Koktajl Sorokina

Ten pisarz jest jak kałasznikow – nigdy nie zawodzi.

Publikacja: 10.05.2013 20:00

Władimir Sorokin

Władimir Sorokin

Foto: Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0

Red

Fabułę jego najnowszej powieści „Zamieć" można streścić w trzech zdaniach. Lekarz o buninowskim nazwisku Płaton Iljicz Garin jedzie ze szczepionkami do wsi, w której wybuchła epidemia. Jedzie dzień, drugi, trzeci i dojechać nie może: a to płozę u sań złamie, a to z traktu zboczy, to znów wychędoży piękną młynarzową. A wokół szaleje tytułowa zamieć.

Podobnie jak w poprzedniej powieści Sorokina „Dzień oprycznika", akcja książki rozgrywa się w niezbyt odległej przyszłości, zapewne w drugiej połowie obecnego stulecia. Mimo to zarówno realia społeczne, jak i stylizowany na archaiczną ruszczyznę język bohaterów (brawa za znakomity przekład!) przywodzą na myśl dziewiętnastowieczną prowincjonalną Rosję. A może wręcz odwieczną i niezmienną Ruś, zasypaną pod zwałami nigdy nietającego śniegu. Taką, do której nowożytna cywilizacja dociera jedynie pod postacią najnowszych technologicznych gadżetów: samowaru (wiek XIX), telefonu (wiek XX) czy samopędu (wiek XXI).

Garin porusza się takim właśnie samopędem, rodzajem sań, zaprzężonym w 50 bardzo małych koników. Jak wyjaśnia woźnica Kuźma, zwany Chrząkałą, koniki wielkości kuropatw są nieporównanie tańsze w utrzymaniu niż tradycyjne konie, jako że można je karmić koniczyną. Stąd też ich popularność na ubogiej rosyjskiej prowincji, gdzie u schyłku XXI wieku, tak jak przed dwustu laty, wszystko trzeba zrobić niemalże gołymi rękami.

Złota proporcja

Rosja przyszłości według Sorokina to bowiem kraj totalnej dezindustrializacji – i zaawansowanej biotechnologii. Wobec wyczerpania wszelkich surowców naturalnych jedynym odnawialnym źródłem energii okazują się organizmy żywe, ludzie i zwierzęta. Biomasa jest także podstawowym tworzywem i narzędziem. Np. kilkupiętrowe domy buduje się nie za pomocą dźwigów, lecz wyhodowanych w tym celu w laboratoriach monstrualnej wielkości koni pociągowych. Takie konie ciągną również sanie-pociągi, złożone z kilku wagonów: pasażerskich i towarowych. Wyrębem lasów zajmują się natomiast mężczyźni wielkości trzypiętrowych domów. Są też oczywiście ludzie (i konie) o tradycyjnych wymiarach, tacy jak Garin, jego woźnica oraz młynarzowa, która udziela im gościny (aczkolwiek jej małżonek jest liliputem wielkości flaszki wódki).

Nietrudno się domyślić, że wobec takiej rozpiętości ludzkich gabarytów blakną różnice rasowe. Rosjanie, Kazachowie i Chińczycy (tej samej wielkości) zgodnie koegzystują w państwie rządzonym przez najjaśniejszego monarchę. Na marginesie patriarchalnej społeczności egzystują jedynie tajemniczy witaminderzy tworzący zamknięty krąg producentów, handlarzy i konsumentów tzw. produktów pozwalających eksplorować odmienne stany świadomości.

Skąd się wzięli giganci i lilipuci? I dlaczego zmarli powstają z wiecznej zmarzliny i gryzą Bogu ducha winnych wieśniaków, zarażając ich tajemniczą chorobą czarnuchą? Tego się nie dowiemy, ale domyślamy się, że geneza biopolitycznego ustroju tej staro-nowej Rusi sięga „największej katastrofy geopolitycznej XX wieku" (według znanego określenia Władimira Władimirowicza Putina), czyli rozpadu ZSRR.

Władimir Sorokin, z wykształcenia specjalista od wydobycia ropy i gazu, z powołania prozaik, malarz i ilustrator książek, debiutował – aż trudno w to uwierzyć – niemal pół wieku temu, w 1972 roku. Związek Radziecki był wtedy u szczytu potęgi. Rosjanie latali w kosmos częściej niż wszyscy pozostali mieszkańcy globu ziemskiego razem wzięci. Nielicznych dysydentów zamykano w szpitalach psychiatrycznych, czyli tzw. psychuszkach, gdyż w państwie realnego socjalizmu tylko osoby chore umysłowo mogły występować przeciwko ustrojowi. A dziś? Dawni zdobywcy kosmosu drążą już tylko wieczną zmarzlinę w poszukiwaniu resztek ropy i gazu. Jak tak dalej pójdzie, zostanie im biomasa i konie z probówki.

Czarna fantasmagoria

Mówiąc zaś bardziej serio, najnowsza powieść Sorokina, podobnie jak cała jego twórczość, to czysta fantasmagoria. Tyle ma wspólnego ze współczesną Rosją, co „Muppet Show" z krytyką thatcherowskiej Anglii. Autor „Dnia oprycznika" zyskał światowy rozgłos po tym, gdy w jednej ze swych powieści ukazał kopulujących ze sobą Stalina i Chruszczowa. Oto przywilej bycia rosyjskim pisarzem; gdyby chodziło o przywódców PRL, psa z kulawą nogą by to nie obeszło. Ale wyobrażać sobie, że Władimir Sorokin nie ma nic lepszego do roboty, niż biadać nad losami swojego kraju, byłoby zwykłą naiwnością.

Autor „Zamieci" konsekwentnie ewokuje swoje powieściowe światy z prefabrykatów. Tym razem sięgnął po ekscentryczną mieszankę wzorów rodzimej prozy realistycznej, futurystycznych gadżetów z arsenału literatury SF, scenek rodzajowych przywodzących na myśl sybirackie opowiadania Wasilija Szukszyna oraz ... klasyki niemieckiej poezji romantycznej. Jakkolwiek bowiem pradziadek bohatera książki „często wspominał daleką epokę stalinowską, czasy Czerwonej Smuty", to w rzeczywistości fabuła tej, wydawałoby się, z gruntu rosyjskiej opowieści jest pastiszem klasycznego cyklu pieśni Franza Schuberta „Piękna młynarka" do słów Wilhelma Müllera.

Sorokin przenosi dramat zakochanego, romantycznego wędrowca w realia zaśnieżonej, postindustrialnej Rosji. Naznaczona przeczuciem samobójczej śmierci wędrówka młodego mężczyzny w landszaftowej scenerii germańskich łąk i kwiatów zamienia się tu w obłędną anabasis 42-letniego rosyjskiego łapiducha i jego wozaka-przygłupa, którzy potrzebuje aż trzech dni, by pokonać dystans zaledwie 17 wiorst. Można to uznać od biedy za alegorię ułomnej sowieckiej modernizacji. Tym bardziej że ostatnie słowo w książce – tak jak w większości katastroficznych wizji współczesnych pisarzy rosyjskich – oczywiście należy do Chińczyków. Brzmi ono: „Guale!". To znaczy „już po nim".

Władimir Sorokin, Zamieć, przełożyła Agnieszka Lubomira Piotrowska, Czarne 2013

Fabułę jego najnowszej powieści „Zamieć" można streścić w trzech zdaniach. Lekarz o buninowskim nazwisku Płaton Iljicz Garin jedzie ze szczepionkami do wsi, w której wybuchła epidemia. Jedzie dzień, drugi, trzeci i dojechać nie może: a to płozę u sań złamie, a to z traktu zboczy, to znów wychędoży piękną młynarzową. A wokół szaleje tytułowa zamieć.

Podobnie jak w poprzedniej powieści Sorokina „Dzień oprycznika", akcja książki rozgrywa się w niezbyt odległej przyszłości, zapewne w drugiej połowie obecnego stulecia. Mimo to zarówno realia społeczne, jak i stylizowany na archaiczną ruszczyznę język bohaterów (brawa za znakomity przekład!) przywodzą na myśl dziewiętnastowieczną prowincjonalną Rosję. A może wręcz odwieczną i niezmienną Ruś, zasypaną pod zwałami nigdy nietającego śniegu. Taką, do której nowożytna cywilizacja dociera jedynie pod postacią najnowszych technologicznych gadżetów: samowaru (wiek XIX), telefonu (wiek XX) czy samopędu (wiek XXI).

Pozostało 82% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski