Ostatecznie Niemcy sami sobie zgotowali ten los. Pamiętając o terrorystycznych bombardowaniach Warszawy, można się tylko uśmiechnąć, czytając o wściekłości Hitlera na „nocnych piratów" napadających z nieba.
Moorhouse przypomina, że stolica Niemiec miała przed wojną silne oblicze liberalno-lewicowe, więc właśnie w Berlinie było stosunkowo najwięcej grup opozycyjnych, których działalność zwykle się jednak źle kończyła. Także dzięki będącym istną plagą donosom na gestapo. Dobre pojęcie o lojalności i konformizmie berlińczyków wobec nazistowskich władz daje wynik przeprowadzonych po latach badań. 83 procent deklarowało, że nie czuło się zagrożonych możliwością aresztowania przez gestapo. Najwyraźniej nie mieli nic na sumieniu. Jak pisze Moorhouse, dla większości Niemców sprzeciw wobec hitleryzmu nigdy nie wykraczał poza zdziwienie wyrażone zmarszczeniem brwi. Jedynym jawnym masowym buntem w historii III Rzeszy było zgromadzenie się w 1943 roku kilkuset kobiet przed budynkiem na Rosenstrasse, w którym przetrzymywano ich zatrzymanych żydowskich mężów. Nie słuchały wezwania do rozejścia się, skandowały i krzyczały przez kilka dni, uzyskując uwolnienie więzionych.
Rozpoczęcie przez Niemcy wojny przyjęto bez entuzjazmu, z niepokojem, ale gdy w 1940 r. wojska niemieckie wróciły z Paryża, berlińczycy śmiali się i płakali z radości, okazując niekłamany entuzjazm. Potem nastroje były gorsze. Moorhouse przyjrzał się publikowanym w prasie nekrologom poległych żołnierzy. W 1940 roku Führer pojawia się w 83 proc. nekrologów, w 1944 tylko w 16 proc. Wtedy władze nakazały obowiązkowo używać formuły „za Wodza, Naród i Ojczyznę". Ale gdy poparcie polityczne się kurczyło, trwała lojalność oparta na gloryfikowaniu sukcesów i solidarności z walczącymi.
Wojenne kłopoty berlińczycy rekompensowali sobie, otrzymując paczki od swoich krewnych – żołnierzy z okupowanej Europy. Te ze Wschodu pochodziły najczęściej z rabunku. A gdy większość berlińskich Żydów opuściła miasto w transportach śmierci, mienie po nich, przejęte przez państwo, służyło do zrekompensowania berlińczykom szkód, jakie ponieśli podczas bombardowań.
Moorhouse opisuje los garści pozostałych w Berlinie Żydów. Warte zauważenia jest to, że w Niemczech pomaganie Żydom nie było automatycznie przestępstwem, w przeciwieństwie do okupowanych ziem polskich, gdzie groziła za to kara śmierci. Raczej tylko w przypadku recydywy lub szczególnie obciążających okoliczności można było trafić do obozu koncentracyjnego. Jak uważa Moorhouse, zarówno pomaganie Żydom, jak i radość z ich przepędzenia z Berlina były postawami marginalnymi. Dominowała całkowita obojętność.