnymi rodzajami korrid (niektóre są bezkrwawe!) i kreśli portrety znanych matadorów.
Dziś najsłynniejszym jest José Tomás, który przed szarżą nie cofa się ani o pół kroku, a byka potrafi obrócić wokół siebie jednym ruchem nadgarstka. Jego twarz nie zdradza przy tym najmniejszych emocji. Za bilet na walkę El Fenómeno trzeba zapłacić nawet 1500 dolarów. Nic dziwnego: występuje rzadko, nie godzi się na transmisje korrid ze swoim udziałem. Podobną sławą cieszył się wcześniej tylko Dominguín, sławiony przez Hemingwaya w reportażu „Niebezpieczne lato", kochanek Avy Gardner i Rity Hayworth.