Jerzy Pilch napisał, że Ryszard Kapuściński poznał wszystkie klimaty, a umarł w wyjątkowo ciepłą zimę, w przededniu nadejścia pierwszych długo oczekiwanych mrozów. Widział wszystkie krajobrazy, a ostatni widok, który był mu dany, to ten z okien szpitala na Banacha. "Jakie są w tym metafory – nie wiem. On pewnie by wiedział". A Andrzej Stasiuk zauważył, że nie dopadło go zmęczenie i nuda, które nieuchronnie przychodzą z wiekiem. To prawda. Pan Ryszard – wycieńczony tropikalnymi chorobami i przebytym kilka lat wcześniej zawałem serca – do końca pozostał młody duchem. Nie wygasła w nim ciekawość świata i ludzi, wciąż planował nowe podróże, myślał o kolejnych książkach.
W artykułach, które trafiły na pierwsze strony gazet, nazywano go "cesarzem reportażu", "mistrzem", "tłumaczem kultur". Czy dziś moglibyśmy powiedzieć coś więcej? Czy jesteśmy bliżej prawdy o jednym z najwspanialszych polskich i europejskich pisarzy XX wieku?
Iskierka dobra
Od opisu uśmiechu pana Ryszarda zaczyna się "Kapuściński non-fiction", kontrowersyjna biografia Artura Domosławskiego opublikowana w 2010 r. W moim przekonaniu autor potraktował swego bohatera z podejrzliwością. Twierdzi, że jego uśmiech był maską, która z czasem stała się naturą. Czy na pewno?
W doskonałej książce "Pisanie" (Czytelnik, Warszawa 2012), wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Marka Millera, Kapuściński wspomina o "pisarzach romantycznych". Poproszony, by wyjaśnił, co ma na myśli, odparł: "Romantyczny to taki pisarz, który odnosi się do rzeczywistości, do ludzi, do bohaterów bardzo ciepło, z wielką nadzieją, z dobrocią, z takim przekonaniem, że w ludziach tkwią jakieś wspaniałe możliwości, ogromne potencje, że można wykrzesać coś dobrego z każdego człowieka. Ma wizję świata, który może się kiedyś stać lepszym światem". Takimi pisarzami byli w jego mniemaniu Hemingway, Márquez i Saint-Exupéry. Takim pisarzem był także on.