Tandeta, która zmieniła nasze życie

Ma być lekko, łatwo i przyjemnie. Bez moralizatorstwa, prostym językiem i koniecznie z happy endem. Od Karola Maya po harlequiny. Oto literackie szmiry, które zmieniły nasze życie

Publikacja: 25.12.2012 22:06

Wydawnictwo Harlequin

Wydawnictwo Harlequin

Foto: harlequin

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Gdyby nas na ulicy zagadnął ankieter: jaka książka zmieniła nasze życie, pewnie wymienilibyśmy kogoś wybitnego. Żeromskiego, Prusa? Żeby lepiej wypaść. Ale przed sobą możemy się przyznać – najchętniej czytujemy kicz. Bo żaden przypadek, że stutysięczne nakłady tandety literackiej znikają z księgarń i jeszcze miewają dodruki. Ale nie my pierwsi, nie ostatni. Bo przypomnijmy sobie.

Błyskotliwa reklama milicji

Buszuję w szpargałach w antykwariacie przy rynku w Jeleniej Górze i trafiam na błękitny zeszyt z serii „Ewa wzywa 07...", którego absolutnie nie powinno tu być. „Dzień słodkiej śmierci" Janusza Głowackiego – toż legenda od lat głosi, że został on zaczytany do technicznej śmierci. A tu, proszę, tyle że za 7 zł, gdy książczyny trzy razy grubsze biegają tu po złotówkę, najwyżej dwie.

Tak, powieści w odcinkach są nie do zdarcia! A władza ludowa wiedziała to z punktu. Ledwo minął rok od końca wojny, ledwo rozpuszczono pisarzy w teren, by prokurowali te wszystkie „Traktory zdobędą wiosnę", a już na rynek rzucono serię „Co tydzień powieść". Sto tysięcy nakładu wsiąkało jak w piach i jeszcze były awantury. Że kolporterzy, swołocze, chcąc dorobić, zawyżali cenę – z 10 do 26 zł. Mało tego – przechwytywali egzemplarze wybrakowane, które miały iść na przemiał, i puszczali je na bazary. Kto za tym stał? Nie zgadną państwo! Julian Stryjkowski, który bardzo chciał pisać, ale nie bardzo miał o czym. Więc na razie nadzoruje te zeszyty, ale niebawem ktoś mu poradzi: Julian, hitlerowcy wytłukli wszystkich Żydów. A ty ich pamiętasz, więc siądź, przypomnij ich sobie i rób literaturę. Ten Stryjkowski jak usiadł, tak siedział i pisał do 91. roku życia. Mawiano, że miał szczególnego pecha jak na wiek XX: zdarzyło mu się być Żydem, komunistą i gejem w jednej osobie. Ale on to wszystko umiał przerobić na literaturę. A seria powieści zeszytowych? Zostawił ją i zdechła sama z siebie. Bo towarzysze przekombinowali. Zamiast dawać kawałki takiego przedwojennego fachury sensacyjnego jak Tadeusz Kostecki (choć podpisywał się W.T. Christine, żeby podkręcić czytelnika) czy młodego Lema, zaczęli drukować pisarzy radzieckich.

A ich dzieła nie nadawały się nawet do kręcenia machorki.

Padła seria, ale nie padła idea. Bo krótko po marcu 1968 r. na naradzie w komendzie stołecznej podniesiono, że praca milicji – co godne najwyższego ubolewania – nie jest dostatecznie doceniania przez masy. Z tym że jak się tę robotę operacyjną przystępnie i z wdziękiem opisze w jednym czy drugim zeszycie, to podniesie się uznanie. Różnych adwokatów, byłych aktywistów resortu i szemranych literatów kręciło się po Warszawie trochę i im milicja dawała zarobić – przez równe 20 lat. Ukazało się 146 zeszytów, a wytyczne były takie, by nie rzucać więcej niż dwa–trzy egzemplarze na kiosk Ruchu. Żeby obdzielać społeczeństwo po równo. Zeszyty sprzedawały się do zera.

Kartkuję pożółkłe stronice i nie wiem, płakać czy się śmiać. Bo Boże Narodzenie nie nazywa się tu Bożym Narodzeniem – to „święta grudniowe". I w te święta nasi mordercy zamyślili ukryć trupa – w tym celu utopili go w stawie, gdzie PGR hodował karpie. Nie pomyśleli, że co jak co, ale to właśnie stawy z karpiami opróżnia się przed  świętami w pierwszej kolejności. No, i ta stylistyka. Gospodyni nie jest tu gospodynią (to by było za proste), lecz „forpoczta gospodarskiego zaplecza". A milicjant nie idzie, jak człowiek, spać, tylko „udaje się w objęcia Morfeusza". Po czym poznajemy, że na klatkę schodową wyszedł dozorca? Zawsze po tym samym: „W powietrzu rozeszła się silna woń piwa zmieszanego z wódką". Ale z czasem różne poruczniki musiały przejść weryfikację, trochę ich z resortu ubyło i już nie było kogo tymi zeszytami reklamować. Seria zdechła. Komu to przeszkadzało?

Erotyka za pięć złotych

Książeczka miała format idealnie dopasowany do tylnej kieszeni dżinsów i ukazała się u nas o 30 lat za późno. Bo w Paryżu zeszła z na wpół tylko legalnej prasy drukarskiej w 1959 r. Nazywała się „Emmanuelle" i napisała ją też Emmanuelle (Arsan), sugerując, że to, co opisane, było także przeżyte. Łykaliśmy to (podobnie jak ramotkę „Pamiętniki Fanny Hill" i podobne) po prostu z głodu. U nas jak kawałek erotyczny napisał Zbigniew Nienacki („Raz w roku w Skiroławkach", 1983), to żeby przeczytać coś o d... Maryni, trzeba było się przedrzeć przez 300 stron. A tu wszystko na dłoni. Oto Bangkok, sfery dyplomatyczne i francuskie małżeństwo, które ma otwarty stosunek do seksu. Z czego korzysta rzeczona Emmanuelle i zadaje się na przemian z paniami i panami, często na oczach małżonka, który jej kibicuje. Jak by tego było mało, bohaterka (tak, to właściwe słowo) dobiera sobie duchowego przewodnika, pederastę imieniem Mario. Ten włóczy ją po szemranej okolicy i przekonuje, że oddawanie się Azjatom w bramie to szczyt wyrafinowania.

Dziełko szybko przeszło z papieru na ekran (1973) i aktorka Silvia Kristel do dziś (właśnie skończyła 60 lat) bywa zapraszana przez najrozmaitsze telewizje, by pokazać widzom, jak też się trzyma ta kultowa naguska. I nie – przykładowo – „bondy", lecz „Emmanuelle" była na szczytach kinowych list przebojów we Francji przez całe lata 70. W muzułmańskiej Turcji zresztą też. A pewne kino przy Camps-Elysees puszczało tylko ten jeden film przez kilka lat z rzędu – od rana do późnej nocy każdego dnia. Dokrętek do tego pierwszego filmu było co niemiara i nawet Polska ma tu swoje zasługi, bo „piątkę" nakręcił (oczywiście we Francji) rodak Walerian Borowczyk. Ach, jak oni się tam pięknie kochają w secesyjnym wagonie sypialnym, a w finale tryska szampan. Żeby było i na temat, i stylowo. „Emmanuelle" podobała się tak straceńczo, ponieważ była nienachalna. Erotyka jest tu wysmakowana: co ma być odkryte, jest odkryte, co ma być zakryte, takim pozostaje. Nie jak w przypadku amerykańskiego rówieśnika, filmu „Głębokie gardło" (1972), pierwszego pornusa wprowadzonego do amerykańskich kin. Gdzie Linda Lovelace wznosiła się na wyżyny sztuki oralnej. A co drugi chłopak ciągnął dziewczynę do kina tekstem: zobacz, do czego jest zdolna kobieta, kiedy kocha naprawdę. Samej Lindzie reżyser kazał się rozbierać w miejscach publicznych (brawa! brawa!) i ona nawet te ciuszki zrzucała, ale po latach się nawróciła, stała się bardzo pobożna.  I przeciw niczemu z taką pasją nie występowała, jak przeciw pornografii. Bywa.

Dziki Zachód z czytelni publicznej

Czy któremuś nastolatkowi przeszkadzało, że Winnetou mówił z ekranu po niemiecku, a film, zamiast prerii Arizony, pokazywał parki narodowe byłej Jugosławii? A czy komuś przeszkadzało, że Karol May (dla porządku: 1842–1912) nigdy nie był na Dzikim Zachodzie? Grunt, że się te jego historie łykało bez oporów.

Dzisiaj jest trochę inaczej.

O przygodach Winnetou już się czytać nie chce, za to chętnie by się przeczytało powieść z życia samego Maya. Tu na pewno jest więcej awantur. Mały Karol – z niedożywienia – był do piątego roku życia całkiem ślepy. Cóż, jego tatuś próbował zarabiać na życie hodowlą gołębi...  A kiedy było już całkiem źle, rodzice szyli rękawiczki dla nieboszczyków. Karolowi zapewnili jednak wykształcenie pedagogiczne. Co jednak z tego, skoro z pierwszej posady posunięto go już po 14 dniach, ponieważ dobierał się do żony gospodarza, który wynajął mu stancję. A potem było już górki. May udawał a to okulistę, a to przepisywacza nut. Generalnie brał zaliczkę i znikał. Najbardziej pomysłowo zadziałał, gdy przebrał się za policjanta i żądał od sklepikarzy wydania z kasy pieniędzy – rzekomo sfałszowanych. Pomysłowość jednak nie uchroniła go od kolejnych odsiadek. Podczas jednej z nich dostał posadę więziennego bibliotekarza i – poczytawszy nieco – zdecydował, że dalej będzie ludziom wciskał kit, ale tym razem już całkiem legalnie. Pisząc książki. Najlepiej płaciły gazety za powieści w odcinkach, więc May tłukł tych historii jak diabeł gwoździ. O Kurdystanie czy Afryce pisał tak sugestywnie, iż wydawcy trwali w przekonaniu, że widział to wszystko na własne oczy. A on zaledwie oglądał w publicznych czytelniach ryciny podróżnicze. I tak krok po kroku napisał przeszło 70 powieści, a skrupulanci obliczyli, że to co najmniej 42 324 strony. Ściągał z innych, a czasem z samego siebie – taki „Old Surehand" to kompilacja wcześniejszych pomysłów. A do tego stopnia bywał bezczelny, że gdy jego powieść wydano w tej samej serii, co utwór Jacka Londona, to oburzył się, bo on nie będzie promował swoim nazwiskiem mniej zdolnych kolegów. I uprawiał autopromocję. Co bardziej znaczącym czytelnikom rozdawał kosmyki włosów pochodzące rzekomo z indiańskich skalpów – a w rzeczywistości obcięte z końskiej grzywy. Siebie samego uważał za jednostkę wybitną, co najmniej taką jak jego bohater Old Shatterhand. I ta „nadludzkość" spodobała się szczególnie pewnie najbardziej znanemu fanowi Karola Maya. Ten wielbiciel nazywał się Adolf Hitler.

Powieść jak chusteczka

Do roku 1991 Polka miała w torebce puder i szminkę, ale od tej daty nosiła tam także tomik „Harlequina". Format (tzw. szesnastka) pasował do każdej torebki, a że książeczkę drukowano na papierze gazetowym, nie żal było wyrzucić ją po lekturze, jak zużytą chusteczkę higieniczną. Samo wydawnictwo swej produkcji nie archiwizowało – co się nie sprzedało od razu, szło na przemiał. I tak w stu krajach, w 25 językach.

Napisać harlequina nie jest tak znowu trudno, bo wydawnictwo stosuje parametry. Jako autorka na okładce musi figurować kobieta, także wówczas, jeżeli historię spisał facet. Pod tytułem obowiązkowo on i ona w kolorach takich, że dają po oczach. Na najdalej 160 stronicach muszą być co najmniej trzy miłosne przypływy i odpływy (schodzą się, rozchodzą itd.). Z tym że w rozdziale pierwszym ona jest niezależną singielką i jest jej z tym dobrze. Ale już w drugim rozdziale powinno jej być z tym niedobrze. Zwłaszcza że pojawia się on: przystojny, wysportowany i na stanowisku. Koniecznie z szeroką, owłosioną klatą. Brzuszek – regularny kaloryfer.  Od „pierwszego wejrzenia" wiadomo, że tu coś zaiskrzy, mimo że zawistni ludzie knują, a i kochankowie lubią się pokłócić. Para idealna to pielęgniarka i inżynier. Ona opiera i żywi, on wymienia przepalone korki i konserwuje samochód. Obowiązuje ponadto szacunek dla starszych (zwłaszcza rodziców), instytucji życia publicznego i poszanowanie kapitalistycznego ładu gospodarczego. Zbliżenia fizyczne, owszem, ale to pełne dopiero po ślubie. Kochać się, jak najbardziej, należy, ale o antykoncepcji mowy być nie może. Aborcja – wykluczone! W planach koniecznie gromadka dzieci. I komuż to się tak podoba owa wizja? Uczeni zbadali i już wiadomo. To głównie panie z małych miast, rzadziej „rolniczki", jak je nazywają ankieterzy. A jeszcze rzadziej inteligencja. Panie, które tych powieści czytają najwięcej, deklarują, że przed harlequinami w ogóle niczego nie czytały. No, może „Super Express", który w tym samym czasie szturmem zdobył polski rynek, a chlubił się tym, że używa nie więcej niż 1200 słów. Wydawnictwo to docenia i mobilizuje panie do przysyłania listów, wypełniania ankiet, wpłaty na chore dzieci. Słowem tworzy „wielką harlequinową rodzinę". I najważniejsze. Panie podają, że czytają te wzniosłe powieści z happy endem, bo im samym w życiu jakoś nic nie wychodzi.

A tak – można się choć przez dwa wieczory (jeden tomik) nasładzać cudzym szczęściem. Na ogół to wystarcza.

Grudzień 2012

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Gdyby nas na ulicy zagadnął ankieter: jaka książka zmieniła nasze życie, pewnie wymienilibyśmy kogoś wybitnego. Żeromskiego, Prusa? Żeby lepiej wypaść. Ale przed sobą możemy się przyznać – najchętniej czytujemy kicz. Bo żaden przypadek, że stutysięczne nakłady tandety literackiej znikają z księgarń i jeszcze miewają dodruki. Ale nie my pierwsi, nie ostatni. Bo przypomnijmy sobie.

Pozostało 97% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski