Fabułę jego najnowszej powieści „Zamieć" można streścić w trzech zdaniach. Lekarz o buninowskim nazwisku Płaton Iljicz Garin jedzie ze szczepionkami do wsi, w której wybuchła epidemia. Jedzie dzień, drugi, trzeci i dojechać nie może: a to płozę u sań złamie, a to z traktu zboczy, to znów wychędoży piękną młynarzową. A wokół szaleje tytułowa zamieć.
Podobnie jak w poprzedniej powieści Sorokina „Dzień oprycznika", akcja książki rozgrywa się w niezbyt odległej przyszłości, zapewne w drugiej połowie obecnego stulecia. Mimo to zarówno realia społeczne, jak i stylizowany na archaiczną ruszczyznę język bohaterów (brawa za znakomity przekład!) przywodzą na myśl dziewiętnastowieczną prowincjonalną Rosję. A może wręcz odwieczną i niezmienną Ruś, zasypaną pod zwałami nigdy nietającego śniegu. Taką, do której nowożytna cywilizacja dociera jedynie pod postacią najnowszych technologicznych gadżetów: samowaru (wiek XIX), telefonu (wiek XX) czy samopędu (wiek XXI).
Garin porusza się takim właśnie samopędem, rodzajem sań, zaprzężonym w 50 bardzo małych koników. Jak wyjaśnia woźnica Kuźma, zwany Chrząkałą, koniki wielkości kuropatw są nieporównanie tańsze w utrzymaniu niż tradycyjne konie, jako że można je karmić koniczyną. Stąd też ich popularność na ubogiej rosyjskiej prowincji, gdzie u schyłku XXI wieku, tak jak przed dwustu laty, wszystko trzeba zrobić niemalże gołymi rękami.
Złota proporcja
Rosja przyszłości według Sorokina to bowiem kraj totalnej dezindustrializacji – i zaawansowanej biotechnologii. Wobec wyczerpania wszelkich surowców naturalnych jedynym odnawialnym źródłem energii okazują się organizmy żywe, ludzie i zwierzęta. Biomasa jest także podstawowym tworzywem i narzędziem. Np. kilkupiętrowe domy buduje się nie za pomocą dźwigów, lecz wyhodowanych w tym celu w laboratoriach monstrualnej wielkości koni pociągowych. Takie konie ciągną również sanie-pociągi, złożone z kilku wagonów: pasażerskich i towarowych. Wyrębem lasów zajmują się natomiast mężczyźni wielkości trzypiętrowych domów. Są też oczywiście ludzie (i konie) o tradycyjnych wymiarach, tacy jak Garin, jego woźnica oraz młynarzowa, która udziela im gościny (aczkolwiek jej małżonek jest liliputem wielkości flaszki wódki).
Nietrudno się domyślić, że wobec takiej rozpiętości ludzkich gabarytów blakną różnice rasowe. Rosjanie, Kazachowie i Chińczycy (tej samej wielkości) zgodnie koegzystują w państwie rządzonym przez najjaśniejszego monarchę. Na marginesie patriarchalnej społeczności egzystują jedynie tajemniczy witaminderzy tworzący zamknięty krąg producentów, handlarzy i konsumentów tzw. produktów pozwalających eksplorować odmienne stany świadomości.