Tytuł opowiadania „Tamta Wilcza" sugeruje, że interesuje panią przeszłość Warszawy...
Monika Rakusa:
„Tamta Wilcza" jest opowiadaniem o wydarzeniach 1968 r. Napisane jest częściowo z perspektywy sześcioletniej dziewczynki. Ta perspektywa pozwoliła mi uczynić z ówczesnej nagonki na Żydów rzecz jeszcze bardziej absurdalną, niedorzeczną. Interesuje mnie przeszłość Warszawy, ale nie dlatego, żebym się jakoś szczególnie interesowała historią. Fascynują mnie ludzkie losy, ich tragizm – to, że byle chłystek od wielkiej polityki może pokrzyżować życie tysiącom ludzi. W notce o tym, czym jest dla mnie Warszawa, napisałam, że jest ona dla mnie miastem utraconym. Moje bohaterki tracą ją jak rzesze innych przed nimi. Do ul. Wilczej i centrum nie jestem jakoś szczególnie przywiązana. Nigdy tam nie mieszkałam. Dzieciństwo spędziłam we Wrocławiu. A i 1968 r. nie pamiętam. Akcja opowiadania dzieje się na Wilczej, bo to samo serce miasta. Wydarzenia 1968 r. miały oczywiście krajowy zasięg. Ale zaczyn, inspiracja wyszły z samego centrum.
Jest pani psychologiem społecznym. Jak pod tym kątem oceni pani przeciętnego warszawiaka?
Bo ja wiem, czy kategoria „warszawiak" jeszcze istnieje? To miasto wielkich migracji. Kiedy byłam mała, spotykałam jeszcze „prawdziwych" warszawiaków. Często wcale tu nie mieszkali. Wielu wśród nich jest dziwaków, oryginałów. Dawna Warszawa kojarzy mi się z osobliwościami.