Zwykle istotnym rekwizytem była tu jakaś księga przechowująca prawdę – przez jednych zawzięcie ścigana, palona, a także wyszydzana, przez innych pieczołowicie chroniona. Choć groziły za to różnego rodzaju kary. W jednej z najgłośniejszych powieści Janusza A. Zajdla „Limes Inferior”, gdzie społeczna pozycja zależy od stwierdzonej specjalnym egzaminem klasy intelektu, ludziom rozgadującym niepotrzebną prawdę władza po prostu ją obniża – kto by tam słuchał rewelacji niedouczonego „szóstaka”? Zupełnie jak pani minister Kudrycka zabierająca historykowi za nieprawomyślne poglądy tytuł naukowy (ciekawe, swoją drogą, jak już zabierze, to może podaruje go panu Kwaśniewskiemu, bo jeśli dobrze pamiętam, nie ma on takowego w kolekcji). A jestem pewien, że pani minister Zajdla nie czytała.
Mówiło się o tej fantastyce „orwellowska”, i w tamtych czasach rzeczywiście właśnie Orwell narzucał się jako patron jej demaskacji. Ale nie mniej zaczerpnęła z wizji oszalałego konsumpcjonizmu w „Nowym wspaniałym świecie” Huxleya. I trochę z pisarza, który zawsze był moim ulubionym, choć dopiero po latach zacząłem tak naprawdę rozumieć jego przesłanie. Powieść „451° Fahrenheita” Raya Bradbury’ego u nas jest mało znana, w USA o jej popularności najlepiej świadczy fakt, że szukając zrozumiałego symbolu demaskacji państwowego kłamstwa, ukradł jej tytuł reżyser propagandowego filmu o Bushu.
Owoż w powieści tej świat, w którym pali się książki wraz z ich właścicielami, w którym panuje terror telewizyjnej głupoty i tyrania bezmyślności, jest światem demokratycznym. Prawda jest prześladowana nie na rozkaz tyrana, ale z woli większości, w imię świętego spokoju i – pół wieku temu nie istniało to pojęcie, ale istniało przeczucie –„politycznej poprawności”.
Nie pozwól, żeby ludzie byli nieszczęśliwi z powodu polityki, nie pokazuj im dwóch stron zagadnienia; pokaż im tylko jedną. Jeśli rząd jest nieudolny i zdziera bandyckie podatki, lepiej, żeby o tym nie wiedzieli, niż mają się denerwować: te słowa powieściowego kapitana Beatty’ego znacznie lepiej by pasowały na motto współczesnych polskich gazet niż jakieś nijak się do ich tonu mające „nam nie jest wszystko jedno”.
Dwadzieścia lat temu nigdy bym nie przypuszczał, że w wolnej Polsce jeszcze się ziszczą przepowiednie literatury, którą się zaczytywałem i którą pisałem. Nie te dotyczące technologii, o to mniejsza, ale te właśnie dotyczące powszechnego zakłamania, pielęgnowania historycznych fałszów i seansów nienawiści urządzanych za napisanie książki, za weryfikowanie mitów, za samo zadawanie pytań.
Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus