Tytuł „Południe" jest, nie da się ukryć, trochę mylący: sugeruje bowiem, że oto mamy do czynienia z próbą opisu – no właśnie, czego? Krajów Południa? Mentalności ich mieszkańców? Odrębności kulturowych, które dzielą ich od nas? Takie próby są równie nęcące, zwłaszcza dla autorów z Północy, co ryzykowne, zwykle chybione. Przychodzi mi na myśl choćby bardziej zwarta treściowo od debiutu Andrzeja Muszyńskiego książka Elizy Griswold „The Tenth Parallel" (Dziesiąty równoleżnik), będąca opisem globalnego spięcia między chrześcijanami a muzułmanami, którego front przebiega właśnie gdzieś w okolicach 10. równoleżnika.
Książka Griswold jest fascynująca, ale na koniec, po zapoznaniu się z dziesiątkami historii opisanych przez autorkę, czytelnik zadaje sobie pytanie: no i co z tego?
Z „Południem" Muszyńskiego jest trochę podobnie. To jest bardzo dobrze, miejscami porywająco napisana książka, której autor kluczy, nie będąc do końca pewnym, jak wykorzystać swoje pisarskie umiejętności. Muszyński jest najlepszy, kiedy pisze reportaż i nie stara się za wszelką cenę, żeby był on „literacki".
Opowieść o Duchu, osławionym szefie więzienia S21 w Kambodży, albo o Mohamedzie Bouazizim, symbolu rewolucji w Tunezji, od której zaczęła się arabska wiosna, to soczyste, pulsujące energią opowieści, w których spod potoczystej relacji wyłaniają się nie tylko postawy i dramaty ludzkie, ale wielka historia. W rozdziale o historii Gabonu ukazanej na tle zmian obyczajów kulinarnych w kraju Andrzej Muszyński dotyka istoty dobrego reportażu: odnajduje szczegół, na który „nawleka" opowieść. Jeśli ten szczegół jest wystarczająco nośny – a w tym wypadku jest – czytelnik otrzymuje ten rodzaj literackiego olśnienia, który, mówiąc potocznie, stanowi o przyjemności, którą można czerpać z czytania.