Książka Dariusza Tołczyka zaczyna się od stwierdzenia zadziwiającej dysproporcji świadomości zła zbrodni dokonanych przez nazizm przy nieomal obojętności wobec nieludzkich praktyk komunizmu. Autor, profesor amerykańskiego University of Virginia, ma do czynienia ze studentami, którzy potrafią wypowiadać się elokwentnie na temat obowiązku pamięci o ofiarach hitleryzmu, nosząc koszulki z sierpem i młotem. Przypominanie zbrodni Hitlera jest przypominaniem własnego zwycięstwa, a zatem źródłem moralnej satysfakcji. Tymczasem „przez cały okres istnienia sowieckiego państwa liczne i ważne zachodnie elity znajdowały różne powody, by zaprzeczać świadectwom komunistycznego zła, odmawiały uznania faktów, a nawet je usprawiedliwiały. Więźniowie, którzy przeżyli i cudem znalazłszy się na Zachodzie, usiłowali przekazać wiadomości o losie ludzi w świecie realnego komunizmu, napotykali najczęściej mur niechęci, wrogości i milczenia".
Jednym z motywów takiego postępowania mogło być dominujące w XX wieku pojęcie wiązanego z lewicą Postępu, obiecującego stworzenie nowego, lepszego świata, wolnego od wyzysku i niesprawiedliwości. Jeśli nawet pewne świadectwa dopływające z Rosji były niepodważalne, to sądzono, że ich rozpowszechnienie będzie „obiektywnie" działało na korzyść reakcji, burżuazji, faszyzmu. Ten schemat w szczegółach jeszcze się komplikował. W latach 20. bolszewicka krwawa przemoc i gułag bywały najostrzej krytykowane przez zachodnich socjalistów, podczas gdy przedstawiciele wielkiego kapitału godzili się na wiele w perspektywie intratnych interesów.
Rosja od dawna umiała znaleźć, to znaczy kupić wpływowych sprzymierzeńców. Córka Piotra I, caryca Elżbieta, zamówiła u Woltera książkę o swoim ojcu. „Historia Imperium Rosyjskiego za panowania Piotra Wielkiego" stała się obrazem Rosji jako wcielenia oświeceniowej idei rozumnego państwa, „najbardziej epokowego wydarzenia w dziejach Europy od czasu odkrycia Nowego Świata". Wolterowi nie chciało się rozważać społecznych, ludzkich kosztów tych osiągnięć. Po Elżbiecie z jego usług korzystała Katarzyna II. Hojnie wynagradzany filozof z powodzeniem kształtował na Zachodzie efektowny obraz Imperium carowej. Konkurował z nim Diderot. Wprawdzie zwiedzając osobiście Rosję, nieco się rozczarował, ale wobec tego, że Katarzyna za niemałe sumy zakupiła jego bibliotekę, powierzając mu ją w dozgonnie użytkowanie, krytyczne spostrzeżenia zachował dozgonnie dla siebie.
W roku 1787 Katarzyna zaprosiła cesarza Austrii Józefa II z grupą zachodnich znakomitości w podróż Dnieprem, po niedawno podbitych terytoriach sięgających Morza Czarnego. Wielkorządca tych obszarów, książę Grigorij Potiomkin przygotował wzdłuż brzegów serię żywych obrazów przedstawiających szczęśliwy lud spontanicznie witający władze. Ubiory radosnych wieśniaków, zadbane trzody miały świadczyć o sukcesie cywilizacyjnym Rosji. Tołczyk nie wspomina jednak, że wioski złożone z samych jedynie podpartych z tyłu malowniczych fasad wprowadzały w błąd nie tylko zaproszonych gości, lecz i carycę.
Gdy powstał już Związek Sowiecki, odwiedzający ten kraj cudzoziemcy byli klasyfikowani według czterech kategorii: powierzchowny, naiwny, ambitny, przekupny. Ambitny okazał się Romain Rolland, którego przyjął na Kremlu Stalin, witając go słowami: „Jestem szczęśliwy, że mogę rozmawiać z największym pisarzem na świecie". Czy jednak R.R. był tylko ambitny, skoro wydano z okazji tej wizyty jego „Dzieła zebrane" w nakładzie 600 tysięcy egzemplarzy? Przy okazji drugiego spotkania ze Stalinem miał też okazję poznać ówczesnego, „budzącego sympatię" szefa NKWD Jagodę, zauważając jego „uczciwe i łagodne oczy".