Niestraszny King

Gdyby miarą pozycji na literackim Olimpie były pieniądze, Stephen King byłby władcą absolutnym. Nową powieścią „Joyland" pisarz udowadnia jednak, że jego sukces nie jest efektem marketingowych sztuczek.

Aktualizacja: 12.07.2013 13:25 Publikacja: 12.07.2013 13:24

Niestraszny King

Foto: AFP

Red

Liczby nie kłamią – czegokolwiek by się King tknął, natychmiast zamienia się w złoto. Majątek pisarza szacowany jest na 2 miliardy dolarów, a jego roczne dochody to, bagatela, 50 milionów. Książki autora „Miasteczka Salem" rozeszły się w nakładzie 350 milionów egzemplarzy, co sprawia, że jest dziś niekwestionowanym numerem 1 na świecie. Jeśli ktoś sądzi, że nie zetknął się dotychczas z choć jedną spośród jego ponad 50 książek, jest prawdopodobnie w błędzie. Bo nawet jeśli ich nie czytał, to prawie na pewno miał z nimi kontakt w kinie lub telewizji. Na kanwie jego utworów zrealizowano bowiem 160 filmów i seriali. Były wśród nich produkcje, które mają swoje miejsce w historii kina. Pisarz miał  szczęście, że jego fabuły ekranizowali mistrzowie w rodzaju Stanleya Kubricka („Lśnienie") czy Briana de Palmy („Carrie").

King debiutował w 1973 roku tą właśnie powieścią. „Carrie" to historia licealistki ze zdolnościami paranormalnymi, która odgrywa się za doznane od koleżanek upokorzenia, sprawiając szkolnym rówieśnikom krwawą łaźnię. W tymże 1973 roku, „magicznym roku, kiedy ropa kosztowała 11 dolarów za baryłkę" (co już samo w sobie, przynajmniej z obecnej perspektywy, może świadczyć o tym, jak cudowne to były czasy), pisarz umieścił również akcję „Joyland". To powieść może niezaskakująca, ale jednak odmienna od głównego nurtu pisarstwa amerykańskiego twórcy, dużo bardziej skoncentrowana na warstwie psychologiczno-obyczajowej niż krwi i obłędzie, czyli asortymencie swoistym dla wielu jego dzieł. Bo choć King nazywany jest królem horroru, dzięki powieściom takim jak „Miasteczko Salem" czy wymienione wyżej „Lśnienie" i „Carrie", w swej bogatej twórczości nie ograniczał się bynajmniej do powieści grozy, czego dowodem są znane z kin „Zielona mila" albo „Skazani na Shawshank".

Słodko-gorzka jesień

Dla czytelników poprzedniej powieści Kinga „Joyland" nie powinno stanowić zaskoczenia. Tak jak w „Dallas '63", także w najnowszej książce pisarz przenosi się w przeszłość. Opowieść snuje sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna, który wspomina, jak sam to określa, ostatni rok swego dzieciństwa. I charakteryzuje samego siebie sprzed lat bez pobłażania: „Byłem 21-letnim prawiczkiem z literackimi ambicjami. Miałem trzy pary dżinsów, cztery pary majtek, zdezelowanego forda (ze sprawnym radiem), sporadyczne myśli samobójcze i złamane serce". Student z pustym trzosem, ale za to z zawodem miłosnym na koncie, zatrudnia się jako „Wesoły Pomocnik" w położonym nad oceanem parku rozrywki i spędza kilka miesięcy tak, jak to możliwe tylko w młodości: słuchając Doorsów i Pink Floydów, czytając „Władcę Pierścieni", grając w scrabble i przyswajając sobie gorzką wiedzę, „że kobiety rzadko sypiają z młodymi dżentelmenami". A także zawierając przyjaźnie, ratując życie dwóm osobom i rozwiązując kryminalną zagadkę. Dlatego po latach może z przekonaniem stwierdzić: „To była najpiękniejsza jesień w moim życiu (...). I nigdy nie byłem bardziej nieszczęśliwy".

Ten właściwy rozpamiętywaniu przeszłości słodko-gorzki smak nostalgii czuć w całej powieści. Nie jest to zresztą tylko smak tęsknoty za bezpowrotnie utraconą młodością, ale i za formą świata, która odeszła w niebyt. Anons w gazecie, dzięki któremu Devin zatrudnia się w parku rozrywki w Północnej Karolinie, kusi: „Pracuj blisko nieba!". Wydaje się, że również dla narratora powieści (a może i dla samego Kinga) tytułowy Joyland jest właśnie czymś w rodzaju utraconego raju; to prowincjonalne wesołe miasteczko stanowi symbol tego, co dla Kinga i narratora bezpowrotnie minione – Ameryki już kapitalistycznej, ale jeszcze niekorporacyjnej, krainy specyficznie niewinnej, w której 21-letni facet może być prawiczkiem i w której można wybierać między formami wolności.

Pisarz nie byłby oczywiście sobą, gdyby w jego najnowszym dziele zabrakło niesamowitości i grozy. Krwi jednak – zwłaszcza jak na wysokie w tym względzie standardy Kinga – jest w „Joyland" tyle, co kot napłakał, a i duchy (jedynie dwa, nawiasem mówiąc) zachowują się stosownie do swej natury, czyli dyskretnie. Zło nie ma w „Joyland" demonicznej i niewidzialnej twarzy, lecz czysto ludzką postać. Tym razem pisarz dawkuje makabrę z umiarem, zadowalając się umiejętnie wplecionymi w fabułę aluzjami i pojedynczymi scenami podszytymi strachem.

Z tego powodu akcja rozwija się powoli, jakby wbrew obowiązującym – i coraz częściej sprowadzającym literaturę popularną na skraj krwawego absurdu – zaleceniom Hitchcocka, by od razu walić z grubej rury. Cierpliwość zostaje jednak czytelnikowi wynagrodzona. King doskonale wie, jak budować atmosferę niepewności i jak niedopowiedzeniem wywoływać u czytelnika ciarki. Potrafi budować sugestywny nastrój, snuć opowieść, łączyć wątki, czyli po prostu przykuć uwagę odbiorcy. I to niezależnie od tego, czy zamierza straszyć, czy opowiedzieć widzianą oczyma starego mężczyzny historię chłopca, który przeżywa swoje pierwsze wzloty i upadki.

Można wręcz odnieść wrażenie, że w „Joyland" wątki sensacyjno-ezoteryczne są dla Kinga tylko pretekstem, elementem dodanym do fabuły trochę z przyzwyczajenia, a trochę po to, by zaspokoić oczekiwania fanów. Stąd zresztą pewne słabości książki, z rozwiązaniem całej zagadki kryminalnej na czele. Intryga kończy się trochę zbyt gwałtownie, w stylu i tempie radykalnie odmiennym od całości.

Kronika spokojnej prowincji

Szczęśliwie to nie zagadka pojawiającego się w zamku strachów ducha Lindy Gray ani wątek kryminalny – tajemnica serii morderstw młodych kobiet, których ktoś pozbawia życia za pomocą brzytwy – wysuwają się w powieści na plan pierwszy. Jak to się zdarzało już pisarzowi w przeszłości, dużo ciekawsza od intrygi tego parapsychologicznego kryminału wydaje się warstwa obyczajowo-psychologiczna powieści. King to kronikarz amerykańskiej prowincji i portrecista jej mieszkańców, których z upodobaniem wplątuje w mniej lub bardziej przerażające historie. I, co istotne, wbrew pozorom, autor „Lśnienia" to twórca przykładający dużą wagę do konkretu, realizmu i wiarygodności psychologicznej swoich bohaterów. Dlatego z „Joyland" dowiemy się, że rok 1973 „był rokiem embargo OPEC na ropę, rokiem, kiedy Richard Nixon ogłosił, że nie jest kanciarzem, rokiem śmierci Edwarda G. Robinsona i Noela Cowarda", i dlatego nie tylko główne, ale również drugoplanowe postaci powieści są pełnokrwiste i mocno osadzone w rzeczywistości Ameryki lat 70.

Wiele zatem wskazuje na to, że tym istotniejsze niż napisanie kolejnego thrillera było dla Kinga stworzenie powieści nawiązującej do klasycznej Bildungsroman, przedstawienie bohatera na progu dojrzałości, zmuszonego, by zmierzyć się z regułami nieznanego świata i w ten sposób przeistoczyć się w mężczyznę. Dlatego sloganu reklamowego z okładki: „Wejdź, jeśli się odważysz", nie trzeba koniecznie odnosić do sensacyjnej fabuły, bo jest również dobrą metaforą sytuacji głównego bohatera, który w wieku 21 lat przestaje być chłopcem.

Zalety „Joyland" sprawiają, że w krainie bestsellerów powieść może stanowić odtrutkę na krwawą malignę, tandetny erotyzm albo przesłodzony romantyzm, które wypełniają dzieła konkurentów Kinga do miana najpoczytniejszych pisarzy świata. Ewolucja pisarza, który w swoich książkach uśmiercił tylu ludzi, że mogliby stanowić populację kilku miast, jest bardzo interesująca, nawet jeśli nigdy nie zostanie zaliczony w poczet twórców tej miary co Philip Roth czy Cormac McCarthy. Ale tych autorów nikt nigdy nie nazwie „The Pop of The King", a taki właśnie tytuł nosi publikowana w magazynie „Entertainment Weekly" od 2003 roku rubryka Kinga. Oczywiście tytuł cyklu felietonów, który jest grą słów, nawiązuje zarówno do nazwiska pisarza, jak i do przydomku najsłynniejszego piosenkarza ostatnich kilku dekad Michaela Jacksona. Ale przecież  King też jest królem popu. Tyle że tego literackiego.

Autor jest pisarzem i krytykiem literackim. Ostatnio wydał powieść „Anomalie"

Liczby nie kłamią – czegokolwiek by się King tknął, natychmiast zamienia się w złoto. Majątek pisarza szacowany jest na 2 miliardy dolarów, a jego roczne dochody to, bagatela, 50 milionów. Książki autora „Miasteczka Salem" rozeszły się w nakładzie 350 milionów egzemplarzy, co sprawia, że jest dziś niekwestionowanym numerem 1 na świecie. Jeśli ktoś sądzi, że nie zetknął się dotychczas z choć jedną spośród jego ponad 50 książek, jest prawdopodobnie w błędzie. Bo nawet jeśli ich nie czytał, to prawie na pewno miał z nimi kontakt w kinie lub telewizji. Na kanwie jego utworów zrealizowano bowiem 160 filmów i seriali. Były wśród nich produkcje, które mają swoje miejsce w historii kina. Pisarz miał  szczęście, że jego fabuły ekranizowali mistrzowie w rodzaju Stanleya Kubricka („Lśnienie") czy Briana de Palmy („Carrie").

Pozostało 89% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski