
Andrzej Meller
"Zenga, Zenga, czyli jak szczury zjadły króla Afryki"
Aktualizacja: 20.06.2012 10:50 Publikacja: 20.06.2012 10:50
Foto: ROL
The Facto
Później dodaje jeszcze coś o całodziennym nurkowaniu w krystalicznie czystej wodzie wśród indonezyjskich raf. Rozmarzyłem się. Bo jeśli o mnie chodzi, kiedy siły NATO zaatakowały Kaddafiego, siedziałem w redakcji, gapiłem się tępo w deszcz za oknem i dobiegał mnie głos z megafonu: „Do końca wydania zostało pół godziny. Proszę natychmiast przyspieszyć pracę".
Niewiele myśląc, pobiegłem do naczelnego, żeby wysłał mnie gdziekolwiek. Choćby do Somalii. Zrobię cykl reportaży, wydam potem książkę i będę żył sobie z tego na jednej z indonezyjskich wysepek. Nie dał się przekonać. Jak niepyszny wróciłem do rzeczywistości i zacząłem dalej czytać Mellera.
Na szczęście on także szybko wrócił do rzeczywistości. Nie minęły dwa miesiące i reporter porzucił rajskie rozkosze raf koralowych i udał się do Libii, przez którą przewalała się rewolucja, a reżim Kaddafiego co prawda drżał już, ale wciąż był daleki od zawalenia. Meller krąży w pobliżu linii frontu, obserwuje ostrzał, rozmawia z powstańcami, odwiedza szpitale – robi dokładnie to, co powinien robić w tej sytuacji zawodowy reporter. A jest – trzeba przyznać – reporterską maszyną. Wszystko musi zobaczyć, wszystkiego powąchać, posmakować i zdać relację. Bez głębszych przemyśleń, snucia prognoz i odwołań do historii – jak choćby u Haszczyńskiego czy Zawadzkiego. Jego reportaże dzieją się tu i teraz, to nie wysmakowana w stylu literatura, ale coś w rodzaju szorstkiego dokumentu sensacyjnego.
Co Meller zobaczył w Libii? Niby to, co wszyscy w telewizji – walki na ulicach, zburzone miasta, mnóstwo kalek i trupów, w tym ten najważniejszy, Kaddafiego. Ale widział to jednak od wewnątrz. Widział ludzi tak religijnych, że nie opłakiwali nawet straty synów, bo przecież są już w niebie. Widział małą dziewczynkę, której wybuch rakiety urwał nogę, a już kilka dni później ze śmiechem bawiła się lalkami, zdając się nie dostrzegać ubytku. Widział wreszcie ludzi, którzy otrząsnęli się z marazmu, w jaki wpędził ich reżim dyktatora i z dnia na dzień zamienili się w kipiący żywioł, który prędzej da się zniszczyć, niż oddać odzyskaną wolność. Ale bez patosu! Ten żywioł składa się ze zwyczajnych, pogodnych ludzi, dla których ta wolność stała się po prostu nagle czymś oczywistym.
„Proszę natychmiast przyspieszyć pracę!" – tubalny głos tradycyjnie ściągnął mnie na ziemię. Kiedy już na niej stanąłem, znów pomyślałem, że reporter wojenny to przyjemny zawód. Nie dość, że naoglądał się okropnych, ale też pięknych rzeczy, to jeszcze wydał dobrą książkę i pewnie znowu karmi sobie leniwie orangutany w jakimś egzotycznym raju.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Uważam Rze
„Bałtyk. Podróż literacka” Tora Eysteina Øveråsa eksponuje dzieła i historie związane z basenem Morza Bałtyckiego.
Odpowiedzialny biznes przechodzi kolejną ewolucję związaną z nowymi wymaganiami regulacyjnymi. Tym razem celem jest strategiczna transformacja pozwalająca na skuteczną ochronę środowiska i praw człowieka. Jak odpowiedzieć na te wyzwania?
W podcaście „Rzecz o książkach” rozmawiamy o książce „Bałtyk. Podróż literacka” Tora Eysteina Øveråsa z jej lite...
Muzea PRL – a jest ich co najmniej kilka – cieszą się sporym powodzeniem, a zwiedzający z zainteresowaniem ogląd...
Karkonosze, szkoła mundurowa, seria tajemniczych zgonów i młoda policjantka Lena Silewicz działająca pod przykry...
W nowym odcinku Rzeczy o Książkach autor „Dygotu”, „Horyzontu” i „Święta ognia” opowiada o powieści, którą właśn...
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas