Reklama

Z raju po kule

Reporter wojenny to jednak przyjemny zawód. „Kiedy 19 marca 2011 r. siły NATO zaatakowały wojska pułkownika Kaddafiego, akurat karmiłem orangutany w dżungli" – pisze na jednej z pierwszych stron swojej książki Andrzej Meller.

Publikacja: 20.06.2012 10:50

Z raju po kule

Foto: ROL

Andrzej Meller


"Zenga, Zenga, czyli jak szczury zjadły króla Afryki"


Reklama
Reklama

The Facto

Później dodaje jeszcze coś o całodziennym nurkowaniu w krystalicznie czystej wodzie wśród indonezyjskich raf. Rozmarzyłem się. Bo jeśli o mnie chodzi, kiedy siły NATO zaatakowały Kaddafiego, siedziałem w redakcji, gapiłem się tępo w deszcz za oknem i dobiegał mnie głos z megafonu: „Do końca wydania zostało pół godziny. Proszę natychmiast przyspieszyć pracę".

Niewiele myśląc, pobiegłem do naczelnego, żeby wysłał mnie gdziekolwiek. Choćby do Somalii. Zrobię cykl reportaży, wydam potem książkę i będę żył sobie z tego na jednej z indonezyjskich wysepek. Nie dał się przekonać. Jak niepyszny wróciłem do rzeczywistości i zacząłem dalej czytać Mellera.

Na szczęście on także szybko wrócił do rzeczywistości. Nie minęły dwa miesiące i reporter porzucił rajskie rozkosze raf koralowych i udał się do Libii, przez którą przewalała się rewolucja, a reżim Kaddafiego co prawda drżał już, ale wciąż był daleki od zawalenia. Meller krąży w pobliżu linii frontu, obserwuje ostrzał, rozmawia z powstańcami, odwiedza szpitale – robi dokładnie to, co powinien robić w tej sytuacji zawodowy reporter. A jest – trzeba przyznać – reporterską maszyną. Wszystko musi zobaczyć, wszystkiego powąchać, posmakować i zdać relację. Bez głębszych przemyśleń, snucia prognoz i odwołań do historii – jak choćby u Haszczyńskiego czy Zawadzkiego. Jego reportaże dzieją się tu i teraz, to nie wysmakowana w stylu literatura, ale coś w rodzaju szorstkiego dokumentu sensacyjnego.

Co Meller zobaczył w Libii? Niby to, co wszyscy w telewizji – walki na ulicach, zburzone miasta, mnóstwo kalek i trupów, w tym ten najważniejszy, Kaddafiego. Ale widział to jednak od wewnątrz. Widział ludzi tak religijnych, że nie opłakiwali nawet straty synów, bo przecież są już w niebie. Widział małą dziewczynkę, której wybuch rakiety urwał nogę, a już kilka dni później ze śmiechem bawiła się lalkami, zdając się nie dostrzegać ubytku. Widział wreszcie ludzi, którzy otrząsnęli się z marazmu, w jaki wpędził ich reżim dyktatora i z dnia na dzień zamienili się w kipiący żywioł, który prędzej da się zniszczyć, niż oddać odzyskaną wolność. Ale bez patosu! Ten żywioł składa się ze zwyczajnych, pogodnych ludzi, dla których ta wolność stała się po prostu nagle czymś oczywistym.

„Proszę natychmiast przyspieszyć pracę!" – tubalny głos tradycyjnie ściągnął mnie na ziemię. Kiedy już na niej stanąłem, znów pomyślałem, że reporter wojenny to przyjemny zawód. Nie dość, że naoglądał się okropnych, ale też pięknych rzeczy, to jeszcze wydał dobrą książkę i pewnie znowu karmi sobie leniwie orangutany w jakimś egzotycznym raju.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Literatura
Jedyna taka trylogia o Polsce XX w.
Literatura
Kalka z języka niemieckiego w komiksie o Kaczorze Donaldzie zirytowała polskich fanów
Literatura
Neapol widziany od kulis: nie tylko Ferrante, Saviano i Maradona
Literatura
Wybitna poetka Urszula Kozioł nie żyje. Napisała: „przemija życie jak noc: w okamgnieniu.”
Literatura
Dług za buty do koszykówki. O latach 90. i transformacji bez nostalgii
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama